26 Sie 2015, Śro 1:29, PID: 464486
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26 Sie 2015, Śro 1:37 przez Kamelia.)
Nie bardzo rozumiem, jaka różnica jest w tym, jak nazwie się poprawę bądź mniejszą uciążliwość w funkcjonowaniu społecznym. Jak dla mnie sam fakt w miarę normalnego funkcjonowania, bez lęków czy innych objawów, to na tyle dużo, że można się tym spokojnie cieszyć i żyć czasem obecnym, ale dobrze jednak mieć świadomość, że zaburzenia psychiczne ogólnie mają do siebie to, że "lubią" o sobie przypominać w najmniej oczekiwanym momencie, choćbyśmy tupali nogami i krzyczeli, że nie, bo przecież już tak długo było dobrze i jak to tak, dlaczego? Sama przerabiałam to z nerwicą i dlatego wiem, że nic nie jest dane na wieki, pewne objawy mogą ustąpić całkowicie, inne zmienić nieco swoją częstotliwość lub sytuacje, w których się będą pojawiały lub też ustąpią miejsca zupełnie innym. Niemniej nie oznacza to, że cały czas trzeba żyć w skupieniu, czekając na "atak",
bo to jest rzeczywiście trochę jak wywoływanie wilka z lasu. Jak komuś się poprawi, czy to na skutek ciężkiej pracy nad swoją psychiką bądź też przyjmowania substancji psychoaktywnych, albo też sytuacja życiowa mu się na tyle ustabilizuje, że poczuje się bezpiecznie i pewnie, co automatycznie wpłynie też na poziom lęku, to jak najbardziej należy się z tego cieszyć i korzystać, bo głupotą byłoby czekanie, kiedy nerwica / fobia / depresja / whatever wyciągnie w naszym kierunku swoje pazury.
Zgadzam się również z tym, że duże znaczenie ma także czas, przez jaki zmagamy się z danym zaburzeniem i czy jest ono np. następstwem jakichś konkretnych wydarzeń, czy bardziej towarzyszy nam całe życie mniejszy lub większy lęk przed różnymi sytuacjami.
Btw Cieszy fakt, że do dyskusji włączył się niespodziewanie sam autor tematu i że jego nowe nawyki i schematy postępowania utrzymują się w dalszym ciągu, a jemu samemu lepiej się żyje k: Oby jak najdłużej!
bo to jest rzeczywiście trochę jak wywoływanie wilka z lasu. Jak komuś się poprawi, czy to na skutek ciężkiej pracy nad swoją psychiką bądź też przyjmowania substancji psychoaktywnych, albo też sytuacja życiowa mu się na tyle ustabilizuje, że poczuje się bezpiecznie i pewnie, co automatycznie wpłynie też na poziom lęku, to jak najbardziej należy się z tego cieszyć i korzystać, bo głupotą byłoby czekanie, kiedy nerwica / fobia / depresja / whatever wyciągnie w naszym kierunku swoje pazury.
Zgadzam się również z tym, że duże znaczenie ma także czas, przez jaki zmagamy się z danym zaburzeniem i czy jest ono np. następstwem jakichś konkretnych wydarzeń, czy bardziej towarzyszy nam całe życie mniejszy lub większy lęk przed różnymi sytuacjami.
Btw Cieszy fakt, że do dyskusji włączył się niespodziewanie sam autor tematu i że jego nowe nawyki i schematy postępowania utrzymują się w dalszym ciągu, a jemu samemu lepiej się żyje k: Oby jak najdłużej!