14 Sty 2014, Wto 1:56, PID: 376660
Prawdziwej samotności jako tako jeszcze nie zaznałem - mam w końcu bliską rodzinę, z którą widuję się od czasu do czasu. Niby niewiele, ale zawsze coś. Z dalszą spotykam się od dzwonu, najczęściej na pogrzebach i weselach. Rodzinę mam bardzo liczną, ogólnie pełen przekrój przez wszystkie warstwy społeczne, od zapitego żulostwa po lokalnych bonzów. Spotkania wspominam raczej dobrze, często dzieje się coś ciekawego, tu i ówdzie opowiadane są ciekawe historie. To chyba jedyne chwile pośród ludzi, gdy moja towarzyska ułomność mi nie przeszkadza.
W szkole średniej byłem normalny, ale było to już tak dawno, że właściwie nic pamiętam. Po wyjeździe na studia kontakt się urwał, teraz nawet nie wiem, czy ci ludzie żyją.
Na studiach nie poznałem nikogo, wtedy byłem kosmitą i przemykałem w innych wymiarach niż normalni ludzie. Odbiór dyplomu był chyba najbardziej ponurym dniem w moim życiu: dojmujące poczucie odmienności i zmarnowanego czasu . Dodatkowo żułem gumę, która mi zaschła na ustach i z białą gębą odbierałem gratulacje od wystraszonego profesora.
W pracy tłok, dosłownie siedzimy sobie na kolanach, więc od czasu do czasu siłą rzeczy zamienię z kimś parę zdań, ale ludki są z innej planety, więc ich obecność jest raczej źródłem frustracji i stresu, poza pracą z nikim z nich się nie spotykam. Stres leczę w samotności, najczęściej przy książce, muzyce albo filmie - ogólnie taka samotność jako odskocznia jest dla mnie niezbędna.
Największy ból d*py cierpię w piątki i poniedziałki, wiadomo: wszyscy żyją przed albo po weekendowymi wydarzeniami. Ja w porywach mogę pochwalić się wyjściem do Tesco.
W szkole średniej byłem normalny, ale było to już tak dawno, że właściwie nic pamiętam. Po wyjeździe na studia kontakt się urwał, teraz nawet nie wiem, czy ci ludzie żyją.
Na studiach nie poznałem nikogo, wtedy byłem kosmitą i przemykałem w innych wymiarach niż normalni ludzie. Odbiór dyplomu był chyba najbardziej ponurym dniem w moim życiu: dojmujące poczucie odmienności i zmarnowanego czasu . Dodatkowo żułem gumę, która mi zaschła na ustach i z białą gębą odbierałem gratulacje od wystraszonego profesora.
W pracy tłok, dosłownie siedzimy sobie na kolanach, więc od czasu do czasu siłą rzeczy zamienię z kimś parę zdań, ale ludki są z innej planety, więc ich obecność jest raczej źródłem frustracji i stresu, poza pracą z nikim z nich się nie spotykam. Stres leczę w samotności, najczęściej przy książce, muzyce albo filmie - ogólnie taka samotność jako odskocznia jest dla mnie niezbędna.
Największy ból d*py cierpię w piątki i poniedziałki, wiadomo: wszyscy żyją przed albo po weekendowymi wydarzeniami. Ja w porywach mogę pochwalić się wyjściem do Tesco.