30 Lip 2015, Czw 19:24, PID: 457088
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Lip 2015, Czw 19:39 przez Roza.)
Tata uważa, że jestem ładna. Mama zawsze się z nim zgadzała, swoją słowną wpadkę tłumaczy teraz tym, że przeze mnie już nie wie co mówi. Cóż. A ciotka zwykle unikała tematu, nie mówiąc nic, ewentualnie przy zdjęciu do dowodu stwierdziła, że wyglądam na nim tak samo jak w rzeczywistości (też mnie dobiła tym, bo zdjęcie akurat było wyjątkowo niekorzystne. Inne, które akurat robiłam sobie sama i wyszłam na nim całkiem ładnie, uznała za mniej wiarygodne).
Poza tym logika mi mówi, że obiektywne piękno nie istnieje, aczkolwiek... chciałabym sama siebie uważać za urodziwą. Być może wiem, skąd mi się to po części wzięło - to głębokie pragnienie bycia atrakcyjną (nie chcę się w to zagłębiać), ale nie chcę wracać myślami do przeszłości, skoro na jej zmianę nie mogę liczyć. Chciałabym po prostu teraz uznać: "Roza, jesteś piękna w swoich oczach". Ciężko jest patrzeć w lustro i widzieć... coś takiego. Nawet jeśli dni, w którym czuję się piękna są urojeniem, to odpowiadałoby mi, gdyby po prostu to urojenie trwało.
Nie wiem, jak wyglądam. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jeśli ta odpowiedź zrujnuje moje nadzieje.
Chciałabym się podobać innym, to fakt. Ale jeszcze bardziej chcę się podobać sobie. Chcę się czuć dobrze we własnej skórze.
Edit: Jestem pewna, że nie ma w tym nic złego, czy nawet dziwnego. Aczkolwiek średnio się czuję mówiąc o urodzie i słysząc w odpowiedzi, że powinnam spojrzeć na ludzi po wypadkach, ludzi z różnymi defektami, którzy żyją z tym od urodzenia. Czuję się wtedy jak próżna kobietka, której w głowie tylko uroda. Ale to nie jest tak, ja po prostu czuję się sama z sobą źle - co chwila wynajduję w sobie wady. Nie potrafię często funkcjonować, gdy dysmorfofobia rośnie w siłę. Nie wychodzę z domu, płaczę, nawet ciężko mi do okna podejść, jakkolwiek głupio to nie brzmi. To nie jest próżność - to zaburzenie psychiczne, jak każde inne. Smutno mi, że ludzie traktują to czasem tak protekcjonalnie.
Poza tym logika mi mówi, że obiektywne piękno nie istnieje, aczkolwiek... chciałabym sama siebie uważać za urodziwą. Być może wiem, skąd mi się to po części wzięło - to głębokie pragnienie bycia atrakcyjną (nie chcę się w to zagłębiać), ale nie chcę wracać myślami do przeszłości, skoro na jej zmianę nie mogę liczyć. Chciałabym po prostu teraz uznać: "Roza, jesteś piękna w swoich oczach". Ciężko jest patrzeć w lustro i widzieć... coś takiego. Nawet jeśli dni, w którym czuję się piękna są urojeniem, to odpowiadałoby mi, gdyby po prostu to urojenie trwało.
Nie wiem, jak wyglądam. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, jeśli ta odpowiedź zrujnuje moje nadzieje.
Chciałabym się podobać innym, to fakt. Ale jeszcze bardziej chcę się podobać sobie. Chcę się czuć dobrze we własnej skórze.
Edit: Jestem pewna, że nie ma w tym nic złego, czy nawet dziwnego. Aczkolwiek średnio się czuję mówiąc o urodzie i słysząc w odpowiedzi, że powinnam spojrzeć na ludzi po wypadkach, ludzi z różnymi defektami, którzy żyją z tym od urodzenia. Czuję się wtedy jak próżna kobietka, której w głowie tylko uroda. Ale to nie jest tak, ja po prostu czuję się sama z sobą źle - co chwila wynajduję w sobie wady. Nie potrafię często funkcjonować, gdy dysmorfofobia rośnie w siłę. Nie wychodzę z domu, płaczę, nawet ciężko mi do okna podejść, jakkolwiek głupio to nie brzmi. To nie jest próżność - to zaburzenie psychiczne, jak każde inne. Smutno mi, że ludzie traktują to czasem tak protekcjonalnie.