17 Sty 2018, Śro 19:57, PID: 726205
Dziś miałam 2 podejście.
Starałam się nie myśleć o tym egzaminie, bo paradoksalnie ogarniał mnie większy stres niż za 1 razem - bo teraz już miałam w pełni świadomość jak mocno to dla mnie lękowa sytuacja.
Wczoraj miałam 2 godzinny jazd dodatkowych i jeszcze dziś przed egzaminem, łuk mi dobrze wychodził, nawet jeżeli auto mi nie jechało idealnie prosto, to sama bez pomocy instruktora bez problemu byłam w stanie skorygować tor jazdy. Nałykałam się magnezu + b6 (bo wyczytałam że to pomaga i w swojej głupiec uwierzyłam to) zażyłam rano od razu 3 tabletki, gdy czułam że już zaczynam się denerwować i jeszcze przed jazdami. Jw. w trakcie jazd było ok, co prawda przy 2 godzinie odczuwałam już zmęczenie, ale bez nerwów na spokojnie. Pół godziny przed egzaminem instruktor podwiózł mnie pod MORD (a właściwie sama się podwiozłam) i z minuty na minuty co raz większe nerwy. Łyknęłam kolejną tabletkę - czyli łącznie 5 i...było gorzej niż poprzednio...
Stres znów ogromny. Miałam pokazać światła stop, to tak się zestresowałam, że w głowie przez kilka sekund miałam pustkę i nie wiedziałam co mam robić. Z nerwów niepotrzebnie włączyłam silnik.Jakoś się na szczęście otrząsnęłam, ale potem i tak było tylko gorzej...oczywiście zapomniałam po raz kolejny opuścić ręcznego. No ale ok, jakoś wycofałam. Potem chyba mi ze 3 razy zgasł samochód, bo nie mogłam na tym 6 biegowej skrzyni wrzucić 1...wchodziła mi 3...egzaminator zaczął już coś mruczeć, że nie można tak niedokładnie wrzucać biegów i ogarnęła mnie panika, byłam pewna że zaraz mi karzę wysiąść, bo z tego co słyszałam, to tylko 2 razy może samochód zgasnąć.
No i łuk - nie wiem jak to zrobiłam, ale nawet nie zaczęłam skręcać przy cofaniu, ledwo wyjechałam, a tu słyszę "Proszę się zatrzymać i wysiąść z samochodu". Wjechałam w słupek. ZNOWU. Nie mam pojęcia jak to się stało.
Wiem że pewnie wyolbrzymiam, bo to dopiero 2 raz, ale jestem załamana i wściekła. Nawet nie zadzwoniłam do mojego instruktora, bo jest mi wstyd powiedzieć, że znowu oblałam na łuku, który ćwiczyliśmy ledwo godzinę wcześniej. Do tego stopnia, że się zastanawiam czy nie skłamać, że wyłożyłam się na czymś innym. Jak pomyślę o tym, że w jutro w pracy będą mnie wypytywać jak mi poszło i będę musiała się przyznać że kolejny raz nie zdałam, to czuję straszną wściekłość.
Nie wiem, chyba jestem za tępa na to, nie potrafię przełożyć łuku z placu gdzie ćwiczę na tego z egzaminu albo nie wiem...nie potrafię zapanować nad stresem, który mnie kompletnie paraliżuję. Nie potrafię wtedy się skupić ani myśleć. Patrzyłam w te lusterka, ale w ogóle nie myślałam przy tym. Z instruktorem to patrzę we wszystkie lusterka, wiem co robię, a na egzaminie to co najwyżej myślę o tym, żeby uciekać.
Już wypróbowywałam dwa różne medykamenty i jeden i drugi pomógł. Zaczynam poważnie rozważać, czy iść do lekarza i poprosić o coś mocnego na receptę. Czy lekarz w przychodni, może takie specyfiki przepisać, jeśli mu powiem o co chodzi? Tak, wiem, że takie leki mogą podziałać sennie, ale w dup*e to mam, jak chodzę na jazdy po pracy, to jestem zmęczona i senna i potrafię nad tym zapanować i wolę być przymulona niż zestresowana na maksa.
