22 Lip 2020, Śro 13:34, PID: 824931
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22 Lip 2020, Śro 13:47 przez Alex Guard.)
Tak czy owak, po takiej relacji z pierwszego postu i własnych doświadczeń pozostaje tylko potwierdzić, jak niesamowitą rolę odgrywa chemia - sztuczna czy naturalna (bo miłość to też chemia). Nasza praca nad sobą to przy chemii, paliwie z hormonów, jest jakiś żart... Załóżmy taki przykład: w pracy usłyszymy, że pracownik obok jest wydajniejszy, robota idzie mu rzeczywiście do przodu i gładko, a nam nie, na co szef mówi nam - Skoro on może, to dlaczego ty masz nie móc? Ale wcześniej ów kolega z pracy poznał fajną dziewczynę, od której to chwili jego organizm jest częstowany całą paletą dopingujących hormonów. Na dzień dobry dostaje zastrzyk testosteronu, z czego już sprawuje się w tej swej robocie prężnie i żwawo. Do akcji wkracza przede wszystkim fenyloetyloamina, która daje haj; ma budowę podobną do amfetaminy, z tą różnicą, że nie wpędza nas w piekło, tylko prowadzi nas do raju. Nasz zakochany kolega z pracy jest na narkotyku miłości, ma z tego energię na cały dzień. Jakby tego było mało z bycia w związku (z czym się mu udało) spływają na niego łaski serotoniny, dopaminy, wprowadzającej w euforię noadrenaliny oraz oksytocyny. Ta ostatnia przy każdym przytuleniu, natomiast największy wyrzut oksytocyny kolega z pracy otrzymuje podczas seksu. Żyć, nie umierać. A fobik, czego ma mieć wyrzut? Chyba q...wa kortyzolu.