03 Kwi 2016, Nie 15:02, PID: 528764
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03 Kwi 2016, Nie 16:41 przez mikaaa.)
Dzień dobry, jestem tu nowa.. i jestem w trakcie najgorszych chwil mojego życia.. ludzie mnie nie rozumieją, myślą że przejmuje się z błahostek........... kiedy dla mnie to jest sprawa życia i śmierci.
Nie wiem od czego zacząć. Jestem nie leczącym się fobikiem.... Ba, nawet nie wiem czy jestem do końca fobikiem społecznym, gdyż wychodzę za gadułę przy osobach których znam dobrze. A tak naprawdę 'gadam' za wiele, bo ciągle mam myśli, że mówiłam coś nie tak i chce to naprawić. Mówię w nerwach, sprawdzając czy dana osoba mnie słucha i czy wciąż mnie lubi....... sama nie wiem jak to nazwać, ale potem i tak żałuje, że powiedziałam za dużo. Moja samoocena, nie polega na wyglądzie zewnętrznym, uważam że jestem ładną dziewczyną, tylko moja osobowość jest beznadziejna, czuje się dziwna, głupia, roztrzepana.. żyjąca w swoim świecie, przez co odpycham tym drugą osobę, bo widzi że jestem jakaś zbyt szczególna. Często w nerwach palnę głupotę, powiem coś nie tak, nie dosłyszę, nie zrozumiem.. Ludzie mnie mają za dziecinną, emocjonalną osobę, zbyt wrażliwą, bo jak ktoś mi coś powie to się przejmuje, płacze, wyje.. Moja objawy somatyczne podwyższają się co miesiąc. A co jest najgorsze? Wystąpienia Publiczne.
Byłam na studiach licencjackich, był to wydział bardziej lajtowy, ale i tak miałam problemy z wystąpieniami publicznymi. O zgrozo, na każde wystąpienie na które i tak mogłam czytać z kartki, było wręcz dla mnie traumą. Objawy somatyczne nie dawały mi spokojnie żyć, ale ludzie na studiach to rozumieli.. tak, jeszcze tam mogłam liczyć na zrozumienie. Byłam u psychiatry, przepisał jakieś leki, które działały na mnie dziwnie co najgorsze, psychiatra był okropny, już się źle tam czułam po 10 minutach. Czepiał sie mnie, że źle wypełniłam wniosek, przez co jeszcze gorzej się denerwowałam.. Potem miałam zostać wysłana do psychologa, ale i tak spanikowałam po tej wizycie, nie pamiętam już dokładnie co się stało, ale i tak brałam te nieszczęsne leki, które wkrótce odstawiłam bo źle się czułam. Skończyło się tym, że leciałam na Hydrozynie od lekarza rodzinnego.. NIC mi nie pomagało, potem jedynie przesypiałam wykłady, aż zaczęłam pić setkę wódki w toalecie - po tym było mi odrobinkę lepiej, do czasu kiedy koleżanka nie wyczuła ode mnie alkoholu.
Z ciężkim bólem ukończyłam te studia i teraz.. teraz, popełniłam kolejny błąd w życiu. Poszłam na magisterkę na kierunek w ogóle inny od tego mojego... mogłam tam iść, więc się skusiłam. Zaliczyłam semestr, ale i tak twierdząc, że w tym kierunku źle się czuje, to nie dla mnie. A że to bardziej prawniczy kierunek, sama biurokracja, nawet w grupie. Do tego doszły prezentacje, trudniejsze, bo z głowy trzeba było mówic.. i właśnie nadszedł ten moment, kiedy miałam to zrobić. Pierwszy problem, nie miałam wyboru 'tematu' mojego przedstawienia, bo się spóźniłam i wszyscy pozabierali co najlepsze i został mi jeden który miałam przedstawić w pierwszym tygodniu, nawet nie wiedziałam na co się pisząc.. Do samej prezentacji, męczyłam się z tym swoim zadaniem.. płakałam, wymiotowałam, dostawałam silnych bólów żołądka i bólu głowy..
Chodziłam jak cień. Blada jak ściana...
