Dzień jak co dzień. Nie licząc tego, że rodzice i rodzeństwo złożą życzenia. Nje lubię urodzin, nie ma co świętować, no chyba że ktoś lubi obchodzić kolejny rok w plecy.
Do dziś pamiętam (na szczęście niezbyt dokładnie) swoje 18 urodziny. Naturalnie nie organizowałem żadnego przyjęcia ani nikogo nie zapraszałem-czyli jak zwykle. Przyszło najwyżej parę osób z trochę dalszej rodziny, ale ja i tak wstydziłem się ich jak cholera-najbardziej to chyba ciotki. Siedziałem więc na baczność jak debil i nie miałem pojęcia co powiedzieć. Ten wiek mnie przerażał, wiedziałem że powinienem być już bardziej dojrzały i w ogóle ale po prostu nie potrafiłem. Czułem się jakbym miał nie 18 a 8 lat i wydawało mi się że nie mam nawet prawa istnieć a już co dopiero obchodzić urodzin-masakra. Ale życzenia według mnie nie są nawet takie złe, oczywiście o ile składa je ktoś przed kim nie czuję silnego lęku. Miło jest czasami sobie uświadomić że nie każdy ma mnie głęboko w d... albo chociaż udaje
Jestem zmuszony prawie codziennie gdzieś wychodzić, ale jeśli chodzi o spotkania towarzyskie to tak raz na 2 tygodnie gdzieś wyjdę , ale bywało gorzej swego czasu
Cztery lata, po raz pierwszy, cztery lata po raz drugi, kto da więcej?
Dawać, dawać, wiem że są lepsi.
3 lata co prawda, ale od 5 lat nigdzie nie wychodzę z domu, ani do pracy, ani do szkoły, nigdzie, czasami tylko do sklepu... więc cię chyba przebijam... a mam 25 lat . W zasadzie całe życie przesiedziałem w domu, ale wcześniej jeszcze była szkoła, a potem 24h/7 dni w tygodniu dom. Smutne jest to, ze mi to odpowiadało.
Spoko, też nie pracuję, ani się nie uczę, rok starszy jestem. Cztery lata temu liceum skończyłem, od tamtej pory, nic. Wychodzę z domu jak mama każe po coś. Witaj wśród swoich.
"Smutne jest to, ze mi to odpowiadało."
Pod tym też się podpiszę. No i w pewnym sensie nadal mi odpowiada. Jakby bardziej nie odpowiadało niż odpowiadało, to człowiek chyba by tyle nie wytrzymał, nie ma bata.
USiebie napisał(a):Spoko, też nie pracuję, ani się nie uczę, rok starszy jestem. Cztery lata temu liceum skończyłem, od tamtej pory, nic. Wychodzę z domu jak mama każe po coś. Witaj wśród swoich.
"Smutne jest to, ze mi to odpowiadało."
Pod tym też się podpiszę. No i w pewnym sensie nadal mi odpowiada. Jakby bardziej nie odpowiadało niż odpowiadało, to człowiek chyba by tyle nie wytrzymał, nie ma bata.
Masz rację, ale czasami, w pewnym momencie nachodzi myślenie, że człowiek nie doświadcza/czy rzeczy które już nigdy nie wrócą w przyszłości, jak chociażby sprawy "sercowe". Jasne, w każdym wieku można się zakochać, ale czy nie chciałbyś przeżyć tej młodzieńczej miłości i szaleństwa? To tylko jeden z wielu przykładów. Po 30 - stce facet już zaczyna powoli łysieć, to tzw. "dojrzały" wiek, a młodość zmarnowana, bez żadnych bodźców, prawie jak starość gdzie już jesteś bardziej ograniczony fizycznie i "urodziwie" i nie masz już tak dużego wpływu na swoje życie.
Spoko, dokładnie tak jest, mnie też to torturuje. Czytałem twój wątek, pod wieloma rzeczami bym się podpisał, może u mnie nie było, aż tak hardkorowo, jak u Ciebie, mniej się izolowałem, za to ty trochę popracowałeś i masz ten kurs na wózki, to jest bardzo dobre. Straconego czasu szkoda, kolejne uciekające lata bolą, to oczywiste i już nawet nie chodzi o te szaleństwa, a po prostu o wypełnienie tego czasu czymś więcej (najlepiej czymś dobrym) niż siedzenie w domu przed komputerem i spanie. Co nie zmienia faktu, że człowieka niby to męczy, ale chęci do ruszenia z miejsca i zmian i tak jakoś niewiele.
