25 Lip 2017, Wto 14:14, PID: 707943
Placebo, a wiesz już czy to byłby duży/mały sklep? U mnie jak się okazało miało to duże znaczenie.
Podejście nr 1: Praca na kasie w małej, osiedlowej Żabce. Pracowałam 3 m-ce, pewnie pracowałabym dłużej gdyby nie to, że nadszedł początek roku akademickiego a szefowa nie chciała studentów. Żabka była raczej nisko obrotowa, klienci z osiedla, praktycznie ciągle Ci sami, bardzo mili (wiadomo kilka niemilych przypadków się zdarzyło, ale ogólnie ok). Rano rozładowanie bułek i gazet, później wysyp osób po śniadanie do pracy, chwila ciszy na czytanie gazet i sprzątanie i dopiero popoludniem jakiś większy ruch. Byłam sama na zmianie i bardzo mi to odpowiadało.
Czasami zdarzyło mi się pomylić w trackie dnia na kasie i musiałam dokładać ze swoich, ale z reguły nie były to duże kwoty do ok 3 zł.
Nie lubiłam też zliczania sie (podliczanie pieniędzy po zmianie) bo niezależnie od systemu jaki przyjęłam (czy jak leci czy np liczyłam sztuki i zapisywałam na kartce ile mam sztuk 5 zł ile 2 zł ile 1 zł etc i później zliczałam) za każdym razem wychodziła mi inna kwota, i musiałam to robić po 5 razy. Ale przez to, że byłam sama i szefowa mnie lubiła jakoś nie martwiło mnie to bardzo. Dodam, że był to czas gdy jeszcze nie było w Żabkach hot dogów i kawy - nie wyobrażam sobie pracować z takimi rzeczami, nie dałabym rady się zorganizować.
Podejście nr 2: Prywatny, nieco większy sklep, ale wciąż nie jakiś mega. 2 kasy. Wytrzymałam tydzień. Problemem było np to, że pierwszego dnia byłam sama, a później podochodziło jeszcze 4 dziewczyny, bo jak się okazało właścicielka robiła "casting" na stanowisko, a że ja w sytuacji rywalizacji niezbyt dobrze się czuje, plus ta właścicielka była serio niezbyt pro ludzka, odpuściłam, nie idąc nawet po pieniądze za ten tydzień
Ogólnie kobita była chamska, od pierwszego dnia było "szybciej, szybciej" jak np nie mogłam zlokalizować określonego rodzaju fajek o które poprosił Klient.
Wyśmiewała dziewczyny, które studiowały, że "po co".
Wyszly też moje braki: w sprzedaży były ciasta, okazało się, że jak Klient poprosił taki kawałek, który nie miesci się na jednej sztuce papieru do pakowania to ja totalnie nie potrafiłam podłożyć drugiego tak żeby to ładnie zapakować. W ogóle nie mam zdolności manualnych i pakowałam tragicznie, dobrze, że trafiałam na wyrozumiałych Klientów i nikt mnie nie o+ł. Dziewczyna, która była tam zatrudniona na stałe dość mnie polubiła i próbowała mnie tego pakowania nauczyć, ale skutek był mizerny.
Czułam się tam źle, zaczęły się szybko napady mega mega lęku, w końcu wyszłam i już nie wróciłam.
Podejście nr 3: znowu Żabka, ale tym razem mega wysoko obrotowa, ruch cały czas. Właściciel jak się okazało miał w domu na żywo podgląd z kamer co się dzieje w sklepie, więc potrafił zadzwonić z pytaniem "czemu robisz to a nie to" lub "czemu jesteś smutna"
Ale bardzo dobrze organizował nam prace: podzielił nas na sektory jeśli chodzi o to kto odpowiada za terminy przydatności w jakim dziale, w ogóle rozpisał na kartce co każda z nas musi zrobić w trakcie dnia pracy. Było ok.
Też było nas chyba z 6 osób w pierwsze dni, ale tym razem dlatego, że on otwierał nowe sklepy i docelowo mieliśmy iść do tych nowych.
Do mnie podszedł i powiedział, że jestem bardzo energiczna i chce mnie zostawić w tej pierwszej żabce, co było bardzo miłe po tej walniętej babie opisywanej wyżej krzyczącej tylko "szybciej, szybciej" jakbym była ślimak nad ślimaki...
