24 Lut 2014, Pon 0:30, PID: 381994
Temat upadł, jak widzę. Szkoda, otyłość w moim wypadku tylko powoduje, że na samą myśl o wyjściu gdzieś w dzień, kiedy jest jasno, wrzucam w głowie "wsteczny".
Moja otyłość niestety jest bardzo średnio zależna ode mnie, bo dopiero teraz mogę próbować coś z nią zrobić - nadmiar problemów hormonalnych, zaniedbanych przez złą diagnozę. Powiem tylko tyle: z natury jestem człowiekiem aktywnym, nie było dnia bez chociaż godziny na rowerze albo marszu, tygodnia bez pójścia na basen. Nie miałam też tendencji do otyłości, więc mogłam jeść, co mi się żywnie podobało, a i tak nie przeginałam. I co? Jajco, bo wystarczyło mieć ten nieszczęśliwy układ genów, pecha albo inną cholerę.
Przy wzroście 156 cm ważę już grubo ponad 90 kilo - ropucha. Na spacer sama nie pójdę, bo fs; muszę mieć przy sobie kogoś, przy kim zapomnę o innych i nie będę się bać. Znowu idąc z kimś się męczę, bo teraz wszyscy chodzą szybciej ode mnie, a o rozmowie można zapomnieć, bo zmęczę się szybciej. Na siłownię nie pójdę, bo pomijając fobię społeczną jest tam dla mnie po prostu nudno. Basen - zmęczę się i utonę, poza tym na basenie też są ludzie, a małe, grube stworzenie zwróci uwagę niestety.
Zastanawiam się, czy już sięgnęłam dna. Na chwilę obecną nawet nie wiem, co - poza spacerami - mogę robić, by próbować zrzucić ten balast. Dieta - truizm, wiadomo. Tylko sama nie pomoże, a mnie znów wkurza to wszystko, bo chcę się ruszać, a jak przesadzę, to wykituję...
Moja otyłość niestety jest bardzo średnio zależna ode mnie, bo dopiero teraz mogę próbować coś z nią zrobić - nadmiar problemów hormonalnych, zaniedbanych przez złą diagnozę. Powiem tylko tyle: z natury jestem człowiekiem aktywnym, nie było dnia bez chociaż godziny na rowerze albo marszu, tygodnia bez pójścia na basen. Nie miałam też tendencji do otyłości, więc mogłam jeść, co mi się żywnie podobało, a i tak nie przeginałam. I co? Jajco, bo wystarczyło mieć ten nieszczęśliwy układ genów, pecha albo inną cholerę.
Przy wzroście 156 cm ważę już grubo ponad 90 kilo - ropucha. Na spacer sama nie pójdę, bo fs; muszę mieć przy sobie kogoś, przy kim zapomnę o innych i nie będę się bać. Znowu idąc z kimś się męczę, bo teraz wszyscy chodzą szybciej ode mnie, a o rozmowie można zapomnieć, bo zmęczę się szybciej. Na siłownię nie pójdę, bo pomijając fobię społeczną jest tam dla mnie po prostu nudno. Basen - zmęczę się i utonę, poza tym na basenie też są ludzie, a małe, grube stworzenie zwróci uwagę niestety.
Zastanawiam się, czy już sięgnęłam dna. Na chwilę obecną nawet nie wiem, co - poza spacerami - mogę robić, by próbować zrzucić ten balast. Dieta - truizm, wiadomo. Tylko sama nie pomoże, a mnie znów wkurza to wszystko, bo chcę się ruszać, a jak przesadzę, to wykituję...