10 Wrz 2015, Czw 15:48, PID: 470396
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10 Wrz 2015, Czw 15:49 przez Zasió.)
Kiedy chodziłem do szkoły i panicznie bałem się każdej złej oceny, bo oznaczała ona awanturę, rozwinęła się u mnie nerwica natręctw. ZOK to reakcja na stres, ale takze przymus wykonywania pewnych czynności ze strachu, że ich zaniechanie sprowadzi na nas np. pecha. Przez pewien czas miałem całkiem zaawansowaną paranoję na temat tego, że jeśli nie poukładam równo wszystkiego dookoła, to z mającej się odbyć następnego dnia klasówki dostanę czwórkę i będzie awantura.
Uczyłem się oczywiście by zdać i zapomnieć, w ostatniej chwili.
No ale przede wszystkim - w pewnym okresie naprawdę uważałem, że większość moich dobrych ocen to zasługa:
a) dopełnienia rytuałów
b) SZCZĘŚCIA. przede wszystkim
Szczęście. Można o nim poczytać na angielskiej wykipedii https://en.wikipedia.org/wiki/Luck
Każdy chyba mówi czasem, że coś sie komuś udało, bo miał szczęście. Polacy wygrali z Niemcami, bo mieli szczęście. Ktoś wypadł dobrze na egzaminie, bo "pytania mu podeszły", pofarciło mu się, miał szczęście. Ktoś spotkał przypadkiem fajną dziewczynę, zakochali się w sobie i są juz razem trzy lata, a przecież nikt by nie pomyślał, że ten nieudacznik z fobią kiedykolwiek zamoczy - ale miał szczęście. Ktoś się wyleczył, bo trafił na dobrego terapeutę, ale do tego trzeba mieć szczęście. Psy z drogówki nie wlepiły komuś mandatu, tylko pouczenie, bo był dzień dobroci dla kierowców - uff, dopisało mu szczęście.
Gdy ZOK osłabły, nie przypisywałem już natrętnym zachowaniom mocy sprawczej, ale nadal uważałem, ze w wielu sytuacjach miałem szczęście. Np. na egzaminach.
Ktoś jednak powie, że wiara w szczęście to głupota. Nie, ujmijmy to inaczej - że pozytywne, jak i negatywne zbiegi okoliczności są tak nieprzewidywalne i niepowtarzalne, iż nie można komuś zazdrościć szczęścia, albo pisać, że ktoś ma pecha.
Że pechem nie wolno się tłumaczyć.
A pisanie o szczęściu to ujmowanie sobie zasług.
Jedno i drugie jest nieracjonalne.
Jest?
Wiecie, dlaczego pytam?
Byłem dziś na teście w sprawie pracy.
I naprawdę maiłem dużo szczęścia. za+ dużo szczęścia. Nie to, że liczę na przejście do kolejnego etapu... Ale gdyby - trudno nie napisać, ze to dzięki szczęściu.
Uczyłem się oczywiście by zdać i zapomnieć, w ostatniej chwili.
No ale przede wszystkim - w pewnym okresie naprawdę uważałem, że większość moich dobrych ocen to zasługa:
a) dopełnienia rytuałów
b) SZCZĘŚCIA. przede wszystkim
Szczęście. Można o nim poczytać na angielskiej wykipedii https://en.wikipedia.org/wiki/Luck
Każdy chyba mówi czasem, że coś sie komuś udało, bo miał szczęście. Polacy wygrali z Niemcami, bo mieli szczęście. Ktoś wypadł dobrze na egzaminie, bo "pytania mu podeszły", pofarciło mu się, miał szczęście. Ktoś spotkał przypadkiem fajną dziewczynę, zakochali się w sobie i są juz razem trzy lata, a przecież nikt by nie pomyślał, że ten nieudacznik z fobią kiedykolwiek zamoczy - ale miał szczęście. Ktoś się wyleczył, bo trafił na dobrego terapeutę, ale do tego trzeba mieć szczęście. Psy z drogówki nie wlepiły komuś mandatu, tylko pouczenie, bo był dzień dobroci dla kierowców - uff, dopisało mu szczęście.
Gdy ZOK osłabły, nie przypisywałem już natrętnym zachowaniom mocy sprawczej, ale nadal uważałem, ze w wielu sytuacjach miałem szczęście. Np. na egzaminach.
Ktoś jednak powie, że wiara w szczęście to głupota. Nie, ujmijmy to inaczej - że pozytywne, jak i negatywne zbiegi okoliczności są tak nieprzewidywalne i niepowtarzalne, iż nie można komuś zazdrościć szczęścia, albo pisać, że ktoś ma pecha.
Że pechem nie wolno się tłumaczyć.
A pisanie o szczęściu to ujmowanie sobie zasług.
Jedno i drugie jest nieracjonalne.
Jest?
Wiecie, dlaczego pytam?
Byłem dziś na teście w sprawie pracy.
I naprawdę maiłem dużo szczęścia. za+ dużo szczęścia. Nie to, że liczę na przejście do kolejnego etapu... Ale gdyby - trudno nie napisać, ze to dzięki szczęściu.