28 Lip 2008, Pon 20:57, PID: 48331
Największym utrapieniem są u mnie nerwowe, szybkie ruchy gdy ktoś jest w zasięgu mojego wzroku. A już podczas rozmowy... w czasie stresu te szybkie ruchy wszystko napędzają, coraz bardziej zaczynam się pocić, mam uderzenia gorąca, wyglądam tak, jakbym chciał uciekać (bo tak jest), jestem cały napięty jakbym czekał na cios. Nie wiem co zrobić ze wzrokiem, jak stanąć, jak usiąść, co odpowiedzieć (najczęściej odzywam się i mówię jakąś głupotę, coś niepotrzebnego, zadaje bezsensowne pytanie itd).
Jeszcze kilka tygodni temu byłem we władaniu tego lęku 24 h na dobę. I tego nie dostrzegałem! Stało się to częścią mojego życia, trwało to bowiem kilka lat. Dopiero gdy udało mi się na kilka godzin pozbyć lęku, dzięki znalezionym gdzieś w internecie ćwiczeniom relaksacyjnym, zauważyłem, że był on ze mną cały czas. Straszne. Powoli uczę się jak panować nad samym sobą, choć jest to strasznie ciężkie. Zbyt głęboko w tym siedzę. Aby nie być gołosłowym powiem Wam, że mój strach dotyczy też członków rodziny... Jestem spięty podczas rozmowy z siostrą, mamą, tatą... Można nawet powiedzieć, że bardziej wtedy to odczuwam, bo wiem, że ich znam, że oni znają mnie i ich ewentualną negatywna ocena boli bardziej Boję się mówić, przy każdym zdaniu, które wypowiadam z miejsca przygotowuje się na jakiś atak/ripostę/wyśmianie. Nie umiem tego opanować, przez co wszystko mówię z takim nerwowym uśmiechem (że jakby co, to ja tylko żartuje). Trudno to wytłumaczyć, ale efekt jest żałosny, sztuczny. Wszystkie moje lęki słychać w głosie, jego modulacji. Nie potrafię się kłócić, zwrócić komuś uwagę, być stanowczy, skoro nawet w moich uszach brzmi to wszystko nieprzekonywująco. Niemal nie potrafię się zrelaksować gdy ktoś jest w pobliżu, próbuje, ale jest to naprawdę trudne do wykonania. Widzę ile życia przez to tracę, dlatego robię co mogę, aby to pokonać, choćby w małym stopniu, umożliwiającym w miarę normalne ŻYCIE. I to mi się udaje, powolutku, ale do przodu. Są postępy, chociaż często budze się z dawnym lękiem, to jednak dopóki widzę, że moja walka coś daje, będę ją kontynuował. Pozdrawiam.
Jeszcze kilka tygodni temu byłem we władaniu tego lęku 24 h na dobę. I tego nie dostrzegałem! Stało się to częścią mojego życia, trwało to bowiem kilka lat. Dopiero gdy udało mi się na kilka godzin pozbyć lęku, dzięki znalezionym gdzieś w internecie ćwiczeniom relaksacyjnym, zauważyłem, że był on ze mną cały czas. Straszne. Powoli uczę się jak panować nad samym sobą, choć jest to strasznie ciężkie. Zbyt głęboko w tym siedzę. Aby nie być gołosłowym powiem Wam, że mój strach dotyczy też członków rodziny... Jestem spięty podczas rozmowy z siostrą, mamą, tatą... Można nawet powiedzieć, że bardziej wtedy to odczuwam, bo wiem, że ich znam, że oni znają mnie i ich ewentualną negatywna ocena boli bardziej Boję się mówić, przy każdym zdaniu, które wypowiadam z miejsca przygotowuje się na jakiś atak/ripostę/wyśmianie. Nie umiem tego opanować, przez co wszystko mówię z takim nerwowym uśmiechem (że jakby co, to ja tylko żartuje). Trudno to wytłumaczyć, ale efekt jest żałosny, sztuczny. Wszystkie moje lęki słychać w głosie, jego modulacji. Nie potrafię się kłócić, zwrócić komuś uwagę, być stanowczy, skoro nawet w moich uszach brzmi to wszystko nieprzekonywująco. Niemal nie potrafię się zrelaksować gdy ktoś jest w pobliżu, próbuje, ale jest to naprawdę trudne do wykonania. Widzę ile życia przez to tracę, dlatego robię co mogę, aby to pokonać, choćby w małym stopniu, umożliwiającym w miarę normalne ŻYCIE. I to mi się udaje, powolutku, ale do przodu. Są postępy, chociaż często budze się z dawnym lękiem, to jednak dopóki widzę, że moja walka coś daje, będę ją kontynuował. Pozdrawiam.