01 Lis 2015, Nie 23:32, PID: 484160
Cytat:Ja chodź bardzo chcę się przełamać nie mogę brzuch mnie boli zawsze przed W-F pocą mi się ręce nie kontroluje tego. Jestem ogólnie osobą nieśmiałą i trudno mi nawiązywać kontakty. Lubię ćwiczyć ale nie z moją klasą oni traktują na poważnie grę. Często mi się zdarza płakać ciągle mam myśli co będzie na W-F i jak coraz bardziej się zbliża W-F coraz bardziej mnie boli brzuch. Mi się wydaje że tego wynika ten lęk ponieważ boję się krytyki i kpin a jestem osobą bardzo wrażliwą. Mnóstwo porażek odniosłam i następne mnie dobijają.
Choć * jakby coś.
Skąd ja to znam....? A no tak! Z podstawówki! Dziękuję, że mi to przypomniałaś. To jedna z moich największych fobii/lęków w dzieciństwie która nie daje mi do dziś żyć. Podejrzewam, że to właśnie przez to wzięło się moje wycofanie społeczne, zaburzenia adaptacyjne, do tego te koszmarnie krzywdzące stereotypy i oczekiwania od Ciebie byś był ''facetem, a nie zachowywał się jak baba''. Zresztą, nie tylko wuefu się to tyczy.
Takie uczucie pocenia się, lęku, strachu, nerwicy, nie możesz się wyspać bo poważnie i dramatycznie podchodzisz do tego i czujesz się jakby ktoś Cię skazywał na prawdziwe tortury, odliczasz każdą godzinę i minutę, pocisz się i bledniejesz, a jak ma być zaraz wuef to szukasz każdego wykrętu by nie ćwiczyć, lub ćwiczysz z okropną niechęcią i strachem. Też tak miałaś? Bo ja tak, i to właśnie wtedy (okres czwartej/piątej klasy) zaczęły się moje lęki, moja diametralna zmiana nastawienia do ludzi/mężczyzn jak i sportu oraz rywalizacji w ogóle. To właśnie wtedy są kształtowane wzorce męskości, chęć rywalizacji z innymi już na poważnie, a nie na przysłowiowych ''zabawach dziecięcych''. A jeszcze lepiej jak wuef jest w poniedziałek, to wtedy masz dodatkowy stres, no i jeszcze jeden z powodu nieodrobionych lekcji/nienauczenia się czegoś.
Tłumacz nauczycielowi i wychowawczyni, że tego przedmiotu nie cierpisz bo się męczysz, to nie, oni nie zrozumieją. Ile to ja razy naściemniałem, że nie mam stroju, ile jedynek przez to dostałem (bodaj było chyba z 20, ale to może był tylko taki żart domowników by mnie jakoś ''zachęcić''? ).
Ile razy biegałem z tym do dyrekcji, a oni i tak mnie wyczuli, ile razy się nabawiłem przez to nerwicy, lęków, krytyki i krzywych spojrzeń kolegów w szatni.... .
Ojciec też nic nie poradził bo ''trzeba to przeżyć'' (i dodam, że on w ogóle się mną wtedy nie zajmował, nie kształtował we mnie tych cech, nie rozmawiał o problemach), matka i starsza siostra też nic, a jak już to miały do mnie pretensje, że unikam zajęć. Do tego dołóż fakt, że wszyscy trzej pracowali wtedy akurat w godzinach poranno-popołudniowych przez co miałem spore problemy i zaległości w nauce, no i masz takiego typa co to skończył podstawówkę na dwójach, czyli wypisz-wymaluj - ja. Koszmarne zaległości w matematyce, i zaniedbania w ogólnym rozwoju i wychowaniu. Ale co tam, ważne, że się oglądało kreskówki w internecie. To nic, że nie chciało Ci się uczyć i nie rozumiałeś wtedy wielu rzeczy które powinieneś rozumieć (właśnie wydaje mi się, że jestem przez to jakiś upośledzony intelektualnie ), to nic, że nauczyciele wydzwaniali do domu by naskarżyć o jedynkach (całe szczęście, że mam naprawdę wyrozumiałych rodziców...), ważne, że przynajmniej już skończyłem tę debilną szkołę z której to się cieszyłem jedynie w okresie klas 1-3 (choć też nie było lepiej) bo już tam wytrzymać nie mogłem. Problem jest tylko taki, że do dziś tak mam, no i są tego rezultaty.
