31 Lip 2012, Wto 15:16, PID: 310953
Wczoraj dwukrotnie zdarzyła mi się sprawa pt. "nie poznaję znajomej osoby". Wiedząc, że spotkanie to stres, mózg wmawia mi, że to nie może być dana osoba, tylko na pewno ktoś inny, obok którego można przejść bez słowa. Kończy się oczywiście tak, że staję się nerwowy i ogarnia mnie strach, bo sam nie wiem, kogo mam przed sobą. Spotkanie późniejsze wyglądało tak, że ten lęk nie zniknął po upewnieniu się, tylko trwał dalej. Poza tym ciemnawo było (GLANIUSZKOWCU-DYWIŻYNOWCU, SIADAJ W ŚWIETLE LATARNI). Ciekawiej było jednak przed południem, gdy z daleka wyhaczyłem idącą z naprzeciwka znajomą matki. Ciężko mi się witać z kimś dalszym niż rodzina, więc powoli idę i zastanawiam się, czy zwyczajnie nie przejść milcząc. Mózg zaczyna mi ułatwiać zadanie, ewidentnie zakłócając właściwy odbiór twarzy tej pani i jakby ją morfując (!). Jest już blisko, a ja nie mam pojęcia, czy to na pewno ona. Upewniłem się podczas samego manewru mijania - dość wymowny wzrok tej pani, twarz wygląda już normalnie, ale uważam, że jest już za późno na przywitanie.