a na forum są jacyś fobicy powyżej >30 którzy ciągle nie mają życia? bo pewnie jeżeli komuś się udało to jak mniemam przestaje tu zaglądać, ja się zbliżam do tej granicy , jestem starszy od dwas dwóch
"Sprawy sercowe"? No co wy ludzie, to już pornole wam nie wystarczają Ja tego typu sprawy mam gdzieś, a przynajmniej tak to odczuwam. Może i jest mi czasem trochę smutno jak porównam się do innych ale mam o wiele poważniejsze problemy do martwienia się. Tym co mnie chyba najbardziej wkurza w siedzeniu w domu jest wieczne zdanie na łaskę innych, szczególnie rodziców. Chciałbym być choć odrobinę samodzielny, żeby nikt nie mówił mi co i jak mam robić, ale po prostu nie potrafię... Nie wiem co będzie jeśli zostanę sam i jak sobie wtedy poradzę, wolę więc o tym nie myśleć i udawać że problemu nie ma 8)
Mną nikt jakoś specjalnie w domu nie dyryguje, więc pewno dlatego aż tak bardzo mi to nie przeszkadza.
A momentu w którym zostanę skazany sam na siebie, nie mogę się doczekać, tak się powinno z takimi kolesiami postępować, zero komputera, śpisz na podłodze, dostajesz głodowe racje, jak ci się nie podoba to do pracy i się wyprowadź, w skrajnych przypadkach, z domu i radź sobie. A tak? Mam komputerek, cieplusie łóżeczko, codziennie obiadek, wyciągnę sobie czekoladkę z szafeczki. Musiałbym być po+, żeby się zacząć unieszczęśliwiać chodząc do pracy.
mnie dołek/deprecha męczyła od lipca do końca września, no i od jakichś 2 tygodni dużo lepsze samopoczucie mam, więc odechciało mi się coś zmieniać w życiu i wracam do wegetacji
No bo to dokładnie tak działa, jak się człowiek źle czuje to chociaż się zastanawia nad lekarzem, albo cuś, a później jak trochę złe samopoczucie odpuści, to nagle się odechciewa.
Ile to razy słyszałem, ze nie umie, nie dam rady z ust rodziny. Jednak na przekór robię to tym bardziej jak mi ktoś powie nie umie. Jak s+ę to s+ę. czasami dobrze zrobię. to oczy zdziwione. Wychodzę czasami do znajomych, nieznajomych. Straciłem wiele konkretnych znajomości, głównie przez samego siebie. Zyskałem też konkretne znajomości. Kilka w realnym świecie ( stanowczo za mało się widujemy ) jak i w wirtualnym świecie konkretne osoby, głównie kobiety. Takie fajne ziomalki i spoko ziomale. Chętnie poznam nowych ludzi. Piwko pogawędka o wszystkim i niczym. Wygłupy do rana. Tego mi brakuje. Wariactwa.
USiebie napisał(a):Mną nikt jakoś specjalnie w domu nie dyryguje, więc pewno dlatego aż tak bardzo mi to nie przeszkadza.
A momentu w którym zostanę skazany sam na siebie, nie mogę się doczekać, tak się powinno z takimi kolesiami postępować, zero komputera, śpisz na podłodze, dostajesz głodowe racje, jak ci się nie podoba to do pracy i się wyprowadź, w skrajnych przypadkach, z domu i radź sobie. A tak? Mam komputerek, cieplusie łóżeczko, codziennie obiadek, wyciągnę sobie czekoladkę z szafeczki. Musiałbym być po+, żeby się zacząć unieszczęśliwiać chodząc do pracy.
Hehe, no u mnie było trochę inne nastawienie. Po zrezygnowaniu z pierwszego kierunku studiów miałem głodówkę taką, że jadłem surowego pomidora z lodówki jak się znalazł, schudłem wtedy . Wtedy też znalazłem swoją pierwszą pracę na etat i zrobiłem kurs na wózki przez UP. Poszedłem też na zaoczne studia. Ale wsparcia nie było, matka ciągle tylko mówiła, że fizyczna robota, wyzysk(praca na 3 zmiany) i może wtedy mi się przez to wpoił ten trochę olewczy stosunek do tej pracy i zajmowałem się bardziej studiami. Teraz jak na to patrzę inaczej bym to rozegrał. O regularnych obiadkach nawet nie ma mowy, tylko groźby, że sprzedane mieszkanie będzie i opinie rodziny "zostaw tego warchoła, wyślij go do psychiatry" . No..., ale ja jestem znacznie bardziej hardkorowy od was i patologiczny w swoim stosunku do życia i w izolacji .
