04 Paź 2016, Wto 20:02, PID: 582177
To ja może na temat. No, prawie - bo rad jak przetrwać na studiach chyba nie mam...
Dzisiaj zaczęłam nowy kierunek, w zeszłym roku rzuciłam pierwszy. Jak na razie czuję, że ten też porzucę z lęków, czego bardzo nie chcę... Dostałam się ku mojemu wielkiemu zdziwieniu na informatykę (uniwersytecką); byłam przekonana, że się nie uda - nie zdawałam inf. na maturze, a wynik z matematyki miałam przeciętny. W każdym razie, dziś było całkiem dobrze (pomijając brak kontaktu z ludźmi, no ale to w końcu pierwszy dzień, a ja sobie wmawiam, że w ogóle nie potrzebuję nowych znajomości - ha ha, mydlenie sobie samej oczu). Było dobrze, dopóki nie zaczęły się ostatnie zajęcia z zadaniami z matmy przy tablicy. Tablica... moja szkolna udręka od podstawówki. Jestem przed wszystkimi, wszyscy na mnie patrzą, a ja głupieję i to, co w ławce wydawało mi się całkiem do ogarnięcia, nagle staje się wielkimi i obcymi białymi cyframi tuż przed moimi oczami, a ja głupieję. Mam zrobić banalną rzecz, a ze stresu już zapomniałam co i jak i stoję, a za mną parę osób zaczyna się śmiać... i wymiękam. Wyrozumiała pani profesor mi pomaga, po czym staram się normalnie wyglądać wracając na swoje miejsce. W oczach wyczuwałam już łzy, no ale jak to tak, w nowej grupie... Na szczęście chęć płaczu opanowałam, próbowałam sobie wmówić, że nic się takiego nie stało i skupić się dalej na zajęciach. Udało się, ale dzień już do samego końca schrzaniony, a ja cała w negatywnych myślach - jedna wywołuje drugą, bardziej lub mniej abstrakcyjną, i taki piękny ciąg aż do wieczora, aż do teraz w sumie.
Moja rada jak przetrwać studia? Nie poddawać się. Nie poddawać się swojemu wewnętrznemu głosikowi, który mówi "nie podołam", "nie dam rady" itd itp. Jak to ktoś mi kiedyś powiedział, trzeba przebrnąć przez pierwszą fazę - najgorszą - a potem będzie lepiej. Staram się w to wierzyć, choć głos cały czas uporczywie i po cichu mi gada do ucha, że jeszcze trochę, jeszcze coś tam i odejdę. Trzymajcie kciuki, żebym mu się nie dała. Dla samej siebie. Nie dla innych. Chrzanić innych; oni nie mogą sprawić, że zrezygnuję z super przedmiotu. Najwyżej nie będę miała znajomych, to nie jest takie straszne...
Tak, to też próbuję sobie nieudolnie przetłumaczyć i nie dociera.
Dzisiaj zaczęłam nowy kierunek, w zeszłym roku rzuciłam pierwszy. Jak na razie czuję, że ten też porzucę z lęków, czego bardzo nie chcę... Dostałam się ku mojemu wielkiemu zdziwieniu na informatykę (uniwersytecką); byłam przekonana, że się nie uda - nie zdawałam inf. na maturze, a wynik z matematyki miałam przeciętny. W każdym razie, dziś było całkiem dobrze (pomijając brak kontaktu z ludźmi, no ale to w końcu pierwszy dzień, a ja sobie wmawiam, że w ogóle nie potrzebuję nowych znajomości - ha ha, mydlenie sobie samej oczu). Było dobrze, dopóki nie zaczęły się ostatnie zajęcia z zadaniami z matmy przy tablicy. Tablica... moja szkolna udręka od podstawówki. Jestem przed wszystkimi, wszyscy na mnie patrzą, a ja głupieję i to, co w ławce wydawało mi się całkiem do ogarnięcia, nagle staje się wielkimi i obcymi białymi cyframi tuż przed moimi oczami, a ja głupieję. Mam zrobić banalną rzecz, a ze stresu już zapomniałam co i jak i stoję, a za mną parę osób zaczyna się śmiać... i wymiękam. Wyrozumiała pani profesor mi pomaga, po czym staram się normalnie wyglądać wracając na swoje miejsce. W oczach wyczuwałam już łzy, no ale jak to tak, w nowej grupie... Na szczęście chęć płaczu opanowałam, próbowałam sobie wmówić, że nic się takiego nie stało i skupić się dalej na zajęciach. Udało się, ale dzień już do samego końca schrzaniony, a ja cała w negatywnych myślach - jedna wywołuje drugą, bardziej lub mniej abstrakcyjną, i taki piękny ciąg aż do wieczora, aż do teraz w sumie.
Moja rada jak przetrwać studia? Nie poddawać się. Nie poddawać się swojemu wewnętrznemu głosikowi, który mówi "nie podołam", "nie dam rady" itd itp. Jak to ktoś mi kiedyś powiedział, trzeba przebrnąć przez pierwszą fazę - najgorszą - a potem będzie lepiej. Staram się w to wierzyć, choć głos cały czas uporczywie i po cichu mi gada do ucha, że jeszcze trochę, jeszcze coś tam i odejdę. Trzymajcie kciuki, żebym mu się nie dała. Dla samej siebie. Nie dla innych. Chrzanić innych; oni nie mogą sprawić, że zrezygnuję z super przedmiotu. Najwyżej nie będę miała znajomych, to nie jest takie straszne...
Tak, to też próbuję sobie nieudolnie przetłumaczyć i nie dociera.