29 Cze 2011, Śro 23:30, PID: 260066
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13 Lip 2011, Śro 11:05 przez ZgarbionyFred.)
Ja właśnie skończyłem szkołę i nie wiem co mam dalej ze sobą zrobić. Matura mi poszła tak sobie, tytułu technika raczej nie zdobędę, więc o studiach nie mam co marzyć. W dodatku matka coraz bardziej naciska żebym znalazł sobie w końcu jakąś robotę. Mój ojciec jest górnikiem i za 3 lata idzie na emeryturę, muszę się spytać czy nie ma możliwości wskoczenia na jego miejsce. Kurna, gdyby nie to że w międzyczasie musiał odbębnić 2-letnie wojo, to już w przyszłym roku prawdopodobnie bym go zastąpił. . No nic, muszę poczekać, ale i tak w międzyczasie coś sobie znaleźć, bo matka nie da mi spokoju.
Ojciec namawiał mnie ostatnio bym w końcu wyjechał nad morze, bo rodzina ma tam ośrodek wczasowy i restaurację. Według niego gdybym zadzwonił i odpowiednio zagadał (no tak - "odpowiednio zagadał", świetnie) to może znalazłaby się tam dla mnie jakaś fucha, dzięki czemu zarobiłbym trochę forsy i się przy okazji nie nudził. W sumie mógłbym robić cokolwiek, nawet (a może zwłaszcza) za fizycznego. Szczerze mówiąc do wyjazdu tam w celach zarobkowych zbieram się w sobie od 2 lat, ale jakoś zawsze rezygnowałem. Boję się, że sobie tam nie poradzę, nie będę wiedział co z czym i do czego, że się nie sprawdzę i ogólnie będzie kicha i takie tam. No i dojazd - najpierw pociągiem do Kołobrzegu a dalej autobusem. Jak na socjofobika z osobowością unikającą to jak wyprawa na Himalaje. Pikanterii dodaje to, że nigdy nie jeździłem pociągiem (no, raz ale miałem wtedy 5 lat), nie wiedziałbym jak się zachować i kiedy wysiąść, a nawet gdybym dał radę to zostaje jeszcze autobus, jeszcze by się okazało że wsiadłem nie do tego co trzeba albo znowu nie wiedziałbym gdzie dokładnie wysiadać . A że jestem średnio rozgarnięty to prawdopodobieństwo takiego obrotu wypadków się zwiększa. Najgorsza opcja jest jednak taka, że kiedy już będę na miejscu to dowiaduję się że żadnej roboty nie będzie i przez co najmniej miesiąc będę tam bezczynnie siedział, leżał i zapuszczał korzenie.
Za każdym razem, gdy myślę o tym wyjeździe mam sraczkę, właśnie z w/w powodów. Szkoda bo pomału zaczynało mi zależeć, ale te bariery są w moim odczuciu nie do pokonania.
Ojciec namawiał mnie ostatnio bym w końcu wyjechał nad morze, bo rodzina ma tam ośrodek wczasowy i restaurację. Według niego gdybym zadzwonił i odpowiednio zagadał (no tak - "odpowiednio zagadał", świetnie) to może znalazłaby się tam dla mnie jakaś fucha, dzięki czemu zarobiłbym trochę forsy i się przy okazji nie nudził. W sumie mógłbym robić cokolwiek, nawet (a może zwłaszcza) za fizycznego. Szczerze mówiąc do wyjazdu tam w celach zarobkowych zbieram się w sobie od 2 lat, ale jakoś zawsze rezygnowałem. Boję się, że sobie tam nie poradzę, nie będę wiedział co z czym i do czego, że się nie sprawdzę i ogólnie będzie kicha i takie tam. No i dojazd - najpierw pociągiem do Kołobrzegu a dalej autobusem. Jak na socjofobika z osobowością unikającą to jak wyprawa na Himalaje. Pikanterii dodaje to, że nigdy nie jeździłem pociągiem (no, raz ale miałem wtedy 5 lat), nie wiedziałbym jak się zachować i kiedy wysiąść, a nawet gdybym dał radę to zostaje jeszcze autobus, jeszcze by się okazało że wsiadłem nie do tego co trzeba albo znowu nie wiedziałbym gdzie dokładnie wysiadać . A że jestem średnio rozgarnięty to prawdopodobieństwo takiego obrotu wypadków się zwiększa. Najgorsza opcja jest jednak taka, że kiedy już będę na miejscu to dowiaduję się że żadnej roboty nie będzie i przez co najmniej miesiąc będę tam bezczynnie siedział, leżał i zapuszczał korzenie.
Za każdym razem, gdy myślę o tym wyjeździe mam sraczkę, właśnie z w/w powodów. Szkoda bo pomału zaczynało mi zależeć, ale te bariery są w moim odczuciu nie do pokonania.