17 Cze 2013, Pon 21:46, PID: 354918
Postulowałem swego czasu w tym wątku, żeby abstrahować od religii, ale to chyba nie możliwe (nie tylko dla mnie).
Jeśli chodzi o synkretyzmy buddyjsko-chrześcijańsko-hidusko-(whateva') - nie kupuję tego; uważam to za tani, jarmarczny mistycyzm. Więcej, pisałem na którejś ze wcześniejszych stron i podtrzymuję to twierdzenie: dla większości osób wychowanych w kulturze zachodniej, mistyka wschodnia, a w szególności jej popłuczyny w wydaniu zachodnich new age'owych "guru", którym akurat zdarzyło się przebóstwienie, jest niekompatybilna z kulturą zachodnią i to pomimo że jest u nas znana od ponad stu lat, a w kulturze ludowej od jakichś pięćdziesięciu. Desygnaty zawsze będą mniej lub bardziej przesunięte wobec pojęć człowieka zachodu. Porównajcie takie dwa zdania: "Byt jest pustką" i "Bóg jest miłością" - oba, posiadając ten sam desygnat, wzbudzają zupełnie odmienne odczucia, emocje, myśli, a co za tym idzie, lepiej lub gorzej nadają się do praktyki rozwoju duchowego.
Oczywiście, jak pisał mc, wielkie religie wskazują na tę samą prawdę, ale robią to narzędziami wytworzonymi w danej kulturze - bo nie chodzi o samą tylko religię - dlatego ich sprawność, użyteczność jest adekwatna do umiejętności kulturowych osób nimi się posługujących. Chrześcijanin praktykujący hinduizm, przypomina mi głodnego człowieka, który koniecznie chce nauczyć się jeść pałeczkami, bo nóż i widelec wydają mu się nie dość "fajne". Jeszcze raz podkreślam, że jest to moja generalizacja i z pewnością są osoby, które ogromnie skorzystały na przejściu np. na buddyzm, ale twierdzę, że to jest margines.
Ja podejrzewam, co jest głównym problemem z akceptacją spuścizny judeochrześcijańskiej - dogmaty. Rzeczywiście w porównaniu do spójności i klarowności buddyzmu mogą one odrzucać. Jednak w tej samej tradycji znajduje się antidotum na takie obiekcje i wydaje mi się, że kto tego antidotum nie jest w stanie przełknąć, nie pomoże mu nawet buddyzm. To antidotum nazywa się pokora.
Jeśli chodzi o synkretyzmy buddyjsko-chrześcijańsko-hidusko-(whateva') - nie kupuję tego; uważam to za tani, jarmarczny mistycyzm. Więcej, pisałem na którejś ze wcześniejszych stron i podtrzymuję to twierdzenie: dla większości osób wychowanych w kulturze zachodniej, mistyka wschodnia, a w szególności jej popłuczyny w wydaniu zachodnich new age'owych "guru", którym akurat zdarzyło się przebóstwienie, jest niekompatybilna z kulturą zachodnią i to pomimo że jest u nas znana od ponad stu lat, a w kulturze ludowej od jakichś pięćdziesięciu. Desygnaty zawsze będą mniej lub bardziej przesunięte wobec pojęć człowieka zachodu. Porównajcie takie dwa zdania: "Byt jest pustką" i "Bóg jest miłością" - oba, posiadając ten sam desygnat, wzbudzają zupełnie odmienne odczucia, emocje, myśli, a co za tym idzie, lepiej lub gorzej nadają się do praktyki rozwoju duchowego.
Oczywiście, jak pisał mc, wielkie religie wskazują na tę samą prawdę, ale robią to narzędziami wytworzonymi w danej kulturze - bo nie chodzi o samą tylko religię - dlatego ich sprawność, użyteczność jest adekwatna do umiejętności kulturowych osób nimi się posługujących. Chrześcijanin praktykujący hinduizm, przypomina mi głodnego człowieka, który koniecznie chce nauczyć się jeść pałeczkami, bo nóż i widelec wydają mu się nie dość "fajne". Jeszcze raz podkreślam, że jest to moja generalizacja i z pewnością są osoby, które ogromnie skorzystały na przejściu np. na buddyzm, ale twierdzę, że to jest margines.
Ja podejrzewam, co jest głównym problemem z akceptacją spuścizny judeochrześcijańskiej - dogmaty. Rzeczywiście w porównaniu do spójności i klarowności buddyzmu mogą one odrzucać. Jednak w tej samej tradycji znajduje się antidotum na takie obiekcje i wydaje mi się, że kto tego antidotum nie jest w stanie przełknąć, nie pomoże mu nawet buddyzm. To antidotum nazywa się pokora.