A z drugiej strony mam ochotę odpuścić. Jak na razie tracę tylko pieniądze, czas i urlop, no i nerwy przede wszystkim. Obawiam się że to mnie przerasta i jest to coś dla mnie nie do przeskoczenia
Starałam się nie myśleć o tym egzaminie, bo paradoksalnie ogarniał mnie większy stres niż za 1 razem - bo teraz już miałam w pełni świadomość jak mocno to dla mnie lękowa sytuacja.
Wczoraj miałam 2 godzinny jazd dodatkowych i jeszcze dziś przed egzaminem, łuk mi dobrze wychodził, nawet jeżeli auto mi nie jechało idealnie prosto, to sama bez pomocy instruktora bez problemu byłam w stanie skorygować tor jazdy. Nałykałam się magnezu + b6 (bo wyczytałam że to pomaga i w swojej głupiec uwierzyłam to) zażyłam rano od razu 3 tabletki, gdy czułam że już zaczynam się denerwować i jeszcze przed jazdami. Jw. w trakcie jazd było ok, co prawda przy 2 godzinie odczuwałam już zmęczenie, ale bez nerwów na spokojnie. Pół godziny przed egzaminem instruktor podwiózł mnie pod MORD (a właściwie sama się podwiozłam) i z minuty na minuty co raz większe nerwy. Łyknęłam kolejną tabletkę - czyli łącznie 5 i...było gorzej niż poprzednio...
Stres znów ogromny. Miałam pokazać światła stop, to tak się zestresowałam, że w głowie przez kilka sekund miałam pustkę i nie wiedziałam co mam robić. Z nerwów niepotrzebnie włączyłam silnik.Jakoś się na szczęście otrząsnęłam, ale potem i tak było tylko gorzej...oczywiście zapomniałam po raz kolejny opuścić ręcznego. No ale ok, jakoś wycofałam. Potem chyba mi ze 3 razy zgasł samochód, bo nie mogłam na tym 6 biegowej skrzyni wrzucić 1...wchodziła mi 3...egzaminator zaczął już coś mruczeć, że nie można tak niedokładnie wrzucać biegów i ogarnęła mnie panika, byłam pewna że zaraz mi karzę wysiąść, bo z tego co słyszałam, to tylko 2 razy może samochód zgasnąć.
No i łuk - nie wiem jak to zrobiłam, ale nawet nie zaczęłam skręcać przy cofaniu, ledwo wyjechałam, a tu słyszę "Proszę się zatrzymać i wysiąść z samochodu". Wjechałam w słupek. ZNOWU. Nie mam pojęcia jak to się stało.
Wiem że pewnie wyolbrzymiam, bo to dopiero 2 raz, ale jestem załamana i wściekła. Nawet nie zadzwoniłam do mojego instruktora, bo jest mi wstyd powiedzieć, że znowu oblałam na łuku, który ćwiczyliśmy ledwo godzinę wcześniej. Do tego stopnia, że się zastanawiam czy nie skłamać, że wyłożyłam się na czymś innym. Jak pomyślę o tym, że w jutro w pracy będą mnie wypytywać jak mi poszło i będę musiała się przyznać że kolejny raz nie zdałam, to czuję straszną wściekłość.
Nie wiem, chyba jestem za tępa na to, nie potrafię przełożyć łuku z placu gdzie ćwiczę na tego z egzaminu albo nie wiem...nie potrafię zapanować nad stresem, który mnie kompletnie paraliżuję. Nie potrafię wtedy się skupić ani myśleć. Patrzyłam w te lusterka, ale w ogóle nie myślałam przy tym. Z instruktorem to patrzę we wszystkie lusterka, wiem co robię, a na egzaminie to co najwyżej myślę o tym, żeby uciekać.
Już wypróbowywałam dwa różne medykamenty i jeden i drugi pomógł. Zaczynam poważnie rozważać, czy iść do lekarza i poprosić o coś mocnego na receptę. Czy lekarz w przychodni, może takie specyfiki przepisać, jeśli mu powiem o co chodzi? Tak, wiem, że takie leki mogą podziałać sennie, ale w dup*e to mam, jak chodzę na jazdy po pracy, to jestem zmęczona i senna i potrafię nad tym zapanować i wolę być przymulona niż zestresowana na maksa.
A z drugiej strony mam ochotę odpuścić. Jak na razie tracę tylko pieniądze, czas i urlop, no i nerwy przede wszystkim. Obawiam się że to mnie przerasta i jest to coś dla mnie nie do przeskoczenia