Wkrótce doszło do tego dnia.. Spanikowałam, bo każda osoba mówiła z glowy, ja miałam problemy z przeczytaniem, a już z głowy miałam mówić, to życiowa klęska Nie byłam na to gotowa. Czułam opór psychiczny i fizyczny.. ból brzucha, znów próba wymiotowania.. Podniosłam rękę i mówię że źle się czuje i czy bym mogła za 2 tygodnie. Profesor się zgodziła i tu zaczęły się schody. Grupowa napisała na forum, o tym zajściu, nie napisała po nazwisku... ale wiedziałam, że to o mnie. Napisała, że nie może więcej coś takiego się przydażyć i KAŻDY MA STRES I POWINIEN SOBIE RADZIC JAK DOROSŁY CZŁOWIEK, i że ona również się stresowała, jak każdy inny. To mnie nakręciło, że do 3 w nocy wymiotowałam, płakałam i powodowałam, że w domu były awantury z mojego powodu. Mama na mnie uniosła głos, nawrzucała mi że jestem beznadziejna, głupia, że są gorsze problemy.. potem jeszcze koleżanki, że czym ja się przejmuje, że ludzie mają gorsze problemy. Według grupowej również przesadzam. Napisałam jej, o swoim 'problemie' i że będę musiała jednak wybrać się do psychologa.. od teraz żaluje, bo boje się iść jutro na zajęcia i spojrzeć w jej twarz. Pewnie mnie wyśmieje, pomyśli jaka jestem chora, że chcę się udać o pomoc psychologiczną.
Napisała mi "że nie wie o co mam pretensje", nie zrozumiała mnie.. dla niej, mój problem to błahostka..... Ja nie wiem co mam robić.
Jeszcze to, że na tych studiach nie czuje się dobrze. Stwierdziłam, że pół roku to zmarnowany czas. Poszłam tam ze względu na to 'bo lepiej z pracą', a moje marzenia odnośnie pisarstwa i turystyki mogłam wyrzucić dalekooo.
Teraz czekam na odpowiedź Księdza psychologa do którego się zwróciłam o pomoc.
Dodam również, że teraz okropnie się boje swojej prezentacji po tym wszystkim... czuje sie jeszcze gorzej.
Napisałam to wszystko, bo chciałam się dowiedzieć. czy mój problem jest aż tak niewielki? Że ludzie tego nie widzą?
Sama nie wiem co jest ze mną...
ze tak reaguje na to wszystko.
Nie wiem od czego zacząć. Jestem nie leczącym się fobikiem.... Ba, nawet nie wiem czy jestem do końca fobikiem społecznym, gdyż wychodzę za gadułę przy osobach których znam dobrze. A tak naprawdę 'gadam' za wiele, bo ciągle mam myśli, że mówiłam coś nie tak i chce to naprawić. Mówię w nerwach, sprawdzając czy dana osoba mnie słucha i czy wciąż mnie lubi....... sama nie wiem jak to nazwać, ale potem i tak żałuje, że powiedziałam za dużo. Moja samoocena, nie polega na wyglądzie zewnętrznym, uważam że jestem ładną dziewczyną, tylko moja osobowość jest beznadziejna, czuje się dziwna, głupia, roztrzepana.. żyjąca w swoim świecie, przez co odpycham tym drugą osobę, bo widzi że jestem jakaś zbyt szczególna. Często w nerwach palnę głupotę, powiem coś nie tak, nie dosłyszę, nie zrozumiem.. Ludzie mnie mają za dziecinną, emocjonalną osobę, zbyt wrażliwą, bo jak ktoś mi coś powie to się przejmuje, płacze, wyje.. Moja objawy somatyczne podwyższają się co miesiąc. A co jest najgorsze? Wystąpienia Publiczne.
