14 Mar 2015, Sob 0:59, PID: 437246
...z tym że przemiana mojego życia nie ogranicza się jedynie do stanu mojej psychiki, lecz także do ludzi, których dane mi było spotkać i wydarzeń, których doświadczam...
Żeby wszystko nieco zobrazować może postaram się opisać to kim byłam (choć może mi być trudno, bo stopniowo już o tym zapominam ) i kim się stałam:
kim byłam -> bałam się niemal wszystkiego. Zwykła wyprawa do sklepu była dla mnie jak tor z przeszkodami: spojrzenia ludzi na ulicy, mijające samochody... Bywało tak, że zbierałam się do wyjścia i tchórzyłam tuż przed drzwiami wybierając jednak zostanie w domu. Na studiach przemykałam z zajęć na zajęcia byle tylko nie wdawać się zbytnio w interakcję z innymi ludźmi. Przez długi okres czasu nie pracowałam, a gdy wreszcie udało mi się znaleźć pracę, musiałam z niej zrezygnować bo nie byłam w stanie znieść tego ciągłego napięcia, choć sama praca nie była zbyt stresująca. Moją jedyną rozrywką było oglądanie filmów i seriali w internecie... No i nieustające przygnębienie i samotność... Ponieważ tragicznie bałam się ludzi i ich oceny nie potrafiłam z nikim nawiązać bliższego kontaktu. Nawet napisanie czegokolwiek na tym forum było dla mnie nie lada wyzwaniem, każde słowo, kropkę i przecinek musiałam prześledzić milion razy, czy aby na pewno jest poprawny...
kim się stałam -> jakby nowym, odmienionym człowiekiem. Pierwszą rzeczą jaką Jezus zabrał ode mnie (tuż po spotkaniu) był natłok tych wszystkich negatywnych myśli i lęk przed ludźmi spotykanymi na ulicy. Stopniowo przestałam przejmować się oceną innych i zaczęłam akceptować siebie taką jaką jestem. Oddałam swoje życie Jezusowi, a On nie tyle zaczął leczyć wszystkie moje zranienia, ale także nieustannie mnie pociesza i prowadzi przez różne wydarzenia... Gdy poprosiłam -> dostałam pracę, w której to nie czuję już tego ciągłego, nie dającego żyć i poruszać się, lęku. Poznałam samych sympatycznych ludzi i zobaczyłam jak bardzo myliłam się sądząc, że nikt nigdy nie byłby w stanie mnie polubić...
Nareszcie mogę oddychać... nie wiedziałam...
-że spacer może być przyjemnością...
-że można być szczęśliwym w poniedziałek rano...
-że można bez strachu zjeść w pracy drugie śniadanie... ,
-że można porozmawiać z drugim człowiekiem, a on cię nie wyśmieje i nie odrzuci...
Kocham ludzi, siebie, a nade wszystko Boga...
Gdy w pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się nad tym co będzie dalej -> na spowiedzi usłyszałam, że Bóg ma dla mnie w planie piękne życie...
Jak od kogoś się dowiedziałam: "Dla każdego z nas Bóg ma jakiś plan, w którym chce uczynić nas prawdziwie szczęśliwymi, a my mamy nieustającą skłonność do jego psucia. I tak... gdy zepsujemy Jego plan A, obmyśla dla nas plan B, gdy zepsujemy plan B - obmyśla plan C, gdy zepsujemy plan C - obmyśla plan D, itd... a gdy dojdzie do Z i zepsujemy Jego plan Z - wymyśla nową literkę..."
Cytat:Cała reszta posta mnie nie smuci, wprost przeciwnie. Ale w nowenny i różańce nie wierzęMi różaniec bardzo pomaga i jest dla mnie najpiękniejszą z modlitw -> zawiera w sobie całą historię naszego zbawienia...
Żeby wszystko nieco zobrazować może postaram się opisać to kim byłam (choć może mi być trudno, bo stopniowo już o tym zapominam ) i kim się stałam:
kim byłam -> bałam się niemal wszystkiego. Zwykła wyprawa do sklepu była dla mnie jak tor z przeszkodami: spojrzenia ludzi na ulicy, mijające samochody... Bywało tak, że zbierałam się do wyjścia i tchórzyłam tuż przed drzwiami wybierając jednak zostanie w domu. Na studiach przemykałam z zajęć na zajęcia byle tylko nie wdawać się zbytnio w interakcję z innymi ludźmi. Przez długi okres czasu nie pracowałam, a gdy wreszcie udało mi się znaleźć pracę, musiałam z niej zrezygnować bo nie byłam w stanie znieść tego ciągłego napięcia, choć sama praca nie była zbyt stresująca. Moją jedyną rozrywką było oglądanie filmów i seriali w internecie... No i nieustające przygnębienie i samotność... Ponieważ tragicznie bałam się ludzi i ich oceny nie potrafiłam z nikim nawiązać bliższego kontaktu. Nawet napisanie czegokolwiek na tym forum było dla mnie nie lada wyzwaniem, każde słowo, kropkę i przecinek musiałam prześledzić milion razy, czy aby na pewno jest poprawny...
kim się stałam -> jakby nowym, odmienionym człowiekiem. Pierwszą rzeczą jaką Jezus zabrał ode mnie (tuż po spotkaniu) był natłok tych wszystkich negatywnych myśli i lęk przed ludźmi spotykanymi na ulicy. Stopniowo przestałam przejmować się oceną innych i zaczęłam akceptować siebie taką jaką jestem. Oddałam swoje życie Jezusowi, a On nie tyle zaczął leczyć wszystkie moje zranienia, ale także nieustannie mnie pociesza i prowadzi przez różne wydarzenia... Gdy poprosiłam -> dostałam pracę, w której to nie czuję już tego ciągłego, nie dającego żyć i poruszać się, lęku. Poznałam samych sympatycznych ludzi i zobaczyłam jak bardzo myliłam się sądząc, że nikt nigdy nie byłby w stanie mnie polubić...
Nareszcie mogę oddychać... nie wiedziałam...
-że spacer może być przyjemnością...
-że można być szczęśliwym w poniedziałek rano...
-że można bez strachu zjeść w pracy drugie śniadanie... ,
-że można porozmawiać z drugim człowiekiem, a on cię nie wyśmieje i nie odrzuci...
Kocham ludzi, siebie, a nade wszystko Boga...
Gdy w pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się nad tym co będzie dalej -> na spowiedzi usłyszałam, że Bóg ma dla mnie w planie piękne życie...
Jak od kogoś się dowiedziałam: "Dla każdego z nas Bóg ma jakiś plan, w którym chce uczynić nas prawdziwie szczęśliwymi, a my mamy nieustającą skłonność do jego psucia. I tak... gdy zepsujemy Jego plan A, obmyśla dla nas plan B, gdy zepsujemy plan B - obmyśla plan C, gdy zepsujemy plan C - obmyśla plan D, itd... a gdy dojdzie do Z i zepsujemy Jego plan Z - wymyśla nową literkę..."