10 Sty 2018, Śro 11:47, PID: 724790
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10 Sty 2018, Śro 11:50 przez bezsennick.)
Dzisiaj mija drugi tydzień, odkąd pożegnałam się z wenlafaksyną.
Bywało, że działała bardzo dobrze i czułam się prawie jak normalny człowiek. Przez jakiś czas mogłam bez problemu funkcjonować na 75, potem 150 mg. W ciągu kilku miesięcy psychiatra kilkakrotnie zwiększał mi dawkę, gdyż poprzednia przestawała działać - zaczynały pojawiać się myśli samobójcze, poczucie ciągłego niepokoju i beznadziei, lęki uniemożliwiające wyjście z domu. Doszło do tego, że organizm przestał reagować na wenlę i nie czułam różnicy pomiędzy 150 a 300 mg. Dodatkowo brałam lamotrix, chlorprothixen i awaryjnie zomiren. Lekarze rozłożyli ręce, gdyż według nich zestaw który brałam nie miał prawa się nie sprawdzić. Zaczęli przebąkiwać coś o stopniowym odstawianiu. Próbowałam, ale skutki uboczne były bardzo uciążliwe - a przecież jakoś trzeba chodzić do pracy i na uczelnię... Wystarczyło, że odrzuciłam kuleczkę z kapsułki albo wzięłam tabletkę godzinę później niż zwykle, by wystąpiły objawy odstawienia. Psychiatra dobrze znający moją sytuację stwierdził, że po prostu muszę zacisnąć zęby i jakoś się przemęczyć.
Oprócz wspomnianych wcześniej leków biorę letrox i yasminelle ze względu na chorą tarczycę i endometriozę. Każdego dnia łykałam około sześciu tabletek, niektóre dwa razy dziennie. Do tego suplementy diety. Niektóre leki gryzły się ze sobą, zwłaszcza lamotrix i yasminelle. Taki stan trwał kilka miesięcy, przez co popsułam sobie żołądek i wątrobę.
Pod koniec roku skończyły mi się tabletki i uznałam, że chyba już pora się z wenlą pożegnać. I przy okazji z dwoma innymi wspomagaczami nastroju. Miałam kilka dni wolnych od pracy i taka sytuacja prędko by się nie powtórzyła. Wiem, że nie powinno się nagle odstawiać leku, ale skoro tak czy siak bym się męczyła, to wolałam męczyć się przez dwa tygodnie zamiast kilku miesięcy. Pierwsze siedem dni to był istny KOSZMAR. Silny ból głowy, zawroty, prądy w głowie, wymioty. Nie mogłam wziąć nawet łyka wody, bo zaraz zwracałam. Nie spodziewałam się, że zareaguję aż tak ostro. To było jak połączenie choroby lokomocyjnej z grypą żołądkową. Na szczęście, z każdym dniem objawy odczuwam coraz słabiej. Być może jeszcze kiedyś powrócę do antydepresantów, ale póki co, chcę oczyścić organizm.
Bywało, że działała bardzo dobrze i czułam się prawie jak normalny człowiek. Przez jakiś czas mogłam bez problemu funkcjonować na 75, potem 150 mg. W ciągu kilku miesięcy psychiatra kilkakrotnie zwiększał mi dawkę, gdyż poprzednia przestawała działać - zaczynały pojawiać się myśli samobójcze, poczucie ciągłego niepokoju i beznadziei, lęki uniemożliwiające wyjście z domu. Doszło do tego, że organizm przestał reagować na wenlę i nie czułam różnicy pomiędzy 150 a 300 mg. Dodatkowo brałam lamotrix, chlorprothixen i awaryjnie zomiren. Lekarze rozłożyli ręce, gdyż według nich zestaw który brałam nie miał prawa się nie sprawdzić. Zaczęli przebąkiwać coś o stopniowym odstawianiu. Próbowałam, ale skutki uboczne były bardzo uciążliwe - a przecież jakoś trzeba chodzić do pracy i na uczelnię... Wystarczyło, że odrzuciłam kuleczkę z kapsułki albo wzięłam tabletkę godzinę później niż zwykle, by wystąpiły objawy odstawienia. Psychiatra dobrze znający moją sytuację stwierdził, że po prostu muszę zacisnąć zęby i jakoś się przemęczyć.
Oprócz wspomnianych wcześniej leków biorę letrox i yasminelle ze względu na chorą tarczycę i endometriozę. Każdego dnia łykałam około sześciu tabletek, niektóre dwa razy dziennie. Do tego suplementy diety. Niektóre leki gryzły się ze sobą, zwłaszcza lamotrix i yasminelle. Taki stan trwał kilka miesięcy, przez co popsułam sobie żołądek i wątrobę.
Pod koniec roku skończyły mi się tabletki i uznałam, że chyba już pora się z wenlą pożegnać. I przy okazji z dwoma innymi wspomagaczami nastroju. Miałam kilka dni wolnych od pracy i taka sytuacja prędko by się nie powtórzyła. Wiem, że nie powinno się nagle odstawiać leku, ale skoro tak czy siak bym się męczyła, to wolałam męczyć się przez dwa tygodnie zamiast kilku miesięcy. Pierwsze siedem dni to był istny KOSZMAR. Silny ból głowy, zawroty, prądy w głowie, wymioty. Nie mogłam wziąć nawet łyka wody, bo zaraz zwracałam. Nie spodziewałam się, że zareaguję aż tak ostro. To było jak połączenie choroby lokomocyjnej z grypą żołądkową. Na szczęście, z każdym dniem objawy odczuwam coraz słabiej. Być może jeszcze kiedyś powrócę do antydepresantów, ale póki co, chcę oczyścić organizm.