29 Maj 2010, Sob 15:40, PID: 208112
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29 Maj 2010, Sob 15:44 przez krys840.)
Moje poważne objawy, które narodziły się w szkole to napięcie w środku tak duże, że na zewnątrz można było zauważyć, jaki jestem spięty. Nikt chyba wtedy nie rozumiał, że próbować mnie wyluzować, rozładować ten bagaż w środku, to tak, jakby mnie wyprowadzić z równowagi. Nakręcałem się przed szkołą tak, że to wspominam jako akty heroizmu. Pamiętam, że entuzjazmu starczało mi często na pierwsze lekcje, a później chodziłem zabity na duchu. W domu czułem rozrywające od środka uczucia, często frustracje, rozpacz, czasami po powrocie ze szkoły potrzebowałem silnego porywu, by trwać dalej. Czułem się jakbym umierał w środku, jakbym bezpowrotnie utracił nadzieję. Wiecznie się nakręcałem, krzyczłem w środku itd. Na zewnątrz wyglądałem jak sztywniak, ale wysyłałem ostrzegawacze komunikaty, także nikt ze mnie nie kpił. Raczej widziano, że mam poważny problem, ale każdemu nawoływałem tak, by pojął, że lepiej mnie zostawić samemu sobie. Z drugiej strony byłem filarem w rywalizacji sportowej między chłopakami i tym chyba też nadrabiałem. Do dziś mam problem właściwie, bo luz to dla mnie postawa zupełnej aprobaty na to, co jest, a uważam, że nie jest dobrze i to, czym powszechnie żyjemy rodzi adekwatny lęk do tego, co sam przeżywałem. Są ludzie, którzy nie mają porównywalnej wrażliwości na świat, ani zdrowego spojrzenia, obiektywizmu, dlatego nie uważam, że jestem chory. Luz, optymizm, poczucie szczęścia oddaje kwestię odpowiedzialności za siebie i świat, tzn, że poczucie trwałości powodzenia, radości to postawa trochę oderwana od realiów. Im bardziej wstrzemięźliwi, powściągliwi jesteśmy, tym więcej ostrożności i naturalnego umiaru.