05 Lut 2008, Wto 6:53, PID: 11807
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05 Lut 2008, Wto 6:54 przez Billy the Mountain.)
Nie będę mnożył wątków, więc wpiszę się w tym, który już utworzyłem, choć pewnie będzie to jeden wielki offtop.
Sporo już tutaj o sobie napisałem (jak na moje możliwości). Nie wspomniałem o jednej obsesji, która mnie męczy od dawna. Wstydliwe to jest i nie do końca potrafię zdefiniować, co to tak naprawdę jest, więc nie łatwo mi ją opisać.
Mam obsesję na punkcie tego, jak mnie ludzie oceniają. Często mnie to paraliżuje i działa mocno cenzurując moje wypowiedzi (mówię głównie o internecie, bo poza nim jest mało okazji). Z drugiej strony mam ogromną potrzebę bycia zauważonym. Staram się o to na przeróżne sposoby, ale zawsze obawiam się negatywnych ocen. Przeraża mnie też sytuacja, kiedy próbuję zwrócić na siebie uwagę, a nikt nie daje po sobie znać, że mnie zauważa. Z trzeciej strony obawiam się, że przesadzę i wywołam odwrotny skutek do zamierzonego, tzn. będąc nachalnym zrażę do siebie ludzi. Mieszanka tych wszystkich stanów męczy mnie chyba od zawsze, ale ostatnio przybrała mocno na sile (chyba w związku z nawrotem mojej depresji).
To coś męczy mnie także i podczas obecności tutaj. Chyba dlatego, że wiązałem sobie z nią spore nadzieje. Te nadzieje wyglądały mniej więcej tak: przeczytałem definicję i parę artykułów dotyczących fobii społecznej, znalazłem forum skupiające osoby, których ona dotknęła i poczułem ulgę, że są ludzie do mnie podobni, którzy będą mogli mnie wysłuchać, zrozumieć, pocieszyć i pomóc. I wysłuchano mnie. Myślę, że także mnie zrozumiano. Odrobinkę pocieszono, choć tylko na krótką chwilę. Jeśli chodzi o pomoc, to otrzymałem rady, ale nie potrafię z nich skorzystać (powinienem się udać do lekarza od głowy, ale wiem dobrze, że tego nigdy nie zrobię) i bardzo mnie to frustruje. Oczekiwałem czegoś więcej, choć nie miałem do tego prawa, bo ani nie jesteście specjalistami, ani nie będziecie żyli zamiast mnie, tym bardziej, że macie kłopoty podobne do moich. Ta frustracja połączona jest z natrętnym myśleniem o tym, czy moje posty są zrozumiałe, czy nie są głupie, czy się w nich nie ośmieszam, a później o tym, czy odpowiedzi będą zadowalające, dlaczego tak późno nadchodzą (mam stanowczo zbyt dużo wolnego czasu, który wypełniam odświeżając forum co chwilę), a kiedy nadejdą zastanawiam się, dlaczego mnie one nie zadowalają, choć wiem, że osoba mi odpowiadająca miała jak najlepsze zamiary.
To się dzieje nie tylko tutaj. Np. jest dziewczyna, z którą od wielu tygodni świetnie rozmawiało mi się na gg. W miarę rozwijania znajomości udało jej się (sam nie wiem jakim cudem) wydrzeć ze mnie większość informacji, o których napisałem tutaj na forum. Udało jej się zmusić mnie do rozmowy telefonicznej, która z mojej strony przebiegała w pełnym stresie i z kompletem moich stresowych objawów, ale czułem się zrozumiany i zaakceptowany. A później dopadły mnie wątpliwości: czy nie za bardzo się narzucam, czy ona nie robi tego wszystkiego z litości, dlaczego po dłuższym milczeniu z mojej strony nie daje znać, że chce ze mną porozmawiać (choć kiedy wreszcie do rozmowy dochodzi z mojej inicjatywy, to robi mi wyrzuty, że się nie odzywam). Jestem bardzo samotny i taka znajomość znaczy dla mnie bardzo dużo, a jednocześnie nie chcę tego za bardzo okazywać, żeby od siebie nie odstraszyć.
Znowu się rozpisałem, ale mam nadzieję, że mniej więcej udało mi się przekazać to, co dzieje się w mojej głowie. Męczy mnie to okrutnie i obawiam się, że jeżeli wkrótce nie zmienię sposobu myślenia, to będę musiał stąd uciekać, bo inaczej zwariuję do reszty.
