11 Lut 2008, Pon 17:24, PID: 12228
Najsampierw się przywitam: Hej . No więc... Jakieś 1,5-2 miesiące temu przeczytałem o FS i doszedłem do wniosku, że - niestety- i ja to mam. Zapytacie pewnie, czemu piszę o tym w tym temacie? A no bo właśnie przez szkołę jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Aktualnie jestem w pierwszej klasie technikum, i zastanawiam się nad zakończeniem edukacji na tym poziomie. A przynajmniej na jakiś czas (tak, wiem, że niektórzy pisali tutaj, że trzeba kuć żelazo póki gorące, ale... po prostu ja już nie mogę). Wszystko zaczęło się w 1. klasie gimnazjum - rzadziej wychodziłem np.. pograć w piłkę; normalnie - po ludzku - pogadać z rówieśnikami; przestałem chodzić do sklepów (oprócz jednego, znajdującego się dwa metry od mojego bloku, małego sklepiku - od dziecka tam chodziłem, dobrze znałem sprzedawczynię, więc mogę powiedzieć, że stres był dużo, dużo mniejszy). Ale okres gimnazjum przeleciał mi jako tako, i mimo, że często opuszczałem lekcję i miałem okropnie słabe oceny, myślałem, że jakoś wytrzymam w technikum, a potem już będę miał luzik. W pierwszych dniach października trafiłem do szpitala, ale okazało się, że to nic groźnego i wyszedłem po 3 dniach. Akurat był poniedziałek, a ja czułem się okropnie zmęczony (mimo, że przez 3 dni leżałem do góry brzuchem ), więc powiedziałem mamuśce, że we wtorek jeszcze nie pójdę do szkoły, wieczorem mnie trochę bolało, środę tak samo i tak przez tydzień... W piątek poszedłem na kontrolę i lekarz zwolnił mnie ze szkoły jeszcze na tydzień. Po tygodniu poszedłem do szkoły, i... po wejściu do szatni, nagle dopadła mnie myśl, że muszę jak najszybciej wyjść ze szkoły, nawet nie wiem dlaczego. Nie poszedłem na lekcję, mamie powiedziałem, że mnie jeszcze boli brzuch. I tak przez... 3 miesiące. W ciągu tych trzech miesięcy do szkoły próbowałem pójść parę razy, ale wracałem się po jakimś czasie; poza tym tylko raz doszedłem i zwolniłem się po bodaj 3 lekcjach. Czułem, że nie mogę tam wytrzymać. Na dodatek te spojrzenia i ciche śmiechy osób z klasy - jak sobie to przypominam, to mam ochotę kogoś z nich, ekhm, walnąć, bo nie wiedzą, ile wysiłku mnie to kosztowało. Postanowiłem, że wraz z Nowym Rokiem zacznę normalnie chodzić do szkoły i może uda mi się przedłużyć termin zaliczenia pierwszego semestru. Ale nic z tego, po dwóch dniach szkoły wymyśliłem fikcyjną chorobę, potem następna i kolejną. Tak dobiłem do ferii zimowych, pomyślałem, że wygram się na kompie, wyleniuchuje, w wolnych chwilach pouczę, i może jakoś jeszcze uda mi się zaliczyć semestr. Dziś jest pierwszy dzień po feriach i co? Poszedłem na pierwszą lekcję, i od razu czułem się nieswojo. Nie, nie dlatego, że nie miałem zbyt dobrego kontaktu z kolegami z klasy, ale na początku walnąłem gafę, potem kolejną, zupełnie zgłupiałem, nie wiedziałem co robić, mówić. Jeszcze na tej lekcji doszedłem do wniosku, że dłużej tak nie może być, bo powoli staję się chodzącym kłębkiem nerwów... No i postanowiłem zrezygnować ze szkoły, i, jako że interesuję się informatyką, uczyć się we własnym zakresie, i może kiedyś tam iść do jakiejś szkoły. Ale strasznie boję się reakcji rodziców. I chciałem się Was właśnie poradzić, powiedzieć im o moim problemie, czy skłamać i powiedzieć, że nie daje tam sobie rady (wątpliwa opcja, bo w tej szkole poziom nie jest bardzo wysoki... ale do najniższych nie należy ;])? Tata w tym tygodniu najprawdopodobniej wyjedzie za granicę i trudno by mi było udawać przez ten czas, że chodzę do szkoły i wszystko jest OK, no i nie chcę mu robić niespodzianki po powrocie (oczywiście mogę mu o tym powiedzieć telefonicznie, ale nie chce sobie wyobrazić, co by się działo jak już by przyjechał ). Nawet nie wiem, jak mam to powiedziec mamie, bo ona pewnie sobie pomyśli, że zmyślam i próbuję w miarę pokojowy sposób rozstać się ze szkołą. Jak pomyślę, że jutro szkoła, to mam od razu motyle w brzuchu i myśli, co będzie jak przekroczę jej próg .