15 Paź 2007, Pon 22:11, PID: 4597
Przedstawię tu uproszczony tok rozumowania dzięki któremu doszedłem do do tego jak istotny w procesie ustalania relacji z innymi jest bunt przeciwko nim.
Wystarczy rzut oka na to jakie relacje mam z członkami rodziny a jakie problemy mam na zewnątrz, w kontaktach z ludźmi z poza. Robimy teraz małe zestawienie moich działań w relacjach z członkami rodziny a resztą. Po stronie zewnętrza znalazło się określenie "grzeczny" a w relacjach rodzinnych nijak nie mogłem tego wpisać. I wtedy mnie olśniło. Tak w rodzinie chyba w każdej kwestii był etap buntu. Oczywiście przynosiło to cierpienie, problemy,
Właściwie nic takiego nie miało miejsca na w stosunku do innych ludzi. Zawsze byłem uważany za grzecznego, spokojnego. Tak z grzesznych dzieci wyrastają nieśmiali dorośli. Właściwie chyba od 4 klasy podstawówki nie "biłem się" z nikim. Ale o wiele więcej nigdy nie wchodziłem w otwarte konflikty, nawet słowne. Zawsze unikałem tego. I to moim zdaniem zrobiło taką różnice. W tych kłótniach z rodzicami ćwiczyłem także porozumiewanie się z nimi, wyznaczanie granic , nawyki, pewność siebie, dewaluowałem ich wartość w moich oczach. Bardzo mało było natomiast tego w relacjach z ludźmi z poza rodziny. Teraz tak. Są dwie drogi. Albo zostanie tak jak teraz jest albo przejdę taki spóźniony bunt (bo mówi się że przechodzą go nastolatkowie).
Oczywiście wiąże się z tym mnóstwo problemów (zdecydowanie więcej niż gdybym był miał np. 15 lat.) Dochodzi do tego jeszcze paniczny strach który często ogarnia mnie i "ściska" w relacjach z innymi ludźmi.
To bycie niegrzesznym (w pewnym okresie czasu) jest niezbędne w procesie ćwiczenia się chyba we wszystkim. Wytworzenie antytezy jest niezbędne do powstania syntezy.
Wystarczy rzut oka na to jakie relacje mam z członkami rodziny a jakie problemy mam na zewnątrz, w kontaktach z ludźmi z poza. Robimy teraz małe zestawienie moich działań w relacjach z członkami rodziny a resztą. Po stronie zewnętrza znalazło się określenie "grzeczny" a w relacjach rodzinnych nijak nie mogłem tego wpisać. I wtedy mnie olśniło. Tak w rodzinie chyba w każdej kwestii był etap buntu. Oczywiście przynosiło to cierpienie, problemy,
Właściwie nic takiego nie miało miejsca na w stosunku do innych ludzi. Zawsze byłem uważany za grzecznego, spokojnego. Tak z grzesznych dzieci wyrastają nieśmiali dorośli. Właściwie chyba od 4 klasy podstawówki nie "biłem się" z nikim. Ale o wiele więcej nigdy nie wchodziłem w otwarte konflikty, nawet słowne. Zawsze unikałem tego. I to moim zdaniem zrobiło taką różnice. W tych kłótniach z rodzicami ćwiczyłem także porozumiewanie się z nimi, wyznaczanie granic , nawyki, pewność siebie, dewaluowałem ich wartość w moich oczach. Bardzo mało było natomiast tego w relacjach z ludźmi z poza rodziny. Teraz tak. Są dwie drogi. Albo zostanie tak jak teraz jest albo przejdę taki spóźniony bunt (bo mówi się że przechodzą go nastolatkowie).
Oczywiście wiąże się z tym mnóstwo problemów (zdecydowanie więcej niż gdybym był miał np. 15 lat.) Dochodzi do tego jeszcze paniczny strach który często ogarnia mnie i "ściska" w relacjach z innymi ludźmi.
To bycie niegrzesznym (w pewnym okresie czasu) jest niezbędne w procesie ćwiczenia się chyba we wszystkim. Wytworzenie antytezy jest niezbędne do powstania syntezy.