No to nieźle, ktoś wpadł u ciebie na pomysł żeby "wysłać go do psychiatry". Ja ostatnio ogarnąłem, że nawet jakby chcieli mnie wyrzucić z domu to prawie na pewno tego nie zrobią, siostra na samą myśl wpada w panikę. Taki mój insurance. Aczkolwiek i tak ostatnio usłyszałem, że siostra przeze mnie nie ma koleżanek i siedzi w domu, bo ze mnie przykład bierze, więc może wszystkim by na zdrowie wyszło.
no to faktycznie kijowa rodzina, mi się wydaje, ze moja rodzina myśli, ze poprostu jestem nieśmiały i zadawają pytania np. "jak leci", "czy znalazłem dziewczyne", i się podśmiechują że pewnie mam ale nie chce się przyznać, gdy by wiedzieli jakim absolutnym nolifem jestem to nie zadawali by takich pytań, a może wiedzą tylko z litości pytają hehe pewnie matka wszystko zawsze wykraka i wszyscy wiedzą
Uważam że głodzenie czy wyrzucanie z domu człowieka który jest chory i nieszczęśliwy to ogromne okrucieństwo. To tak jakby zwierzę chowane od urodzenia w klatce wypuścić na wolność i powiedzieć "radź sobie". Z tym że takie zwierzę ma lepiej bo dzięki instynktowi posiada większe szanse na przystosowanie się i przetrwanie. Poza tym nie sądzę to komukolwiek pomogło, prędzej nakłoni nieszczęśnika do samobójstwa niż do usamodzielnienia się. Nikt z Was nie powinien czuć się winny względem rodziców czy dalszej rodziny, ponieważ to do ICH obowiązków należy wychowanie dziecka tak aby sobie poradziło w dorosłym życiu. Jeżeli zaś tego nie zrobili to jest to również ICH problem. U mnie w domu nie jest chyba tak najgorzej, właściwie nikt mnie do niczego nie zmusza. Przeszkadzają mi jednak narzekania, wyrzuty i pretensje oraz brak akceptacji dla mnie i moich dziwnych zachowań-w tym tych związanych z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi. Otrzymuję też wiele sprzecznych sygnałów: z jednej strony matka robi wiele rzeczy za mnie a z drugiej chce żebym był samodzielny. Mówi mi żebym szukał pracy ale jak tylko próbuję gdzieś pójść (co nigdy nie kończy się dobrze) to słyszę teksty w stylu "to nie dla ciebie", "nie nadajesz się", "daj lepiej sobie spokój" i w nie wierzę. Do psychologa też mam przestać chodzić bo "to i tak nic nie daje".
forac napisał(a):nie chce się przyznać, gdy by wiedzieli jakim absolutnym nolifem jestem to nie zadawali by takich pytań
Ja od pewnego czasu mam wywalone i nie ukrywam że jestem nolifem bo to i tak nie ma sensu-to tak jakby Murzyn chciał ukryć że jest czarny. A niech sobie myślą co chcą.
Kiedyś słyszałem że w Chinach są ośrodki dla nolife'ów gdzie panuje wojskowy rygor i traktują ludzi jak śmieci. Może i brutalne metody mogą być skuteczne w przypadku samego uzależnienia ale fobia to problem bardziej złożony, zwłaszcza jeśli towarzyszą jej inne zaburzenia.
USiebie napisał(a):"Uważam że głodzenie czy wyrzucanie z domu człowieka który jest chory i nieszczęśliwy to ogromne okrucieństwo."
A moim zdaniem, na niektórych to najlepszy sposób.
A jak niby wyrzucenie z domu miało by Ci to pomóc? Co, pójdziesz żebrać i przełamiesz strach przed ludźmi? :-P Uważaj przyjacielu czego sobie życzysz bo może się spełnić, a wydaje mi się że wtedy szybko zmienisz zdanie
"Uważaj przyjacielu czego sobie życzysz bo może się spełnić, a wydaje mi się że wtedy szybko zmienisz zdanie."
No ale przecież dokładnie o to chodzi. Żeby wrócić do domu z płaczem, mocnym postanowieniem poprawy i świadomością, że jak nic ze sobą robić nie będę, to nikt się ć ze mną nie będzie. Tolerowanie takiego darmozjada w domu, też się w żaden sposób do poprawy nie przyczynia, wręcz przeciwnie.
