02 Gru 2012, Nie 16:46, PID: 328513
Poszedłem do psychiatry. Jak powiedziałem mu, że mam fobie społeczną (tak uważam) to zadał kilka pytań i bez zastanowienia zapisał seroxat. Sam lekarz swoją prezencją w ogóle mnie do siebie nie przekonał. Nim nabawiłem się fobii społecznej zawsze byłem nieśmiały w stosunku do dziewczyn, z kontaktami z facetami nie miałem żadnych problemów (teraz unikam wszystkich a oni mnie). Zawsze strasznie mnie to dołowało i pewnie też pociągało za inne sznurki czego nie dostrzegałem.
Zastanawiam się. Czy branie tego szajsu przez załóżmy pół roku coś mi może dać? Jeżeli przypomnę sobie jak to jest nie denerwować się w towarzystwie "kumpli", dowiem się jak to jest swobodnie rozmawiać z dziewczynami. Zrobię coś na co nigdy nie miałem odwagi i dowiem się (być może) , że otoczenie zareaguje inaczej niż tak jak to gdzieś się zakodowało w mojej podświadomości, że się tego boję. Myślałem, żeby intensywnie trenować sytuacje, które teraz wzbudzają mały i średni lęk a które po wzięciu tego nie wzbudzały żadnego. Na te wzbudzające duży lęk być może dodać coś od siebie i się odważyć chyba że ten lek usunie 100% objawów ale wtedy też powinno się tym bardzej znacznie więcej trenować.
Mam wrażenie , że dla mnie najlepsze by było trenowanie w terenie. Uważam, że fobia społeczna i jej następstwa i porażki w życiu stały się przyczyną depresji dlatego nie chcę zapisywać się na terapię. Wystarczyły 2 wizyty u psychologa to jak jechałem do akademii i przejeżdżałem koło uczelni i widziałem tych wszystkich studentów normalnie idących przez życie to od razu łapałem gigantycznego doła, "dlaczego mnie trafił szlag, i nie mogłem studiować tak jak oni dobrze się bawiąc?"
Poza tym ja się czuję właśnie swobodnie u lekarzy czy u innych osób z niskim poczuciem własnej wartości więc nic by mi to nie dało (chyba). Raczej rozmowa właśnie z tymi otwartymi i średnio otwartymi miała by kluczowe znaczenie. Wychodzenie na imprezy, chociaż nie wyobrażam sobie żebym tam mógł "istnieć" bez alkoholu a zdaje się, że to nie jest za dobry pomysł pić podczas brania tego leku.
Suma sumarum mam naprawdę mieszane uczucia... z jednej strony ten lek mógłby mi pomóc powrócić z marginesu społeczeństwa, poznać się od innej strony i nawiązać jakieś kontakty, które przetrwałyby odstawienie leku. A z drugiej strony, czy nie można powalczyć ze sobą i zrobić to wszystko (na przekór temu natłoku złych myśli i wszystkiemu) bez leków? Co też nie jest takie proste bo czasami mam już wrażenie, że żyję w dwóch rzeczywistościach i że coraz częściej zatracam się w tym jakimś amoku tylko momentami łapiąc lepsze momenty.
Jako przykład mogę podać, że 1,5 miesiąca chodziłem na sztukę walki (żeby coś poprawić w swoim stanie). Przezwyciężyłem strach i poszedłem wśród nowych ludzi do grypy i zacząłem trenować, podobało mi się i zawsze po tym czułem się lepiej. Ale późniejsze puste przestrzenie w czasie na zbyt wiele rozmyślania spowodowały że zacząłem opuszczać kolejne treningi aż w końcu wszystkie... czy ten lek może pomóc nie rezygnować z tak naprawdę potrzebnych i pomagających przedsięwzięć?
Sorki ale jakoś tak się rozpisuję zawsze
Zastanawiam się. Czy branie tego szajsu przez załóżmy pół roku coś mi może dać? Jeżeli przypomnę sobie jak to jest nie denerwować się w towarzystwie "kumpli", dowiem się jak to jest swobodnie rozmawiać z dziewczynami. Zrobię coś na co nigdy nie miałem odwagi i dowiem się (być może) , że otoczenie zareaguje inaczej niż tak jak to gdzieś się zakodowało w mojej podświadomości, że się tego boję. Myślałem, żeby intensywnie trenować sytuacje, które teraz wzbudzają mały i średni lęk a które po wzięciu tego nie wzbudzały żadnego. Na te wzbudzające duży lęk być może dodać coś od siebie i się odważyć chyba że ten lek usunie 100% objawów ale wtedy też powinno się tym bardzej znacznie więcej trenować.
Mam wrażenie , że dla mnie najlepsze by było trenowanie w terenie. Uważam, że fobia społeczna i jej następstwa i porażki w życiu stały się przyczyną depresji dlatego nie chcę zapisywać się na terapię. Wystarczyły 2 wizyty u psychologa to jak jechałem do akademii i przejeżdżałem koło uczelni i widziałem tych wszystkich studentów normalnie idących przez życie to od razu łapałem gigantycznego doła, "dlaczego mnie trafił szlag, i nie mogłem studiować tak jak oni dobrze się bawiąc?"
Poza tym ja się czuję właśnie swobodnie u lekarzy czy u innych osób z niskim poczuciem własnej wartości więc nic by mi to nie dało (chyba). Raczej rozmowa właśnie z tymi otwartymi i średnio otwartymi miała by kluczowe znaczenie. Wychodzenie na imprezy, chociaż nie wyobrażam sobie żebym tam mógł "istnieć" bez alkoholu a zdaje się, że to nie jest za dobry pomysł pić podczas brania tego leku.
Suma sumarum mam naprawdę mieszane uczucia... z jednej strony ten lek mógłby mi pomóc powrócić z marginesu społeczeństwa, poznać się od innej strony i nawiązać jakieś kontakty, które przetrwałyby odstawienie leku. A z drugiej strony, czy nie można powalczyć ze sobą i zrobić to wszystko (na przekór temu natłoku złych myśli i wszystkiemu) bez leków? Co też nie jest takie proste bo czasami mam już wrażenie, że żyję w dwóch rzeczywistościach i że coraz częściej zatracam się w tym jakimś amoku tylko momentami łapiąc lepsze momenty.
Jako przykład mogę podać, że 1,5 miesiąca chodziłem na sztukę walki (żeby coś poprawić w swoim stanie). Przezwyciężyłem strach i poszedłem wśród nowych ludzi do grypy i zacząłem trenować, podobało mi się i zawsze po tym czułem się lepiej. Ale późniejsze puste przestrzenie w czasie na zbyt wiele rozmyślania spowodowały że zacząłem opuszczać kolejne treningi aż w końcu wszystkie... czy ten lek może pomóc nie rezygnować z tak naprawdę potrzebnych i pomagających przedsięwzięć?
Sorki ale jakoś tak się rozpisuję zawsze