29 Lut 2016, Pon 15:32, PID: 518786
To co mnie przeraziło i zarazem zmotywowało do rozpoczęcia tego tematu to słowa które ja powiedziałem do mojej niedoszłej partnerki. Mowa była o tym, że ona czuje się odpowiedzialna za mnie i wiele rzeczy w moim życiu i obawia się że np. jak ona zerwie ze mną kontakt to w ogóle porzucę plany odnośnie zmiany trybu życia na zdrowszy, które rzeczywiście w pewnym sensie z jej inicjatywy podjąłem.
Wtedy powiedziałem że tak na prawdę potrzebuję być w związku (w tym momencie i kontekście z nią), żeby mieć energię na zadbanie o siebie, na realizację swoich planów.
Wydawało mi się to tak oczywiste i w sumie niewinne. Ale teraz widzę jak bardzo niemądre to były myśli i słowa. Od jej obecności uzależniać to że ja dbam o siebie, że mam energię do życia? Jakie to musiałoby być ciężkie i ograniczające dla niej... Tu gdzie być może dopiero mielibyśmy zacząć się spotykać jako para, ja składam na niej całą odpowiedzialność za swój dobrobyt.
Tak być nie może! I nie dziwię się teraz jej, jak i poprzednim, że nie miały ochoty się w związek ze mną angażować. Tylko teraz jak zmienić swój sposób myślenia żeby tego nie powtarzać raz po raz?
Na razie mimo tego co tu napisałem cały czas głównie przychodzą mi myśli o tym jak to źle być samotnym, jaki to głupi jestem myśląc że mogłoby mi się coś z nią udać, że w ogóle przecież nikt mnie nigdy nie zechce. Nie wiem jak zrobić coś ze sobą gdy potrzebuję całych swoich sił żeby nie zgłupieć z tego smutku, w+ słodycze (miała być dieta), oglądam wieczorami seriale, gram w gry (miały być ćwiczenia), bo dzięki temu choć trochę zagłuszam to poczucie pustki, które wydawałoby się miłość idealnie by wypełniła...
Golden napisał o przyjaciołach, ale ja chyba nie odczuwam przyjaźni. Mam, chyba, przyjaciół, ale kontakt z nimi utrzymuję głównie z ich inicjatywy. Sam nigdy nie odczuwam potrzeby żeby się z nimi kontaktować, chyba że w jakimś określonym celu. Troszkę się to ostatnio zmieniło...ale to dzięki Niej i podpatrywaniu jak Ona swoich przyjaciół traktuje. Ale w dalszym ciągu nie czuję tego za bardzo. Mogę zamienić kilka słów z nimi, wyjść raz na jakiś czas, ale coś więcej już jest dla mnie męczące. Podejrzewam że mogłoby się to zmienić - gdybym był z Nią i wspólnie organizowalibyśmy czas tak żeby włączać to również moich znajomych. Ale, jak już pisałem, nie jest to tok myślenia który chciałbym wdrażać i od tego się jakoś uzależniać.
Odnośnie tytułu to oczywiście macie rację - nie myślę o samotnym życiu na odludziu po wsze czasy Po prostu nie chcę by obecność ludzi, a konkretniej tej Jedynej, była jedynym wyznacznikiem szczęścia do jakiego mogę dążyć. Chcę mieć szczęście w życiu, do którego Ją mogę ewentualnie zaprosić
Wtedy powiedziałem że tak na prawdę potrzebuję być w związku (w tym momencie i kontekście z nią), żeby mieć energię na zadbanie o siebie, na realizację swoich planów.
Wydawało mi się to tak oczywiste i w sumie niewinne. Ale teraz widzę jak bardzo niemądre to były myśli i słowa. Od jej obecności uzależniać to że ja dbam o siebie, że mam energię do życia? Jakie to musiałoby być ciężkie i ograniczające dla niej... Tu gdzie być może dopiero mielibyśmy zacząć się spotykać jako para, ja składam na niej całą odpowiedzialność za swój dobrobyt.
Tak być nie może! I nie dziwię się teraz jej, jak i poprzednim, że nie miały ochoty się w związek ze mną angażować. Tylko teraz jak zmienić swój sposób myślenia żeby tego nie powtarzać raz po raz?
Na razie mimo tego co tu napisałem cały czas głównie przychodzą mi myśli o tym jak to źle być samotnym, jaki to głupi jestem myśląc że mogłoby mi się coś z nią udać, że w ogóle przecież nikt mnie nigdy nie zechce. Nie wiem jak zrobić coś ze sobą gdy potrzebuję całych swoich sił żeby nie zgłupieć z tego smutku, w+ słodycze (miała być dieta), oglądam wieczorami seriale, gram w gry (miały być ćwiczenia), bo dzięki temu choć trochę zagłuszam to poczucie pustki, które wydawałoby się miłość idealnie by wypełniła...
Golden napisał o przyjaciołach, ale ja chyba nie odczuwam przyjaźni. Mam, chyba, przyjaciół, ale kontakt z nimi utrzymuję głównie z ich inicjatywy. Sam nigdy nie odczuwam potrzeby żeby się z nimi kontaktować, chyba że w jakimś określonym celu. Troszkę się to ostatnio zmieniło...ale to dzięki Niej i podpatrywaniu jak Ona swoich przyjaciół traktuje. Ale w dalszym ciągu nie czuję tego za bardzo. Mogę zamienić kilka słów z nimi, wyjść raz na jakiś czas, ale coś więcej już jest dla mnie męczące. Podejrzewam że mogłoby się to zmienić - gdybym był z Nią i wspólnie organizowalibyśmy czas tak żeby włączać to również moich znajomych. Ale, jak już pisałem, nie jest to tok myślenia który chciałbym wdrażać i od tego się jakoś uzależniać.
Odnośnie tytułu to oczywiście macie rację - nie myślę o samotnym życiu na odludziu po wsze czasy Po prostu nie chcę by obecność ludzi, a konkretniej tej Jedynej, była jedynym wyznacznikiem szczęścia do jakiego mogę dążyć. Chcę mieć szczęście w życiu, do którego Ją mogę ewentualnie zaprosić