Stereotypowy wuefista, WREDNA(!!!) ruda polonistka, wredni plastycy, wredna wychowawczyni-informatyczka, a i inni nauczyciele nie byli super, ale przynajmniej czułeś się przy nich jako-tako bezpiecznie i samoocenę takiego dziecka szlag trafił doszczętnie. Wiadomo, że każdy inaczej wszystko odbiera, ale ja wtedy przechodziłem prawdziwe załamanie, bolesne zetknięcie się z brutalną ''męską'' rzeczywistością. Nie wiedziałem wtedy, że jestem przewrażliwionym introwertykiem, że w ogóle istnieje takie pojęcie i tacy ludzie (zresztą, do dziś taki jestem). Nie miałem pojęcia co mam zrobić z sobą, z kim pogadać o tym, może próbować się dostosować? Nie... To było tak silne, tak trudne do zaakceptowania, że do dziś mam silną traumę z tego powodu. I właśnie w tym celu idę też niebawem do psychologa by o tym porozmawiać. Może i do seksuologa, ale nie wiem czy mi to coś da.
Całkowicie przestałem się interesować sportem, zacząłem unikać wszystkiego co związane z męskością (w tym kolegów) bo zostałem do tego skutecznie zniechęcony. I tak się cieszę, że nie żyjemy w czasach Sparty i nie mamy obowiązkowej służby wojskowej bo tam to miałbym naprawdę przerąbane, a jako iż sporą wagę przywiązuję do przeszłości ludzi, ich zwyczajów i ról społecznych oraz porównuję się przez to do siebie i wciąż szukam swojego miejsca na Ziemii bo nie potrafię się określić to przyjąłem kobiece wzorce zachowań, kobiecą gestykulację, [nad]wrażliwość, i po prostu nie potrafię się w tym męskim świecie teraz odnaleźć, i chyba nie chcę w nim być bo mi zupełnie psychicznie do tej płci nie po drodze. Nigdy nie identyfikowałem się ze swoją płcią, zawsze starałem się utożsamiać z postaciami kobiecymi, ponieważ były mi bliższe psychicznie, a i sama garderoba oraz stosunek do wyrażania emocji jest znacznie większy niż w przypadku mężczyzn (nie jestem transem czy homo jeśli o to chodzi, ale nie ukrywam, że jako facet czuję się mocno ograniczony z tego powodu). No i teraz w dorosłym życiu mam przez to spory problem. Nie ufam mężczyznom i się ich bardzo boję i obawiam. Jako facet mam dokładnie takie same zdanie o naszej płci jak większość kobiet, i wiem, że mam rację. Strasznie się z tym czuję, że jestem przedstawicielem akurat tak podłego gatunku który to zawsze jest ograniczany przez ich/nas samych. Czuję się przez to jak więzień zamknięty w najgorszym męskim więzieniu, w otoczeniu samych zwyrodnialców, w otoczeniu męskości która nie daje mi swobody i wciąż ogranicza, a bo coś jest niemęskie, a bo stereotypy, a bo powołują się na pokolenia, a bo facet ma być taki i taki itp. No i Polska mentalność mi tego nie ułatwia. Boję się po prostu wyjść do ludzi bo jestem bardziej delikatny i (w/d)-rażliwy na takie kwestie, dlatego też nie mam przyjaciół i znajomych, a jak już to są to nic nie znaczące, lub średnie znajomości wyłącznie szkolne (głównie dziewczyny).
Pamiętam taki dzień jak ćwiczyliśmy na zewnątrz. Ja oczywiście ''nie miałem'' stroju to i spędziłem ten czas ze swoim bliskim przyjacielem jak zwykle przy pogaduszkach. Nagle patrzę się na bramę do wejścia, i kogo w niej widzę? Swojego ojca który mnie pragnął sprawdzić bo mu mama kazała. Nosz k..., wiecie jak się wtedy czułem? Oczywiście od razu się schowałem, i ściemniałem, że to nie ja. Kary żadnej nie było poza nieczystym sumieniem i pouczeniem, a to dla mnie było wtedy wystarczające.
Ile razy ściemniałem rodzicom, że ćwiczyłem, a w rzeczywistości to tylko gniotłem koszulkę... eh...
No i do tego ''sprawdziany'' (całe szczęście, że nie na ocenę) z zasad gier zespołowych i minimalnej wiedzy o zawodnikach... ''No po prostu kutwa no nie! Boże! Czy Ty to widzisz?!''
