16 Mar 2019, Sob 17:42, PID: 785577
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16 Mar 2019, Sob 17:46 przez Alexander Guard.)
Zastanawiam się, czy to normalne, że w związku preferuję "nierozłączność" na tydzień czasu nawet. A uświadomiłem sobie to przy okazji rozważania kariery wojskowej - bo wiem już, że żołnierze swego czasu jadący do Afganistanu pozostawali tam na około 7 miesięcy i że ponoć zdrada była tam częstym zjawiskiem. I nie zdziwiłbym się, jakby wyszło, że ich samotne żony, znaczy się ich małżonkowie przebywający w Polsce, dopuszczali się tego samego. (napisałem "małżonkowie", no bo żołnierzami bywają i kobiety). Mnie osobiście nie mogłoby się to zdarzyć, po prostu nie mógłbym zdradzić, niemniej mam tą świadomość, że nie wiadomo, co ta druga połowa wtedy robi, czy także dochowuje wierności. Kwestia zaufania to jedno, ale kwestia narażania związku i wystawiania go na próbę, to drugie; a wiadomo, że łatwiej o wierność, kiedy małżonek ma wsparcie i bliskość drugiego zapewnione na co dzień. Wiem, wychodzi, że nie chciałbym zaufać do końca drugiej stronie, ale to chyba normalne w sytuacji, gdy teoretyzuję obecnie będąc singlem (więc też nie mam odniesienia do osoby, jaka by mogła owo zaufanie wzbudzić w sposób naturalny). Ale żeby nie obdarzyć ewentualnej partnerki tygodniowym kredytem zaufania? Nie przewiduję wspomnianego dłuższego okresu czasu 7 miesięcy, wszak nie najmuję się do piechoty walczącej na froncie w obcym państwie... Ale nigdy nie wiadomo, czy nie nastanie jakaś konieczność w sprawach zawodowych. Czy brak mi w/g Was zaufania? Czy to normalne, że po ślubowaniu sobie wierności nie chciałbym spędzić ani jednej nocy osobno, w zupełnie innym miejscu - tak, że nie mogę spać, gdyż mam świadomość, jak niektórzy zasypiają spokojnie w czasie, w którym ich druga połowa uprawia z kimś innym obłędny seks?