24 Lut 2013, Nie 4:51, PID: 340550
Genialny temat Nowiutki i pachnący jak bułeczki dlatego mogę się jakoś odnieść tutaj. Napisałbym chętnie o tym książkę ale nie czas i miejsce ku temu
Czytając wszystkie wasze dłuuugie posty, nie zobaczyłem ani razu użytego słowa pesymizm bądź też jego odmiany przez przypadki. Zdziwiłem się przez to nieco, dlatego, że według mnie to właśnie on leży u podstaw wszelakich niechęci do czegokolwiek z wszystkimi pierdołami i niepierdołami życia codziennego włącznie. To on jakby uruchomił całą piramidkę czy ten łańcuszek, gdzie krok po kroku idzie wszystko ku gorszemu. Zaczynamy od tego, że aaaa dobra dziś coś zrobię ambitnego- przeczytam dajmy na to bardzo ciekawy artykuł czy książkę. Kończy się oczywiście na tym, że chodzę z góry na dół po domu bądź robię głupie rzeczy na komputerze. To gdzieś później skutkuje tym, że nie posiadam danej wiedzy i nie wypowiem się w danym temacie= nie pogadam z kimś. Ta rozmowa gdybym przeczytał artykuł pomogła by mi znaleźć pracę... i tak dalej i tak dalej. Bądź drugi przykład: nie wyjdę dziś ze znajomymi, bo po co i w dodatku nie mam ochoty na widzenie z kimkolwiek. A poprawiłby relacje międzyludzkie oraz gdy by się coś ciekawego przytrafiło zebrało by się ciekawe doświadczenie, służące później w życiu, a nawet by można było coś ciekawego opowieść
Pytanie można sobie zadać, gdzie tu pesymizm? A no właśnie... chcąc robić "coś" dręczy myśl, że i tak to nie ma sensu, jakieś takie negatywne nastawienie do tego co jest. Zamiast cieszyć się ewentualnym wyjściem ze znajomymi już widzę same minusy... znów się pewnie ktoś pokłóci lub po prostu nie wypali wyjście, będzie nudno. Skazuje już sam siebie na niepowodzenie. Dlatego wychodzę z założenia, że lepiej nie dopuścić do ewentualnej porażki poprzez nie stwarzanie żadnych sytuacji ku temu. Co na dobrą sprawę, sam wiem, że jest idiotyczne i nie mające sensu. Jednak mój mózg rządzi się swoimi prawami...
Pisaliście również o zwykłych rozmowach, też tak niestety mam. Jak mam dzień, że dobrze się czuje, a samopoczucie mam na wysokim poziomie to jestem w stanie jakąś tam rozmowę nawiązać. Chcę się nawet komunikować. Co ciekawe, z nowo poznanymi osobami ta wymiana słów płynie jakoś lepiej, gdyż mogę powiedzieć im o czymś nowym, czego nie słyszeli ode mnie. A ze "starymi" znajomymi, nie będę powtarzać czegoś w kółko, przez co temat do rozmowy kończy się strasznie szybko. To jest najgorsze ze wszystkiego, bo ja CHCIAŁBYM pogadać o jakiś nieistotnych rzeczach, ciekawych czy nieciekawych... nie ważne. Ale pojawia się taka pustka w głowie i przez to zaraz nerwy, a to prowadzi tylko do tego, że nic nie mówię i klops! On mnie olewa- tak sobie każdy myśli. Dodatkowo nie potrafię się zainteresować opowiastkami współrozmówcy. "Wszedłeś na Kilimandżaro? O to fajnie, pewnie zimno było? Zimno mówisz?... no to spoko" i d*pa! Podchodzi za to ktoś inny i zarzuca makaron na uszy i kręci, kręci... tematy wylatują mu jeden za drugim. Sam wydaje się, że spija każde słowo z ust osoby siedzącej obok niej, jakby ktoś opowiadał o jego największym hobbym. Ale nie!! On gada tylko o tym jak kupował margarynę w lidlu za 1.29zł. No kurr, myślę sobie. Co jest ze mną nie tak? Czemu jestem taki ograniczony. To mnie doprowadza do takiej niemocy, bezradności i zdaję sobie sprawę, że nie mam wpływu na moje życie. Chcę coś ale nie wiem jak do tego dojść, jak to zrobić. Bo podobnie jest nawet gdy chcę przegadać ze znajomymi pewną ważną kwestię, toteż w głowie układam pewien ciąg myśli, który chciałbym wykorzystać podczas rozmowy. Co oczywiście wszystko się wali na samym wstępie i wygląda na to, że chcę im coś istotnego powiedzieć, a nie jestem kompletnie do tego przygotowany i w lakoniczny sposób im to przedstawiam.
Wszystko byłbym w stanie znieść, sprzątanie przy kimś, niezdarność, niechęć do pewnych codziennych rutynowych czynności (tutaj akurat to normalne, człowiek z natury to leń ), ale tylko nie to, że nie potrafię się komunikować ot tak z ludźmi. Nie wiem jak ich zainteresować, jak wyrazić swoje myśli nawet.... Podczas takiej rozmowy, to wygląda tak jakby ktoś mnie wkładał za stery wielkiego statku w porcie w Kołobrzegu i kazał dopłynąć do Liverpoolu. Staram się, ale to i tak na nic.