USiebie napisał(a):No ale przecież dokładnie o to chodzi. Żeby wrócić do domu z płaczem, mocnym postanowieniem poprawy i świadomością, że jak nic ze sobą robić nie będę, to nikt się ć ze mną nie będzie.
Jeżeli uważasz że na Ciebie taka metoda mogła by podziałać no to ok. Ale sądzę że gdybym ja jakimś cudem przetrwał poza domem i wrócił do niego po czymś takim to trauma jaką przeżyłem stała by się jedynie pretekstem żeby bardziej się izolować. Osobiście mam trochę inne podejście do kwestii pomocy, twierdzę że jeżeli rodzic czy opiekun rzeczywiście chce dobrze dla chorego to powinien poszukać mu grupy terapeutycznej lub solidnego lekarza-najlepiej prywatnego, jeśli oczywiście są na to pieniądze.
Nom, kto wie może by zadziałało, zawsze tak miałem, że jedynie w dość ekstremalnych sytuacjach dawałem radę coś z siebie wykrzesać.
Psycho Delic napisał(a):twierdzę że jeżeli rodzic czy opiekun rzeczywiście chce dobrze dla chorego to powinien poszukać mu grupy terapeutycznej lub solidnego lekarza
Nie no, generalnie się zgodzę, też uważam, że w pierwszej kolejności powinno się spróbować w ten sposób. Jak by mi starzy przestali wmawiać, że porostu jestem leniwy, egoistyczny, niedorosły, niepoważny itd. (i zapewne jest w tym sporo prawdy) i zaproponowali leczenie, to przecież by się nie opierał. A tak człowiek nawet jak poszedł sam do psychiatry to w domu słuchał sugestii typu "poszedłeś tam i ściemniasz, bo nie chce się chodzić do pracy". No to jak ze mnie leń i ściemniacz, to tym bardziej nie umiem zrozumieć, czemu nikt z tym nic nie robi, to oczywiste, że sam nic nie zrobię bo przecież jestem egoistą i mi tak wygodnie.
Co do powyższej dyskusji - uważam, że rzeczywiście twarde postawienie sprawy mogłoby pomóc. Chociaż należałoby dobrze wybrać moment. Jakby mnie wyrzucono z domu z momencie mojej najgłębszej depresji to nie wiem czy po prostu dobrowolnie nie zagłodziłbym się na śmierć. Jeśli jest to możliwe z finansowego punktu widzenia można by takiego fobika wcześniej zapisać na jakieś kursy by się czuł choć trochę pewniej szukając pracy (kurs językowy celem zdobycia certyfikatu, prawo jazdy, wózki widłowe, szkolenie barmańskie, kurs kucharski?, kurs obsługi kasy fiskalnej, może kurs na kwalifikowanego pracownika ochrony fizycznej itd). Żeby się wziął w garść i zmężniał można rozważyć również posłanie go na jakieś sporty walki i/lub siłownię.
Takie ośrodki jak w Chinach to by była świetna sprawa. Sam bym chętnie się zgłosił do czegoś takiego gdyby to rzeczywiście zapewniało surową dyscyplinę i profesjonalne szkolenie wojskowe. Tak samo chętnie bym się zgłosił do odbycia służby przygotowawczej w wojsku. Nie składałem podania co prawda ale czytałem w internecie, że niestety ciężko się dostać i jak już to wybierają ludzi z wykształceniem ścisłym czyli odpadam.
Wracając do tematu. Też tak macie, że nawet jak chcecie się z kimś spotkać to sami tego nie zaproponujecie? Ja bardzo rzadko wychodzę z inicjatywną. Czasem mi się zdarzy zaproponować coś jednemu staremu koledze z podwórka ale poza tym nic. To nie jest tak, że unikam ludzi i dobrze się czuję samotny. Chętnie bym się z kimś spotkał ale sam nigdy niczego nie zaproponuje. Chyba ma to swoje źródło w niskiej samoocenie. Moje rozumowanie wygląda mniej więcej tak - nie chcę by ktoś marnował czas na spotkanie z kimś takim jak ja, jeśli już ma do tego dojść to niech to będzie z inicjatywy drugiej strony by później nie miał do mnie pretensji. Po prostu nie mam jakiejkolwiek wiary w to, że mogę być dobrym kompanem.