Z obowiązków doszło tu jeszcze wypiekanie pieczywa, i o ile nie było to jakoś szczególne trudne, to trzeba uważać żeby się nie poparzyć i miałyśmy pełną decyzyjność ile wypiekamy: miało być na tyle dużo żeby sprzedaż była dobra, ale na tyle mało, żeby nic nie zostało na nastepny dzien. Ja jakoś nie mogłam tego wyczuć.
Ogólnie pewnie bym tam została, ale wyszły numery z weekednami (wszystkie byłyśmy studentkami zaocznymi) i właściciel zażądał zadeklarowania się, że w razie konfliktu praca vs zjazd wybierzemy prace. Oczywiście nie mogłam złożyć takiej deklaracji i odeszłam.
Reasumując: Praca w sklepie nie jest najtragiczniejszą z możliwych, a bywa nawet fajna, ale:
- stresujące jest pracowanie z pieniędzmi, odpowiedzialność za nie. Może się okazać, że musisz dokładać ze swoich jak nie beziesz bardzo skrupulatnie uważać cały dzień. Stresowało mnie też jak nie miałam drobnych i nie było z czego wydać, bo ludzie się wtedy burzyli na zasadzie "A co mnie obchodzi żę nie ma Pani wydać skoro ja chce kupic".
- Trzeba ogarniać kilka rzeczy na raz (kasowanie, wykładanie towaru, przyjmowanie i sprawdzanie dostaw etc) i wyrobić sobie system, tu już w zależności od predyspozycji osobowościowych może być problem lub wręcz przeciwnie
- nawet jeśli sie nie pije i nie pali należy mieć jakieś podstawowe info odnośnie sprzedawanych fajek/alkoholi, trzeba się orientować gdzie co jest na tych ogromnych półkach
- jeśli ma się mało siły to jest ciężko układać 6-paki coli 2 litrowej na magazynie jeden na drugi (a z reguły magazyny są małe i tak trzeba robić), manewrować skrzynkami z piwami etc.
Myślę, że dopóki nie spróbujesz to się nie dowiesz, bo nie ma reguły, dużo zależy od tego jak trafisz i jakie masz takie ogólne kompetencje ogarniania rzeczy (jak ktoś jest w miarę dobrze zorganizowany to moim zdaniem mimo lęku poradzi sobie dobrze, gorzej jak ktoś jak ja jest chaotyczny, wtedy już trzeba na sile zmuszać się do przetrwania trudnych początków z nadzieją na to, że będzie lepiej).
Pozdrawiam
Podejście nr 1: Praca na kasie w małej, osiedlowej Żabce. Pracowałam 3 m-ce, pewnie pracowałabym dłużej gdyby nie to, że nadszedł początek roku akademickiego a szefowa nie chciała studentów. Żabka była raczej nisko obrotowa, klienci z osiedla, praktycznie ciągle Ci sami, bardzo mili (wiadomo kilka niemilych przypadków się zdarzyło, ale ogólnie ok). Rano rozładowanie bułek i gazet, później wysyp osób po śniadanie do pracy, chwila ciszy na czytanie gazet i sprzątanie i dopiero popoludniem jakiś większy ruch. Byłam sama na zmianie i bardzo mi to odpowiadało.
Czasami zdarzyło mi się pomylić w trackie dnia na kasie i musiałam dokładać ze swoich, ale z reguły nie były to duże kwoty do ok 3 zł.
Nie lubiłam też zliczania sie (podliczanie pieniędzy po zmianie) bo niezależnie od systemu jaki przyjęłam (czy jak leci czy np liczyłam sztuki i zapisywałam na kartce ile mam sztuk 5 zł ile 2 zł ile 1 zł etc i później zliczałam) za każdym razem wychodziła mi inna kwota, i musiałam to robić po 5 razy. Ale przez to, że byłam sama i szefowa mnie lubiła jakoś nie martwiło mnie to bardzo. Dodam, że był to czas gdy jeszcze nie było w Żabkach hot dogów i kawy - nie wyobrażam sobie pracować z takimi rzeczami, nie dałabym rady się zorganizować.
Podejście nr 2: Prywatny, nieco większy sklep, ale wciąż nie jakiś mega. 2 kasy. Wytrzymałam tydzień. Problemem było np to, że pierwszego dnia byłam sama, a później podochodziło jeszcze 4 dziewczyny, bo jak się okazało właścicielka robiła "casting" na stanowisko, a że ja w sytuacji rywalizacji niezbyt dobrze się czuje, plus ta właścicielka była serio niezbyt pro ludzka, odpuściłam, nie idąc nawet po pieniądze za ten tydzień
Ogólnie kobita była chamska, od pierwszego dnia było "szybciej, szybciej" jak np nie mogłam zlokalizować określonego rodzaju fajek o które poprosił Klient.
