03 Lut 2014, Pon 12:43, PID: 379404
Mam w życiu szczęście, ciągle mi się coś udaje, a nawet jeśli nie to próbuje do skutku i zawsze kiedyś wychodzi. Ale mimo to ciągle czuje przygnębienie, czasem ramiona mi drżą, albo trudno mi nimi ruszyć. Smutek ma uzasadnienie w moich myślach, zaniedbanych a dołujących. Zostawionych bez odpowiedzi, powracających, aż zrobiło się ich tak wiele, ze nie mogę na żadnej się skupić aby ja wreszcie sobie wyjaśnić i ja pożegnać na zawsze. Czasem chcę na jeden z tych tematów z kimś pogadać ale mam opory przed tym. Boje się , ze jak ktoś mnie wyśmieje albo coś temu podobnego, to będę się czuć gorzej. Przez jakiś czas próbowałam cieszyć się na sile, ale to działa tylko doraźnie, na chwile. Zawsze wraca to, co tkwi gdzieś w pamięci. Tłumaczę sobie, ze wszystko na spokojnie pożegnam, tylko stopniowo. Szkoda tylko ze osłabiona psychika teraz jest bardziej podatna na kolejne przeszkody w czuciu się spokojnie i swobodnie. Zla na siebie uświadamiam sobie niekiedy ze zdenerwowała mnie głupota jakaś. Za ten stan rzeczy, a raczej umysłu mogę winić w największej mierze siebie, bo nie zmienię innych, tych którzy są skłonni dobijać kogoś. mogę wzmacniać moja psychikę i zmieniać swoje reakcje... Tylko często nie mam pomysłu jak. Najgorzej jest rano, wcale z łóżka nie chce się wstać, a wieczorem, jak np. wczoraj było w miarę dobrze, mogłam się lepiej skupić na czytaniu, bardziej chciało mi się żyć i było więcej nadziei... Ale kiedyś trzeba spać, potem wstać i znowu walczyć ze sobą. Trochę to ogólnikowe inaczej na razie nie mogę, mam nadzieje ze opowieść nie przygnębi nikogo po prostu chciałam odezwać się do kogoś. Bo z tego nicniemówienia dziwnie człowiek się czuje. A pisać łatwiej... chociaż w moim przypadku to zależy kiedy..