05 Maj 2016, Czw 6:02, PID: 538662
kochany tatus, skad ja to znam...
moj nigdy mnie nie bil, ale stosowal terror psychiczny. najwazniejsza byla oczywiscie szkola. zawsze sprawdzal czy mam odrobione zadania i czy jestem przygotowany do lekcji. zamykal sie wtedy ze mna w pokoju i zaczynal saczyc piane z ust... doslownie. jego ulubionym przedmiotem byla matematyka. nawet jak wszystko mialem zrobione to kazal mi robic zadania z 'gwiazdka' z konca ksiazki. orlem nie bylem, wiec przychodzil sprawdzac i wsciekal sie, ze nie potrafie zrobic. 'tuman' to jego ulubione wyzwisko, ale padalo tez 'debil', 'skonczyny balwan', lubial mawiac tez, ze nie zasluguje na nazwisko, ktore nosze. raz nie mogl rozgryzc takiego zadania z matmy, poszedl wtedy do siebie, by po dwoch godzinach oznajmic, ze uporal sie z tym zadaniem i teraz mi 'przetlumaczy'. bylem wtedy w podstawowce, a on przyniosl swoja ksiazke z polibudy i zaczal zamieniac jakies tam jednostki z zadania na kalorie twierdzac, ze tak bedzie prosciej. nic oczywiscie nie zrozumialem, wiec darl morde do 23 i kazal mi na nastepny dzien na matematyce rozwiazac to zadanie. uwierzcie mi, ze nauczycielka nie wiedziala o co chodzi, ale wynik sie zgadzal. przy kazdej jego 'pomocy naukowej' ryczalem oczywiscie jak dziewczynka. znikad pomocy.
nie bylo mowy o wyjsciu 'na dwor'. troche w wakacje. swieta, ferie, czy inne dni wolne od szkoly uczylem sie tematow z podrecznikow, ktorych jeszcze nie przerabialismy w szkole.
nie lubial tez jak robie mu wstyd wsrod obcych czy znajomych. bylem bardzo niesmialym dzieckiem, wiec w jaki sposob moglem robic wstyd ojcu? przez swoje wycofanie. na imprezie z jego pracy bylismy cala rodzina, na koniec dzieciaki strzelaly z pistoletu na race przy wszystkich zgromadzonych. jak przyszla kolej na mnie to oczywiscie zrobilem sie czerwony jak burak i krecilem tylko glowa, ze nie strzele. w domu tatus nie omieszkal mnie zrugac, ze ze mnie taka mameja - 'baba, nie chlop'
wsciekal sie o wszystko. uczyl mnie jezdzic na rowerze - piana z ust. samochodem - piana. zle zrobilem zdjecie - piana. zle umylem zeby - piana. machalem nogami w kosciele - piana. nie umialem podlaczyc skanera do kompa - piana, dlugo by wymieniac
a z zewnatrz tatko nie dawal nic po sobie poznac. wsrod kolegow, sasiadow czy rodziny uchodzil za bardzo spokojnego i zrownowazonego faceta
uwolnilem sie od niego jak mialem 17 lat. zginal w wypadku. wedle zasady o zmarlym trzeba mowic dobrze albo wcale uwazalem go za dobrego czlowieka. wszyscy zreszta wokol mowili jaki wspanialy on byl. dopiero jak mialem 27 lat zrozumialem, ze jest inaczej. wted tez stwierdzilem, ze moja niesmialosc to cos wiecej. dlugo mi zajelo, wiem, ale alkohol pozwalal sadzic, ze wszystko jest w normie. przerwane studia, jedne, drugie i nawet trzecie. rok doswiadczenia w pracy, malo znajomych, zadnej dziewczyny, zero umiejetnosci spolecznych, brak perspektyw.
ja za wszystko winie tatuska. szkoda, ze nie zyje bo teraz to bym sobie z nim pogadal. jedeyna osoba, ktorej szczerze nienawidze
moj nigdy mnie nie bil, ale stosowal terror psychiczny. najwazniejsza byla oczywiscie szkola. zawsze sprawdzal czy mam odrobione zadania i czy jestem przygotowany do lekcji. zamykal sie wtedy ze mna w pokoju i zaczynal saczyc piane z ust... doslownie. jego ulubionym przedmiotem byla matematyka. nawet jak wszystko mialem zrobione to kazal mi robic zadania z 'gwiazdka' z konca ksiazki. orlem nie bylem, wiec przychodzil sprawdzac i wsciekal sie, ze nie potrafie zrobic. 'tuman' to jego ulubione wyzwisko, ale padalo tez 'debil', 'skonczyny balwan', lubial mawiac tez, ze nie zasluguje na nazwisko, ktore nosze. raz nie mogl rozgryzc takiego zadania z matmy, poszedl wtedy do siebie, by po dwoch godzinach oznajmic, ze uporal sie z tym zadaniem i teraz mi 'przetlumaczy'. bylem wtedy w podstawowce, a on przyniosl swoja ksiazke z polibudy i zaczal zamieniac jakies tam jednostki z zadania na kalorie twierdzac, ze tak bedzie prosciej. nic oczywiscie nie zrozumialem, wiec darl morde do 23 i kazal mi na nastepny dzien na matematyce rozwiazac to zadanie. uwierzcie mi, ze nauczycielka nie wiedziala o co chodzi, ale wynik sie zgadzal. przy kazdej jego 'pomocy naukowej' ryczalem oczywiscie jak dziewczynka. znikad pomocy.
nie bylo mowy o wyjsciu 'na dwor'. troche w wakacje. swieta, ferie, czy inne dni wolne od szkoly uczylem sie tematow z podrecznikow, ktorych jeszcze nie przerabialismy w szkole.
nie lubial tez jak robie mu wstyd wsrod obcych czy znajomych. bylem bardzo niesmialym dzieckiem, wiec w jaki sposob moglem robic wstyd ojcu? przez swoje wycofanie. na imprezie z jego pracy bylismy cala rodzina, na koniec dzieciaki strzelaly z pistoletu na race przy wszystkich zgromadzonych. jak przyszla kolej na mnie to oczywiscie zrobilem sie czerwony jak burak i krecilem tylko glowa, ze nie strzele. w domu tatus nie omieszkal mnie zrugac, ze ze mnie taka mameja - 'baba, nie chlop'
wsciekal sie o wszystko. uczyl mnie jezdzic na rowerze - piana z ust. samochodem - piana. zle zrobilem zdjecie - piana. zle umylem zeby - piana. machalem nogami w kosciele - piana. nie umialem podlaczyc skanera do kompa - piana, dlugo by wymieniac
a z zewnatrz tatko nie dawal nic po sobie poznac. wsrod kolegow, sasiadow czy rodziny uchodzil za bardzo spokojnego i zrownowazonego faceta
uwolnilem sie od niego jak mialem 17 lat. zginal w wypadku. wedle zasady o zmarlym trzeba mowic dobrze albo wcale uwazalem go za dobrego czlowieka. wszyscy zreszta wokol mowili jaki wspanialy on byl. dopiero jak mialem 27 lat zrozumialem, ze jest inaczej. wted tez stwierdzilem, ze moja niesmialosc to cos wiecej. dlugo mi zajelo, wiem, ale alkohol pozwalal sadzic, ze wszystko jest w normie. przerwane studia, jedne, drugie i nawet trzecie. rok doswiadczenia w pracy, malo znajomych, zadnej dziewczyny, zero umiejetnosci spolecznych, brak perspektyw.
ja za wszystko winie tatuska. szkoda, ze nie zyje bo teraz to bym sobie z nim pogadal. jedeyna osoba, ktorej szczerze nienawidze