09 Gru 2010, Czw 22:37, PID: 231344
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09 Gru 2010, Czw 22:39 przez Bieszczadzki Chłopak.)
U mnie też parę lat temu myśli samobójcze pojawiały się codziennie, a nawet częściej. Teraz pojawiają się tylko iluśdniowe napady. Poza tym czasem czepiają się mnie takie uporczywe a zupełnie nieuzasadnione myśli.
Ja mam często dość życia - właściwie prawie zawsze, i najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takiego życia, jak moje. Dodatkowo od kilku lat właściwie z miesiąca na miesiąc jest w nim mniej blasku, a więcej - nerwów i osamotnienia. Wszyscy ludzie, na których liczyłem, zawiedli i straciłem niemal wszystko, co było dla mnie cenne.
Jednak nigdy nie myślałem o samobójstwie na serio. A to dlatego, że zawsze, od małego dziecka, wierzyłem w życie pozagrobowe. I wiedziałem, że to niczego nie naprawi. Poza tym, znalazłem sobie cel życiowy i teraz przebijam się przez te piętrzące się trudności, żeby ten cel zrealizować. Bardzo wielu "dobrze mi życzących" ludzi chciało mnie do tego zniechęcić, żebym żył "prawidłowo", czyli jak zwierzę - konsumując i czekając na śmierć. Na szczęście, nie udało im się to. Mogli mi tylko utrudniać życie, rzucając kolejne kłody pod nogi. Oczywiście, uważają się oni za przyzwoitych ludzi i dobrych katolików.
Dodam, że jestem człowiekiem właściwie pozbawionym instynktu samozachowawczego. Jak tak się zastanawiam, to widzę, że zabić siebie - to, gdyby nie opory moralne, zupełnie łatwe. Żadnego strachu przed śmiercią nie musiałbym przełamywać.
Ja mam często dość życia - właściwie prawie zawsze, i najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takiego życia, jak moje. Dodatkowo od kilku lat właściwie z miesiąca na miesiąc jest w nim mniej blasku, a więcej - nerwów i osamotnienia. Wszyscy ludzie, na których liczyłem, zawiedli i straciłem niemal wszystko, co było dla mnie cenne.
Jednak nigdy nie myślałem o samobójstwie na serio. A to dlatego, że zawsze, od małego dziecka, wierzyłem w życie pozagrobowe. I wiedziałem, że to niczego nie naprawi. Poza tym, znalazłem sobie cel życiowy i teraz przebijam się przez te piętrzące się trudności, żeby ten cel zrealizować. Bardzo wielu "dobrze mi życzących" ludzi chciało mnie do tego zniechęcić, żebym żył "prawidłowo", czyli jak zwierzę - konsumując i czekając na śmierć. Na szczęście, nie udało im się to. Mogli mi tylko utrudniać życie, rzucając kolejne kłody pod nogi. Oczywiście, uważają się oni za przyzwoitych ludzi i dobrych katolików.
Dodam, że jestem człowiekiem właściwie pozbawionym instynktu samozachowawczego. Jak tak się zastanawiam, to widzę, że zabić siebie - to, gdyby nie opory moralne, zupełnie łatwe. Żadnego strachu przed śmiercią nie musiałbym przełamywać.