10 Lip 2010, Sob 16:13, PID: 213929
Moim zdaniem ksobność to szczególna cecha osobowości, która świadczy o dużym samokrytycyzmie i restrykcyjnie krytycznym stosunku do rzeczywistości. Nikt, nie przejawiający poczucia zagrożenia z otoczenia, nie buduje wyobrażeń na temat świata w oparciu o naturalistyczny i brutalny mechanizm, który manifestuje się mimowolnie w ludziach i ma właśnie cechy paranoiczne, psychotyczne, schizofreniczne. Nie wiem, czy wiecie, ale ludzie po tzw. "przejściach" mają szczególną społeczną wrażliwość, której mogliby uczyć innych.
Próbuję tu trąbić, liczę na to, że ktoś się ocknie albo, że znajdę kogoś podobnego do mnie, a widzę tylko ludzi się miotających w sobie. Powiedzmy, że niedaleko siebie są poszczególne stany psychiczne, takie jak wyżej i nie są to koniecznie choroby w sensie, że są pozbawione logiki. Myślę, że takie roztrząsanie w sobie i początkowo subiektywne odczucie, że jesteśmy oderwani od rzeczywistości - za tym idzie często dezorganizacja społeczna - to wynik badania rzeczywistości za cenę utraty możliwości godzenia standardowych ról, bądź z powodu podświadomego, ale nie koniecznie wyimaginowaneg poczucia zagrożenia. Otóż wyobraźcie sobie, że rzeczywiście są powody, by twierdzić, że zagraża nam wiele rzeczy np. wsiądziemy ze znajomym do samochodu, a ten nas okaleczy w wypadku na całe życie ( co zdarza się w wieku około 24 roku życia stosunkowo często - brawura i brak wyobraźni ), więc istnieje potencjalne i realne poczucie niejako wrogości innych wobec nas. Ale istnieje znacznie większe prawdopodobieństwo niż to wyrażone przykładem, że ogólnie zatracimy się w świecie albo dotknie nas kryzys i rozpęta się piekło. I moim właśnie zdaniem głównym zadaniem chorób i stanów ksobnych jest brutalne, bo często utożsamiane tylko z szaleństwem, przejawiania się świata naszych przeświadczeń, które mają nam wyrazić coś znacznie więcej. Są składową poznania świata i czymś, czego nie osiągają inni. Jesteśmy po prostu bardziej krytyczni, ale to wynika z większej presji z zewnątrz na nas i wcale nie do końca subiektywnym odczuciem wrogości rygorystycznych systemowych kryteriów bytowych. Moim zdaniem degenerujemy się na skalę nieznaną, więc gdzieś pomiędzy "niebem a ziemią", czyli pomiędzy obiektywnym poczuciem świata a życiem z powszechnym prądem życia, często prowadzącym donikąd, oderwanym od racji bytu, odczuwamy tajemnicze znaki. Należy je odczytać i pójść pod prąd czasem, żeby - być może - uświadomić sobie swoją tożsamość i to, że musimy zachować za wszelką czasem cenę niezależność i kontrolę nad życiem, możliwość zaplanowania wszystkiego od początku do końca w imię stabilizacji wewnętrznej, samokontroli itd.
Ludzie sfiksują zanim się obejrzycie i okaże się, że początkowa marginelizacja służyła odcięciu się od zła.
Próbuję tu trąbić, liczę na to, że ktoś się ocknie albo, że znajdę kogoś podobnego do mnie, a widzę tylko ludzi się miotających w sobie. Powiedzmy, że niedaleko siebie są poszczególne stany psychiczne, takie jak wyżej i nie są to koniecznie choroby w sensie, że są pozbawione logiki. Myślę, że takie roztrząsanie w sobie i początkowo subiektywne odczucie, że jesteśmy oderwani od rzeczywistości - za tym idzie często dezorganizacja społeczna - to wynik badania rzeczywistości za cenę utraty możliwości godzenia standardowych ról, bądź z powodu podświadomego, ale nie koniecznie wyimaginowaneg poczucia zagrożenia. Otóż wyobraźcie sobie, że rzeczywiście są powody, by twierdzić, że zagraża nam wiele rzeczy np. wsiądziemy ze znajomym do samochodu, a ten nas okaleczy w wypadku na całe życie ( co zdarza się w wieku około 24 roku życia stosunkowo często - brawura i brak wyobraźni ), więc istnieje potencjalne i realne poczucie niejako wrogości innych wobec nas. Ale istnieje znacznie większe prawdopodobieństwo niż to wyrażone przykładem, że ogólnie zatracimy się w świecie albo dotknie nas kryzys i rozpęta się piekło. I moim właśnie zdaniem głównym zadaniem chorób i stanów ksobnych jest brutalne, bo często utożsamiane tylko z szaleństwem, przejawiania się świata naszych przeświadczeń, które mają nam wyrazić coś znacznie więcej. Są składową poznania świata i czymś, czego nie osiągają inni. Jesteśmy po prostu bardziej krytyczni, ale to wynika z większej presji z zewnątrz na nas i wcale nie do końca subiektywnym odczuciem wrogości rygorystycznych systemowych kryteriów bytowych. Moim zdaniem degenerujemy się na skalę nieznaną, więc gdzieś pomiędzy "niebem a ziemią", czyli pomiędzy obiektywnym poczuciem świata a życiem z powszechnym prądem życia, często prowadzącym donikąd, oderwanym od racji bytu, odczuwamy tajemnicze znaki. Należy je odczytać i pójść pod prąd czasem, żeby - być może - uświadomić sobie swoją tożsamość i to, że musimy zachować za wszelką czasem cenę niezależność i kontrolę nad życiem, możliwość zaplanowania wszystkiego od początku do końca w imię stabilizacji wewnętrznej, samokontroli itd.
Ludzie sfiksują zanim się obejrzycie i okaże się, że początkowa marginelizacja służyła odcięciu się od zła.