Byłam na studiach licencjackich, był to wydział bardziej lajtowy, ale i tak miałam problemy z wystąpieniami publicznymi. O zgrozo, na każde wystąpienie na które i tak mogłam czytać z kartki, było wręcz dla mnie traumą. Objawy somatyczne nie dawały mi spokojnie żyć, ale ludzie na studiach to rozumieli.. tak, jeszcze tam mogłam liczyć na zrozumienie. Byłam u psychiatry, przepisał jakieś leki, które działały na mnie dziwnie co najgorsze, psychiatra był okropny, już się źle tam czułam po 10 minutach. Czepiał sie mnie, że źle wypełniłam wniosek, przez co jeszcze gorzej się denerwowałam.. Potem miałam zostać wysłana do psychologa, ale i tak spanikowałam po tej wizycie, nie pamiętam już dokładnie co się stało, ale i tak brałam te nieszczęsne leki, które wkrótce odstawiłam bo źle się czułam. Skończyło się tym, że leciałam na Hydrozynie od lekarza rodzinnego.. NIC mi nie pomagało, potem jedynie przesypiałam wykłady, aż zaczęłam pić setkę wódki w toalecie - po tym było mi odrobinkę lepiej, do czasu kiedy koleżanka nie wyczuła ode mnie alkoholu.
Z ciężkim bólem ukończyłam te studia i teraz.. teraz, popełniłam kolejny błąd w życiu. Poszłam na magisterkę na kierunek w ogóle inny od tego mojego... mogłam tam iść, więc się skusiłam. Zaliczyłam semestr, ale i tak twierdząc, że w tym kierunku źle się czuje, to nie dla mnie. A że to bardziej prawniczy kierunek, sama biurokracja, nawet w grupie. Do tego doszły prezentacje, trudniejsze, bo z głowy trzeba było mówic.. i właśnie nadszedł ten moment, kiedy miałam to zrobić. Pierwszy problem, nie miałam wyboru 'tematu' mojego przedstawienia, bo się spóźniłam i wszyscy pozabierali co najlepsze i został mi jeden który miałam przedstawić w pierwszym tygodniu, nawet nie wiedziałam na co się pisząc.. Do samej prezentacji, męczyłam się z tym swoim zadaniem.. płakałam, wymiotowałam, dostawałam silnych bólów żołądka i bólu głowy..
Chodziłam jak cień. Blada jak ściana...
Wkrótce doszło do tego dnia.. Spanikowałam, bo każda osoba mówiła z glowy, ja miałam problemy z przeczytaniem, a już z głowy miałam mówić, to życiowa klęska Nie byłam na to gotowa. Czułam opór psychiczny i fizyczny.. ból brzucha, znów próba wymiotowania.. Podniosłam rękę i mówię że źle się czuje i czy bym mogła za 2 tygodnie. Profesor się zgodziła i tu zaczęły się schody. Grupowa napisała na forum, o tym zajściu, nie napisała po nazwisku... ale wiedziałam, że to o mnie. Napisała, że nie może więcej coś takiego się przydażyć i KAŻDY MA STRES I POWINIEN SOBIE RADZIC JAK DOROSŁY CZŁOWIEK, i że ona również się stresowała, jak każdy inny. To mnie nakręciło, że do 3 w nocy wymiotowałam, płakałam i powodowałam, że w domu były awantury z mojego powodu. Mama na mnie uniosła głos, nawrzucała mi że jestem beznadziejna, głupia, że są gorsze problemy.. potem jeszcze koleżanki, że czym ja się przejmuje, że ludzie mają gorsze problemy. Według grupowej również przesadzam. Napisałam jej, o swoim 'problemie' i że będę musiała jednak wybrać się do psychologa.. od teraz żaluje, bo boje się iść jutro na zajęcia i spojrzeć w jej twarz. Pewnie mnie wyśmieje, pomyśli jaka jestem chora, że chcę się udać o pomoc psychologiczną.
Napisała mi "że nie wie o co mam pretensje", nie zrozumiała mnie.. dla niej, mój problem to błahostka..... Ja nie wiem co mam robić.
Jeszcze to, że na tych studiach nie czuje się dobrze. Stwierdziłam, że pół roku to zmarnowany czas. Poszłam tam ze względu na to 'bo lepiej z pracą', a moje marzenia odnośnie pisarstwa i turystyki mogłam wyrzucić dalekooo.
Teraz czekam na odpowiedź Księdza psychologa do którego się zwróciłam o pomoc.
Dodam również, że teraz okropnie się boje swojej prezentacji po tym wszystkim... czuje sie jeszcze gorzej.
Napisałam to wszystko, bo chciałam się dowiedzieć. czy mój problem jest aż tak niewielki? Że ludzie tego nie widzą?
Sama nie wiem co jest ze mną...
ze tak reaguje na to wszystko.