02 Gru 2011, Pią 16:11, PID: 281695
Ostatnio chciałem spróbować swych sił w inwentaryzacji. Na zgłoszenie odpowiedzieli, miałem kilka dni na stawienie się w ich biurze po szczegóły. Odkładałem wizytę pod byle pretekstem, oczywiście znów się pochwaliłem w domu "jednodniowym, ale niechybnym zarobkiem", co by nieco ustabilizowało ich nastroje. Dzień przed końcowym terminem spotkania poczytałem sobie dokładniej o przebiegu takiej inwentaryzacji, dorysowując do tych czynności możliwe sytuacje dla mnie upokarzające. No nic, idę do łóżka z postanowieniem, że zewrę pośladki i pójdę.
Miałem sen. Brzydki sen. A w tym śnie poszedłem do tej pracy, do hipermarketu. Wraz ze mną NIEPRZEBYTA TŁUSZCZA innych pracowników, zupełnie jak na zakupach tuż przed Wigilią. Udaje mi się złapać dział z olejami, jednak nie mogę znaleźć na półkach tego, który trzymam w ręce. Idę do pana szefowego, a ten zaczyna się ze mnie śmiać. Patrzę - w ręce pojawiła się butelka Coli. Speszony uciekam, starając się zaklepać sobie jakiś znośny dział. Nie obchodzi się bez utarczki z dwiema różowymi-pyskatymi-gimnazjalistkami (uosobienie Piekieł). Dają mi po chwili spokój, ale zostaję bez oprzyrządowania. Kierownik na moje prośby tylko prycha. Stoję głupio nie wiedząc, co ze sobą począć. Ocykam się i stwierdzam, że PIENDOLĘ i wychodzę.
Nie zdziwiłbym się, gdyby tak to się mniej więcej potoczyło. "Bym", bo po obudzeniu wiedziałem, że tam nie pójdę. W domu na odczepnego powiedziałem, że byłem na spotkaniu, że to na drugim końcu Warszawy i tylko góra 4 godziny z mizerną stawką, więc się nie opłaca, że poradzili, bym wypatrywał okazji raczej blisko swego miejsca zamieszkania, etc.
Historyjka z wtorku: podczas mojej chwilowej nieobecności dzwonił do mnie ktoś nieznajomy. Jako, że dostałem także mail od tej inwentaryzacji, powiązałem to z drugim ogłoszeniem, na które odpowiedziałem dnia poprzedniego. Archiwizacja dokumentów i tego typu prace biurowe. Kurdę mol, głupio wysyłać zgłoszenie, a potem nie odpowiadać na telefony. Niedawno mi się udało zadzwonić do nieznajomego, to teraz też się uda, prawda?
Zbieram siły, oddycham głęboko, maluję w barwy bitewne i wychodzę z domu, by móc zadzwonić w jakimś ustronnym miejscu. W końcu znajduję takie, wyciągam telefon, dzwonię.
Odzywa się automat.
A no tak, nie doładowywałem ostatnio konta, bo bieduję, A I TAK NIGDZIE NIE DZWONIĘ, WIĘC PO CO.
Ha ha ha. Ha. Ha...ha? Chciałem wtedy potłuc głową w pobliski słup. Prawdopodobne, że w idiotyczny sposób straciłem zatrudnienie. Może jakiś telemarketer chciał mi opchnąć zastawę stołową, ale stawiam jednak na to pierwsze.
Miałem sen. Brzydki sen. A w tym śnie poszedłem do tej pracy, do hipermarketu. Wraz ze mną NIEPRZEBYTA TŁUSZCZA innych pracowników, zupełnie jak na zakupach tuż przed Wigilią. Udaje mi się złapać dział z olejami, jednak nie mogę znaleźć na półkach tego, który trzymam w ręce. Idę do pana szefowego, a ten zaczyna się ze mnie śmiać. Patrzę - w ręce pojawiła się butelka Coli. Speszony uciekam, starając się zaklepać sobie jakiś znośny dział. Nie obchodzi się bez utarczki z dwiema różowymi-pyskatymi-gimnazjalistkami (uosobienie Piekieł). Dają mi po chwili spokój, ale zostaję bez oprzyrządowania. Kierownik na moje prośby tylko prycha. Stoję głupio nie wiedząc, co ze sobą począć. Ocykam się i stwierdzam, że PIENDOLĘ i wychodzę.
Nie zdziwiłbym się, gdyby tak to się mniej więcej potoczyło. "Bym", bo po obudzeniu wiedziałem, że tam nie pójdę. W domu na odczepnego powiedziałem, że byłem na spotkaniu, że to na drugim końcu Warszawy i tylko góra 4 godziny z mizerną stawką, więc się nie opłaca, że poradzili, bym wypatrywał okazji raczej blisko swego miejsca zamieszkania, etc.
Historyjka z wtorku: podczas mojej chwilowej nieobecności dzwonił do mnie ktoś nieznajomy. Jako, że dostałem także mail od tej inwentaryzacji, powiązałem to z drugim ogłoszeniem, na które odpowiedziałem dnia poprzedniego. Archiwizacja dokumentów i tego typu prace biurowe. Kurdę mol, głupio wysyłać zgłoszenie, a potem nie odpowiadać na telefony. Niedawno mi się udało zadzwonić do nieznajomego, to teraz też się uda, prawda?
Zbieram siły, oddycham głęboko, maluję w barwy bitewne i wychodzę z domu, by móc zadzwonić w jakimś ustronnym miejscu. W końcu znajduję takie, wyciągam telefon, dzwonię.
Odzywa się automat.
A no tak, nie doładowywałem ostatnio konta, bo bieduję, A I TAK NIGDZIE NIE DZWONIĘ, WIĘC PO CO.
Ha ha ha. Ha. Ha...ha? Chciałem wtedy potłuc głową w pobliski słup. Prawdopodobne, że w idiotyczny sposób straciłem zatrudnienie. Może jakiś telemarketer chciał mi opchnąć zastawę stołową, ale stawiam jednak na to pierwsze.