Wyśmiewała dziewczyny, które studiowały, że "po co".
Wyszly też moje braki: w sprzedaży były ciasta, okazało się, że jak Klient poprosił taki kawałek, który nie miesci się na jednej sztuce papieru do pakowania to ja totalnie nie potrafiłam podłożyć drugiego tak żeby to ładnie zapakować. W ogóle nie mam zdolności manualnych i pakowałam tragicznie, dobrze, że trafiałam na wyrozumiałych Klientów i nikt mnie nie o+ł. Dziewczyna, która była tam zatrudniona na stałe dość mnie polubiła i próbowała mnie tego pakowania nauczyć, ale skutek był mizerny.
Czułam się tam źle, zaczęły się szybko napady mega mega lęku, w końcu wyszłam i już nie wróciłam.
Podejście nr 3: znowu Żabka, ale tym razem mega wysoko obrotowa, ruch cały czas. Właściciel jak się okazało miał w domu na żywo podgląd z kamer co się dzieje w sklepie, więc potrafił zadzwonić z pytaniem "czemu robisz to a nie to" lub "czemu jesteś smutna"
Ale bardzo dobrze organizował nam prace: podzielił nas na sektory jeśli chodzi o to kto odpowiada za terminy przydatności w jakim dziale, w ogóle rozpisał na kartce co każda z nas musi zrobić w trakcie dnia pracy. Było ok.
Też było nas chyba z 6 osób w pierwsze dni, ale tym razem dlatego, że on otwierał nowe sklepy i docelowo mieliśmy iść do tych nowych.
Do mnie podszedł i powiedział, że jestem bardzo energiczna i chce mnie zostawić w tej pierwszej żabce, co było bardzo miłe po tej walniętej babie opisywanej wyżej krzyczącej tylko "szybciej, szybciej" jakbym była ślimak nad ślimaki...
Z obowiązków doszło tu jeszcze wypiekanie pieczywa, i o ile nie było to jakoś szczególne trudne, to trzeba uważać żeby się nie poparzyć i miałyśmy pełną decyzyjność ile wypiekamy: miało być na tyle dużo żeby sprzedaż była dobra, ale na tyle mało, żeby nic nie zostało na nastepny dzien. Ja jakoś nie mogłam tego wyczuć.
Ogólnie pewnie bym tam została, ale wyszły numery z weekednami (wszystkie byłyśmy studentkami zaocznymi) i właściciel zażądał zadeklarowania się, że w razie konfliktu praca vs zjazd wybierzemy prace. Oczywiście nie mogłam złożyć takiej deklaracji i odeszłam.
Reasumując: Praca w sklepie nie jest najtragiczniejszą z możliwych, a bywa nawet fajna, ale:
- stresujące jest pracowanie z pieniędzmi, odpowiedzialność za nie. Może się okazać, że musisz dokładać ze swoich jak nie beziesz bardzo skrupulatnie uważać cały dzień. Stresowało mnie też jak nie miałam drobnych i nie było z czego wydać, bo ludzie się wtedy burzyli na zasadzie "A co mnie obchodzi żę nie ma Pani wydać skoro ja chce kupic".
- Trzeba ogarniać kilka rzeczy na raz (kasowanie, wykładanie towaru, przyjmowanie i sprawdzanie dostaw etc) i wyrobić sobie system, tu już w zależności od predyspozycji osobowościowych może być problem lub wręcz przeciwnie
- nawet jeśli sie nie pije i nie pali należy mieć jakieś podstawowe info odnośnie sprzedawanych fajek/alkoholi, trzeba się orientować gdzie co jest na tych ogromnych półkach
- jeśli ma się mało siły to jest ciężko układać 6-paki coli 2 litrowej na magazynie jeden na drugi (a z reguły magazyny są małe i tak trzeba robić), manewrować skrzynkami z piwami etc.
Myślę, że dopóki nie spróbujesz to się nie dowiesz, bo nie ma reguły, dużo zależy od tego jak trafisz i jakie masz takie ogólne kompetencje ogarniania rzeczy (jak ktoś jest w miarę dobrze zorganizowany to moim zdaniem mimo lęku poradzi sobie dobrze, gorzej jak ktoś jak ja jest chaotyczny, wtedy już trzeba na sile zmuszać się do przetrwania trudnych początków z nadzieją na to, że będzie lepiej).
Pozdrawiam