Sporo już tutaj o sobie napisałem (jak na moje możliwości). Nie wspomniałem o jednej obsesji, która mnie męczy od dawna. Wstydliwe to jest i nie do końca potrafię zdefiniować, co to tak naprawdę jest, więc nie łatwo mi ją opisać.
Mam obsesję na punkcie tego, jak mnie ludzie oceniają. Często mnie to paraliżuje i działa mocno cenzurując moje wypowiedzi (mówię głównie o internecie, bo poza nim jest mało okazji). Z drugiej strony mam ogromną potrzebę bycia zauważonym. Staram się o to na przeróżne sposoby, ale zawsze obawiam się negatywnych ocen. Przeraża mnie też sytuacja, kiedy próbuję zwrócić na siebie uwagę, a nikt nie daje po sobie znać, że mnie zauważa. Z trzeciej strony obawiam się, że przesadzę i wywołam odwrotny skutek do zamierzonego, tzn. będąc nachalnym zrażę do siebie ludzi. Mieszanka tych wszystkich stanów męczy mnie chyba od zawsze, ale ostatnio przybrała mocno na sile (chyba w związku z nawrotem mojej depresji).
To coś męczy mnie także i podczas obecności tutaj. Chyba dlatego, że wiązałem sobie z nią spore nadzieje. Te nadzieje wyglądały mniej więcej tak: przeczytałem definicję i parę artykułów dotyczących fobii społecznej, znalazłem forum skupiające osoby, których ona dotknęła i poczułem ulgę, że są ludzie do mnie podobni, którzy będą mogli mnie wysłuchać, zrozumieć, pocieszyć i pomóc. I wysłuchano mnie. Myślę, że także mnie zrozumiano. Odrobinkę pocieszono, choć tylko na krótką chwilę. Jeśli chodzi o pomoc, to otrzymałem rady, ale nie potrafię z nich skorzystać (powinienem się udać do lekarza od głowy, ale wiem dobrze, że tego nigdy nie zrobię) i bardzo mnie to frustruje. Oczekiwałem czegoś więcej, choć nie miałem do tego prawa, bo ani nie jesteście specjalistami, ani nie będziecie żyli zamiast mnie, tym bardziej, że macie kłopoty podobne do moich. Ta frustracja połączona jest z natrętnym myśleniem o tym, czy moje posty są zrozumiałe, czy nie są głupie, czy się w nich nie ośmieszam, a później o tym, czy odpowiedzi będą zadowalające, dlaczego tak późno nadchodzą (mam stanowczo zbyt dużo wolnego czasu, który wypełniam odświeżając forum co chwilę), a kiedy nadejdą zastanawiam się, dlaczego mnie one nie zadowalają, choć wiem, że osoba mi odpowiadająca miała jak najlepsze zamiary.
To się dzieje nie tylko tutaj. Np. jest dziewczyna, z którą od wielu tygodni świetnie rozmawiało mi się na gg. W miarę rozwijania znajomości udało jej się (sam nie wiem jakim cudem) wydrzeć ze mnie większość informacji, o których napisałem tutaj na forum. Udało jej się zmusić mnie do rozmowy telefonicznej, która z mojej strony przebiegała w pełnym stresie i z kompletem moich stresowych objawów, ale czułem się zrozumiany i zaakceptowany. A później dopadły mnie wątpliwości: czy nie za bardzo się narzucam, czy ona nie robi tego wszystkiego z litości, dlaczego po dłuższym milczeniu z mojej strony nie daje znać, że chce ze mną porozmawiać (choć kiedy wreszcie do rozmowy dochodzi z mojej inicjatywy, to robi mi wyrzuty, że się nie odzywam). Jestem bardzo samotny i taka znajomość znaczy dla mnie bardzo dużo, a jednocześnie nie chcę tego za bardzo okazywać, żeby od siebie nie odstraszyć.
Znowu się rozpisałem, ale mam nadzieję, że mniej więcej udało mi się przekazać to, co dzieje się w mojej głowie. Męczy mnie to okrutnie i obawiam się, że jeżeli wkrótce nie zmienię sposobu myślenia, to będę musiał stąd uciekać, bo inaczej zwariuję do reszty.