17 Cze 2010, Czw 12:58, PID: 210737
Zdarzyło mi się zauważyć, że przekładam emocje na brata, matkę tak, że tracę trochę rachubę w tym. Zresztą straciłem w ogóle i zachowywałem się jak zwyrodnialec przez okres czasu, bo chyba nie mogłem uwierzyć, że może do tego dojść, tzn., musiałem przekonać się, jak fizycznie przestaję się kontrolować. Dotknąłem tym matkę, brata też i innych członków rodziny trochę, ale stosunkowo szybko doprowadziłem się do względnego ładu. Razem z bratem się trochę szamotamy, tak niby dla żartów, a jest w tym za dużo złości i przesady. Relacje są absurdalne dosyć, a rzecz w tym, że drażnią mnie ludzie, którzy czegoś chcą. Relacje są płytkie albo takie, które przypominają złudę porządku, a w środku każdego z nas za dużo się dzieje. Nie mamy dla siebie cierpliwości, a każdy to wyraża inaczej. Mi głównie zdarza się olewać jakieś obowiązki, brat nie szanuje matki, my się nakręcamy jakby dla zabawy, a śmieszne to nie jest. Ogólnie stan napięcia i wszyscy cierpią, choć każdy nadrabia miną tak szeroko, że wydaje się, że panuje radość, a to raczej dziki entuzjazm. Nie wiele płaszczyzn porozumienia, czasem zero dialogu, który oddawałby jakieś zaangażowanie na rzecz siebie.
Nawet nie widzę możliwości, żeby to naprawić. Niestety. Obcy sobie, a może nawet trochę wrodzy. Mam wrażenie, że nie możemy na sobie polegać, jakby każdy poszedł w zaparte. Rządzi jakieś chyba poczucie wielkości. Skąd to by się brało? Otoczenie demoralizujące, więc z zewnątrz płynie źródło tego stanu rzeczy, a w domu nie można już nic naprawić. Trzeba byłoby poszukać na zewnątrz. Przykre, dosyć niezdrowe. Obawiam się o nas, ale też pytam o sens, bo to tak, jakby żyć na przekór innym tylko. Brak jedności, wieczna bitwa, brak spokoju, zamknięcie się w sobie, jakiś hedonizm i adekwatna do niego niechęć, wrogość, wyobcowanie.
Nawet nie widzę możliwości, żeby to naprawić. Niestety. Obcy sobie, a może nawet trochę wrodzy. Mam wrażenie, że nie możemy na sobie polegać, jakby każdy poszedł w zaparte. Rządzi jakieś chyba poczucie wielkości. Skąd to by się brało? Otoczenie demoralizujące, więc z zewnątrz płynie źródło tego stanu rzeczy, a w domu nie można już nic naprawić. Trzeba byłoby poszukać na zewnątrz. Przykre, dosyć niezdrowe. Obawiam się o nas, ale też pytam o sens, bo to tak, jakby żyć na przekór innym tylko. Brak jedności, wieczna bitwa, brak spokoju, zamknięcie się w sobie, jakiś hedonizm i adekwatna do niego niechęć, wrogość, wyobcowanie.