Sporo jeszcze miałbym tutaj do dodania ale późno już a i tak długi już post. Nudny... kto to przeczyta
Czytając wszystkie wasze dłuuugie posty, nie zobaczyłem ani razu użytego słowa pesymizm bądź też jego odmiany przez przypadki. Zdziwiłem się przez to nieco, dlatego, że według mnie to właśnie on leży u podstaw wszelakich niechęci do czegokolwiek z wszystkimi pierdołami i niepierdołami życia codziennego włącznie. To on jakby uruchomił całą piramidkę czy ten łańcuszek, gdzie krok po kroku idzie wszystko ku gorszemu. Zaczynamy od tego, że aaaa dobra dziś coś zrobię ambitnego- przeczytam dajmy na to bardzo ciekawy artykuł czy książkę. Kończy się oczywiście na tym, że chodzę z góry na dół po domu bądź robię głupie rzeczy na komputerze. To gdzieś później skutkuje tym, że nie posiadam danej wiedzy i nie wypowiem się w danym temacie= nie pogadam z kimś. Ta rozmowa gdybym przeczytał artykuł pomogła by mi znaleźć pracę... i tak dalej i tak dalej. Bądź drugi przykład: nie wyjdę dziś ze znajomymi, bo po co i w dodatku nie mam ochoty na widzenie z kimkolwiek. A poprawiłby relacje międzyludzkie oraz gdy by się coś ciekawego przytrafiło zebrało by się ciekawe doświadczenie, służące później w życiu, a nawet by można było coś ciekawego opowieść
Pytanie można sobie zadać, gdzie tu pesymizm? A no właśnie... chcąc robić "coś" dręczy myśl, że i tak to nie ma sensu, jakieś takie negatywne nastawienie do tego co jest. Zamiast cieszyć się ewentualnym wyjściem ze znajomymi już widzę same minusy... znów się pewnie ktoś pokłóci lub po prostu nie wypali wyjście, będzie nudno. Skazuje już sam siebie na niepowodzenie. Dlatego wychodzę z założenia, że lepiej nie dopuścić do ewentualnej porażki poprzez nie stwarzanie żadnych sytuacji ku temu. Co na dobrą sprawę, sam wiem, że jest idiotyczne i nie mające sensu. Jednak mój mózg rządzi się swoimi prawami...
Pisaliście również o zwykłych rozmowach, też tak niestety mam. Jak mam dzień, że dobrze się czuje, a samopoczucie mam na wysokim poziomie to jestem w stanie jakąś tam rozmowę nawiązać. Chcę się nawet komunikować. Co ciekawe, z nowo poznanymi osobami ta wymiana słów płynie jakoś lepiej, gdyż mogę powiedzieć im o czymś nowym, czego nie słyszeli ode mnie. A ze "starymi" znajomymi, nie będę powtarzać czegoś w kółko, przez co temat do rozmowy kończy się strasznie szybko. To jest najgorsze ze wszystkiego, bo ja CHCIAŁBYM pogadać o jakiś nieistotnych rzeczach, ciekawych czy nieciekawych... nie ważne. Ale pojawia się taka pustka w głowie i przez to zaraz nerwy, a to prowadzi tylko do tego, że nic nie mówię i klops! On mnie olewa- tak sobie każdy myśli. Dodatkowo nie potrafię się zainteresować opowiastkami współrozmówcy. "Wszedłeś na Kilimandżaro? O to fajnie, pewnie zimno było? Zimno mówisz?... no to spoko" i d*pa! Podchodzi za to ktoś inny i zarzuca makaron na uszy i kręci, kręci... tematy wylatują mu jeden za drugim. Sam wydaje się, że spija każde słowo z ust osoby siedzącej obok niej, jakby ktoś opowiadał o jego największym hobbym. Ale nie!! On gada tylko o tym jak kupował margarynę w lidlu za 1.29zł. No kurr, myślę sobie. Co jest ze mną nie tak? Czemu jestem taki ograniczony. To mnie doprowadza do takiej niemocy, bezradności i zdaję sobie sprawę, że nie mam wpływu na moje życie. Chcę coś ale nie wiem jak do tego dojść, jak to zrobić. Bo podobnie jest nawet gdy chcę przegadać ze znajomymi pewną ważną kwestię, toteż w głowie układam pewien ciąg myśli, który chciałbym wykorzystać podczas rozmowy. Co oczywiście wszystko się wali na samym wstępie i wygląda na to, że chcę im coś istotnego powiedzieć, a nie jestem kompletnie do tego przygotowany i w lakoniczny sposób im to przedstawiam.
Wszystko byłbym w stanie znieść, sprzątanie przy kimś, niezdarność, niechęć do pewnych codziennych rutynowych czynności (tutaj akurat to normalne, człowiek z natury to leń ), ale tylko nie to, że nie potrafię się komunikować ot tak z ludźmi. Nie wiem jak ich zainteresować, jak wyrazić swoje myśli nawet.... Podczas takiej rozmowy, to wygląda tak jakby ktoś mnie wkładał za stery wielkiego statku w porcie w Kołobrzegu i kazał dopłynąć do Liverpoolu. Staram się, ale to i tak na nic.
Sporo jeszcze miałbym tutaj do dodania ale późno już a i tak długi już post. Nudny... kto to przeczyta