11 Sty 2018, Czw 22:18, PID: 725189
Odebrałem dzisiaj okulary. Od razu jak je zobaczyłem, zapytałem się w duchu, czy na pewno byłem poczytalny, kiedy je wybierałem. Są ze dwa razy większe od tych starych. Jakbym pojawił się w takich w latach gimnazjalnych, to ja bym dostał pseudo Harry Potter, a nie kolega. Owszem, babcia powiedziała mi, że jestem w nich piękny, no ale to babcia. Nawet gdybym gnił od trądu, wpadła by w zachwyt.
Ale nie w wyglądzie rzecz. Jeszcze w VE odczułem jakiś dyskomfort związany z widzeniem, kiedy je założyłem. W domu już się zorientowałem, o co chodzi. Jak patrzę pod kątem, nawet niewielkim, gorzej widzę po bokach, obraz jest już mniej lub bardziej rozmazany, a przy komputerze jest to szczególnie dokuczliwe, co jest dla mnie sprawą kluczową, bo komputer jest mi potrzebny do pracy i trollowania w internetach. Krótko mówiąc, widzę wyraźnie tylko, gdy patrzę na wprost, wręcz centralnie. Przez ostatnie godziny – w starych okularach oczywiście – dokształcałem się w optyce i z ulgą odnalazłem sporo wypowiedzi osób z tym samym problemem. Jak okulary sferyczne i z mniejszym indeksem (współczynnikiem załamania światła), np. 1,50 (czyli jak moje stare), to szkła grubsze, ale bez żadnych szaleństw związanych z widzeniem. Asferyczne, większy indeks – szkła cieńsze, okulary lżejsze, ale nierzadko większa wrażliwość na montaż i możliwe szaleństwa związane z widzeniem. Problem w tym, że o szaleństwach nie mówią. W ogóle cały mój wybór został sprowadzony do trzech opcji (najgrubsze, cienkie, najcieńsze) i uzależniony od moich finansowych możliwości: najtańsze, w ch*j drogie, bardzo w ch*j drogie, ale w taki sposób, żeby zasugerować, że „w ch*j drogie” to całkiem rozsądna propozycja, w sam raz skrojona do moich potrzeb, a pierwsza dla cebul i nosaczy, lejących na jakość szkieł, byle wydać mniej. Nie wiem, chyba nie chciałem wyjść na cebulę i nosacza i dlatego wybrałem opcję nr 2. Tak czy siak, o konsekwencjach związanych z widzeniem nic mi nie powiedziano, a właściwie odwrotnie, sugerując cienkie, sugerowano jednocześnie, że są one lepsze nie tylko ze względów estetycznych. A gdy chciałem pokazać druczek od starych okularów, żeby hochsztaplerka za kontuarem spojrzała, jakie były ich parametry, to powiedziała, że to nie jest potrzebne, bo szkła kiedyś były inne. Niestety tę błyskotliwą odpowiedź przyjąłem wówczas bez protestów jako wyjaśnienie wszelkich możliwych „ale”. No i dostałem okulary za osiem stów (stare za 350), w których w zasadzie widzę gorzej niż w starych.
Tak odcedzając już esencję z powyższej waty słów: nieinformowanie o możliwych negatywnych konsekwencjach dla jakości widzenia w przypadku narzędzia, które służy właśnie poprawieniu jakości widzenia, to biznesowe januszostwo.
Jutro tam idę.
Ale nie w wyglądzie rzecz. Jeszcze w VE odczułem jakiś dyskomfort związany z widzeniem, kiedy je założyłem. W domu już się zorientowałem, o co chodzi. Jak patrzę pod kątem, nawet niewielkim, gorzej widzę po bokach, obraz jest już mniej lub bardziej rozmazany, a przy komputerze jest to szczególnie dokuczliwe, co jest dla mnie sprawą kluczową, bo komputer jest mi potrzebny do pracy i trollowania w internetach. Krótko mówiąc, widzę wyraźnie tylko, gdy patrzę na wprost, wręcz centralnie. Przez ostatnie godziny – w starych okularach oczywiście – dokształcałem się w optyce i z ulgą odnalazłem sporo wypowiedzi osób z tym samym problemem. Jak okulary sferyczne i z mniejszym indeksem (współczynnikiem załamania światła), np. 1,50 (czyli jak moje stare), to szkła grubsze, ale bez żadnych szaleństw związanych z widzeniem. Asferyczne, większy indeks – szkła cieńsze, okulary lżejsze, ale nierzadko większa wrażliwość na montaż i możliwe szaleństwa związane z widzeniem. Problem w tym, że o szaleństwach nie mówią. W ogóle cały mój wybór został sprowadzony do trzech opcji (najgrubsze, cienkie, najcieńsze) i uzależniony od moich finansowych możliwości: najtańsze, w ch*j drogie, bardzo w ch*j drogie, ale w taki sposób, żeby zasugerować, że „w ch*j drogie” to całkiem rozsądna propozycja, w sam raz skrojona do moich potrzeb, a pierwsza dla cebul i nosaczy, lejących na jakość szkieł, byle wydać mniej. Nie wiem, chyba nie chciałem wyjść na cebulę i nosacza i dlatego wybrałem opcję nr 2. Tak czy siak, o konsekwencjach związanych z widzeniem nic mi nie powiedziano, a właściwie odwrotnie, sugerując cienkie, sugerowano jednocześnie, że są one lepsze nie tylko ze względów estetycznych. A gdy chciałem pokazać druczek od starych okularów, żeby hochsztaplerka za kontuarem spojrzała, jakie były ich parametry, to powiedziała, że to nie jest potrzebne, bo szkła kiedyś były inne. Niestety tę błyskotliwą odpowiedź przyjąłem wówczas bez protestów jako wyjaśnienie wszelkich możliwych „ale”. No i dostałem okulary za osiem stów (stare za 350), w których w zasadzie widzę gorzej niż w starych.
Tak odcedzając już esencję z powyższej waty słów: nieinformowanie o możliwych negatywnych konsekwencjach dla jakości widzenia w przypadku narzędzia, które służy właśnie poprawieniu jakości widzenia, to biznesowe januszostwo.
Jutro tam idę.