21 Gru 2013, Sob 9:38, PID: 373616
masterblaster napisał(a):Sama Biblia ma wiele wersjiOtóż to. Zatem skąd niby człowiek ma wiedzieć, która wersja jest tą najbliższą oryginałowi? I co z księgami niekanonicznymi, skąd pewność, że nie są natchnione? Jak poznawać prawdę, jak na każdym kroku są jakieś niejasności?
A książkę przeczytam, przejrzałam ją już wstępnie i zapowiada się całkiem ciekawa lektura.
A tak z ciekawości, wspominasz o Koranie... czytałeś?
mc, cóż, Twoja wypowiedź w zasadzie odpowiada na pytania, które zadałam powyżej. Mówisz, że to się powinno 'poczuć'... miewałam kiedyś różnego rodzaju przeczucia, nawet myślałam, że Bóg do mnie mówi (przykładowo męczyło mnie jakieś pytanie i nagle po krótkiej rozmowie z Bogiem pojawiała się odpowiedź, na którą sama bym prawdopodobnie nie wpadła). Wszyscy mi niestety wmawiali, że mam jakieś urojenia i że powinnam się zająć czymś pożytecznym zamiast wymyślać jakieś bajki. I w końcu sama uwierzyłam w to, że jestem jakaś nienormalna, więc przestałam zwracać uwagę na ten głos (no, w zasadzie to nie był głos, tylko jakby odpowiedź wewnątrz mnie. No nie wiem, trudno to wytłumaczyć, coś jakby znikąd pojawiało mi się w głowie jakieś zdanie/podpowiedź/rozwiązanie itp). Teraz dopadła mnie jakaś znieczulica i nie "słyszę" już nic. Takie są efekty życia wsród ludzi, którzy każdy przejaw czegoś, czego sami nie doświadczyli, uznają za iluzję.
Co do intencji, faktycznie w moim wypadku często chodziło po prostu o poszerzenie wiedzy, żeby być "ponad" innymi. Wiedzieć coś, czego inni nie wiedzą, być od nich krótko mówiąc lepszą. Ale widzę, że nie tylko ja przez tego typu akcje przechodziłam .
mc napisał(a):Czemu uważasz to za wykroczenie przeciwko 1 przykazaniu?Bo człowiek nie może być Bogiem. Znaczy może, jak sam napisałeś, ale w znaczeniu, że człowiek i Bóg są jednością itp. Ale często człowiek po prostu czuje się bogiem sam w sobie, i nie potrzebuje do tego żadnego innego Boga/Stwórcy. Przykładowo: jest sobie taki zaprawiony w medytacji jogin, osiąga spokój ducha, więc nie potrzebuje właściwie nic więcej do szczęścia. I w tym wypadku nie potrzebuje też OSOBOWEGO Boga, bo sam się za niego uważa. Nie wykazuje pokory, nie 'uniża się' przed Bogiem, a człowiek chyba właśnie to powinien robić - uznawać wyższość Boga, wierzyć, że jest marnym prochem i bez Niego nic nie znaczy.
mc napisał(a):ktoś początkujący powinien raczej myśleć: "ja jestem niczym, Bóg jest wszystkim"No, tak to powinno właśnie być. Tylko nie wiem, czemu zwalniać z obowiązku takiego myślenia tych nie-początkujących, oświeconych.
Polecone książki (?) przeczytam, może po nich zmieni się trochę moje spojrzenie na to wszystko. Fakt jest taki, że jednak w dużej części opieram moje poglądy na naukach Kościoła Katolickiego, więc wiem, że trudno się ze mną póki co rozmawia Cóż, lata tej "indoktrynacji" zrobiły swoje.
mc napisał(a):bo przecież 'wszystko jest Bogiem' i za tym stoi jakby nienawiść do NiegoNie do Niego, tylko do szatana czy jakkolwiek go nazwać. Właśnie, męczy mnie od początku jedno pytanie... bo właściwie to wypowiadacie się tak, jakbyście w ogóle nie wierzyli w jego istnienie. Albo mam tylko takie wrażenie?
mc napisał(a):Ukochana nie pragnie nic innego jak wypełniać wolę UkochanegoProblem pojawia się w momencie, kiedy Ukochany wymaga rzeczy niekoniecznie dobrych. Jest całkiem sporo kwestii w Biblii, które mi nie pasują do wizerunku dobrego i miłosiernego Boga (i nie mówię tu o tych słynnych starotestamentowych mordach i okrucieństwach, o które wszyscy ateiści się zawsze tak czepiają). Doszłam jakiś czas temu do wniosku, że Bóg owszem istnieje, ale ta Jego "dobroć" jest trochę naciągana. Albo inaczej: jest dobry dla tych, którzy Go słuchają (nawet jeżeli niektóre Jego nakazy są raczej krzywdzące), a sadystą dla tych, którzy chcą myśleć samodzielnie i postępować zgodnie ze SWOJĄ moralnością. Bóg przypomina mi bardziej bossa jakiejś mafii, niż troskliwego ojca (właściwie skąd to ogólne przekonanie, że Bóg jest dobry?)
mc napisał(a):Swoją drogą czemu masz ksywę incomplete? Masz poczucie niższej wartości?Bo czuję się właśnie taka "incomplete". W sensie, że ciągle mi czegoś brakuje, jakby jakiejś części mnie. Jakby brakowało mi jakiegoś elementu (może mózgu ), żeby ta układanka (życie) miało sens. Mam taką teorię, że jak to "coś" odzyskam/znajdę, to otworzą mi się oczy i odkryję jakąś tajemną wiedzę o świecie, zrozumiem o co tu chodzi itd. Nie wiem jak to inaczej wyjaśnić.
Nie wiem, jak znajdujesz te cytaty, ale są świetne. Nawet do mnie (mimo tego upartego tkwienia w "katolickich naukach") przemawiają, tylko z drugiej strony wydają mi się za piękne, żeby były prawdziwe. Jak coś brzmi za dobrze, to prawdopodobnie coś się za tym czai (wiem, że znowu się doszukuję zła, ale nie mam wpływu na swoje myśli). Tak czy siak zabieram się dzisiaj za polecone przez was książki, i mam nadzieję, że ta odtrutka przyniesie skutki.
A tak w ogóle, przepraszam, że tak trudno do mnie dotrzeć, ale jednak zburzenie swoich mocno zakorzenionych poglądów wymaga czasu. Nie traćcie proszę cierpliwości, bo bardzo mi pomagacie, za co zresztą dziękuję