Obiecałem sobie, że zacznę ćwiczyć w VI klasie i przetrwam. Starałem się jakoś to wszystko w sobie przetrawić i iść do przodu ''bo tak wypada facetom''. Co się okazało? No, zacząłem ćwiczyć i któregoś dnia (okolice września 2007) dostałem silnych zawrotów głowy po przebiegnięciu kawałka boiska. Okazało się później, że mam padaczkę miokloniczną z napadami nieświadomości i, że jestem osobą niepełnosprawną w umiarkowanym stopniu. Neurolog dała mi zwolnienie do końca roku. I potem znowu, i znowu, i znowu, i tak wytrzymałem do klasy maturalnej bez wuefu. I cieszę się z tego bo jak sobie teraz przypomnę o tym jak ''koledzy'' w gimnazjum ''grali'', a nauczyciel miał to gdzieś, to..... oj, nie przetrwałbym. I tak wuef w podstawówce spędzałem na ławce (pamiętam jak kolega trafił we mnie piłką przez co miałem uszkodzone okulary i kolejne nieprzyjemności z tego powodu ze strony polonistki przy całej klasie, do dziś się wstydzę tego, że ze strachu się jej tłumaczyłem jak księdzu na spowiedzi (a dodam, że nie umiałem tego ubrać w słowa), cała klasa się ze mnie śmiała i to łącznie z nią ), w gimnazjum przesiedziałem te lekcje z koleżanką z klasy i jej psycholożką, a w liceum to po prostu szło się do domu.
No ale przynajmniej rodzice zaczęli być bardziej wyrozumiali z tego powodu i to zaakceptowali co pozwoliło mi uniknąć kolejnych stresów i niezrozumienia.
Ale weź tu teraz bądź mądrym i szukaj dobrych ludzi którzy Ciebie zrozumieją i zaakceptują takiego jakim jesteś bez względu na wszystko. Mam z tego powodu kompleksy i fobię by iść do ludzi, czy do pracy.
Oczywiście są tego wady bo nie zadbałem o to by coś z tym zrobić w związku z czym mam teraz sporą otyłość, brak kondycji, problemy z oddechem, obolałe łopatki, delikatne kobiece ręce, większe zaworty głowy itp., i teraz nie potrafię się przez to zabrać za siebie bo każda forma sportu kojarzy mi się negatywnie i odczuwam takie myśli jakbym miał się do czegoś zmuszać co całkowicie nie leży w mej naturze. Choć i tak co nieco schudłem ostatnio, ale zapał i motywacja wciąż są słomiane, no i uraz pozostał nadal.
Z kolei tańce, joga i tego typu łagodniejsze zajęcia które lubię są uważane za ''niemęskie'' i tak się koło zamyka. Dlatego też nie cierpię stereotypów i wrzucania wszystkich do jednego worka z tego powodu kto jaki jest bo to jest naprawdę krzywdzące i wiem jak to boli. Żartów także nie cierpię z tego powodu. Nie mam ani do tego, ani do siebie dystansu przez to.
Cytat:Nienawidzę siatkówki, koszykówki czy wszelkich gier zespołowych. Nie zagram nawet w bilarda czy ping ponga, bo się wszyscy wokół gapią czekając na moje potknięcie.Mam dokładnie tak samo, z tym, że zamienić siatkówkę na piłkę czy coś podobnego i na to samo wychodzi. To znaczy, wuef jako gimnastyka to jeszcze jest strawny. Bardzo ciężko, ale jeeeeessszzzzczeee mooooożna to jakoś przeżyć (a w gronie zaufanych przyjaciół to już w ogóle ), no ale jak do tego dochodzą gry zespołowe to po prostu kaplica. Dlatego nie znoszę sportu, nie interesuję się tym w ogóle. Moje pojęcie o tej tematyce jest naprawdę zerowe, i dyscyplina nie ma tu znaczenia bo nie cierpię tak samo wszystkich.
Wolę świat kolorów, różnorodności, wyższych emocji, błyskotek i próżności, pozbawiony agresji, krzyku i dzielenia na męskość/kobiecość.
Cytat:Ale może mogłabyś spróbować spytać się pana/pani z wfu czy zamiast grać w gry zespołowe możesz w tym czasie robić coś innego, ja na to wpadłam dopiero w ostatniej klasie w tamtej szkole i to pod koniec roku szkolnego i to było wybawienie, zamiast grać z innymi mogłam biegać.Też dobry pomysł. Z tym, że u nas ta zasada się sprawdzała tylko na dworze i to też nie zawsze (a właściwie to tylko sporadycznie).
Moja mama chciała żebym chodził na dodatkowe zajęcia wyrównawcze zamiast tak bezczynnie siedział na ławce, no ale dyrekcja się nie zgodziła. :]
Choć prawdę mówiąc to już w przedszkolu miałem koszmary związane z tym przedmiotem. Bałem się chodzić po odwróconej ławce i nauczycielka oraz koledzy musieli mnie trzymać bym nie spadł... To było frustrujące.