25 Maj 2016, Śro 10:24, PID: 544776
Opiszę tu historię pewnej znajomości. Mam kolegę, znamy się praktycznie od zerówki, mieszkamy nieopodal siebie, mamy tych samych kumpli i zawsze się ze sobą trzymaliśmy i do dziś trzymamy. Jednak mam tego trochę dość. Już dawno zauważyłem (on pewnie też), że jesteśmy jak ogień i woda. Totalnie się różnimy, totalnie do siebie nie pasujemy. Jesteśmy z dwóch różnych światów: on jest baardzo towarzyski, pewny siebie (wręcz bezczelny momentami), zaradny, lubi rządzić, dowodzić. Taki typowy samiec alfa który ma miliard kolegów, tysiąc koleżanek, wszyscy go lubią (zwłaszcza dziewczyny), szanują przez co gość ma pewnie samoocenę na poziomie sufitu. Ja tymczasem jestem jak wiecie nieśmiały, introwertyczny, mający problemy społeczne, trudności komunikacyjne itp.
Problem jest taki, że on totalnie mnie nie rozumie i nawet się nie stara. Zawsze w jego obecności czuję się jak śmieć, jestem od niego dużo gorszy w prawie wszystkich dziedzinach życia. Zdarza się że on mi dokucza, dogryza a kiedy się próbuje postawić to wykorzystuje fakty, że jest silniejszy i że wszyscy inni zawsze stają po jego stronie. Znaczy tak jest po alkoholu, bez niego stara się on być dla mnie miły itd. Tak czy siak on chyba też zdołał przez ostatnie lata dołożyć się do obniżenie mojej samooceny czy wartości. Dla niego wszystko jest takie proste, potrafi sobie zjednać każdego. W jego towarzystwie często nie mogę nawet dojść do słowa bo tyle gada że mnie nie dopuszcza. Zazdroszczę mu tego wszystkiego. Nasza relacja trochę mnie dołuje i męczy. Ale ze względu że mój najlepszy kolega jest też jego najlepszym kolegą musimy się spotykać.
Z innej strony to dzięki niemu poznałem innych kolegów, koleżanki. To on mnie z nimi zapoznaje, dzięki niemu mam jakiekolwiek znajomości. Bez niego byłbym prawdpopodobnie jeszcze bardziej nikim niż jestem teraz. Czasem więc też on mnie ciągnie w górę. W podstawówce byliśmy najlepszymi kolegami i nigdy mu tego nie zapomnę, ale wtedy jeszcze nie był takim cwaniakiem któremu wszystko się udaje. Ja też nie byłem takim leszczem któremu się nie udaje.
Jak spróbować zmienić tę relację, uzdrowić ją? Może warto ograniczyć kontakty (to trochę niemożliwe ze względu na innych kumpli)? Co robić w tej sytuacji? Odpowiedzcie coś proszę
Problem jest taki, że on totalnie mnie nie rozumie i nawet się nie stara. Zawsze w jego obecności czuję się jak śmieć, jestem od niego dużo gorszy w prawie wszystkich dziedzinach życia. Zdarza się że on mi dokucza, dogryza a kiedy się próbuje postawić to wykorzystuje fakty, że jest silniejszy i że wszyscy inni zawsze stają po jego stronie. Znaczy tak jest po alkoholu, bez niego stara się on być dla mnie miły itd. Tak czy siak on chyba też zdołał przez ostatnie lata dołożyć się do obniżenie mojej samooceny czy wartości. Dla niego wszystko jest takie proste, potrafi sobie zjednać każdego. W jego towarzystwie często nie mogę nawet dojść do słowa bo tyle gada że mnie nie dopuszcza. Zazdroszczę mu tego wszystkiego. Nasza relacja trochę mnie dołuje i męczy. Ale ze względu że mój najlepszy kolega jest też jego najlepszym kolegą musimy się spotykać.
Z innej strony to dzięki niemu poznałem innych kolegów, koleżanki. To on mnie z nimi zapoznaje, dzięki niemu mam jakiekolwiek znajomości. Bez niego byłbym prawdpopodobnie jeszcze bardziej nikim niż jestem teraz. Czasem więc też on mnie ciągnie w górę. W podstawówce byliśmy najlepszymi kolegami i nigdy mu tego nie zapomnę, ale wtedy jeszcze nie był takim cwaniakiem któremu wszystko się udaje. Ja też nie byłem takim leszczem któremu się nie udaje.
Jak spróbować zmienić tę relację, uzdrowić ją? Może warto ograniczyć kontakty (to trochę niemożliwe ze względu na innych kumpli)? Co robić w tej sytuacji? Odpowiedzcie coś proszę