11 Kwi 2017, Wto 15:35, PID: 627017
Witajcie
Będzie długo, ale mam nadzieje że ktoś to przeczyta i pochyli się nad moim problemem.
Przejdę od razu do rzeczy - ogólnie ujmując, by dać zarys sytuacji, mój ojciec chcąc pomóc mi znaleźć pracę "uwiesił" się na swojej wpływowej znajomej. Załatwiła mi ona pracę, która okazała się nie być do końca tym co mi mówiono i generalnie średnio mi ona odpowiadała. Gdy skończyła mi się umowa, dostałam kolejną, chciałam zrezygnować, ale ojciec mi wtedy zrobił awanturę, że już jest zaklepane i nie mogę się teraz wycofać i w jakim świetle ja go stawiam itd. zacisnęłam zęby, mimo że praca średnio mi odpowiada (opisywałam to w innym temacie). Ta jego znajoma znów miała mi coś tam znaleźć tym razem w zawodzie. Nie wiedziałam kiedy i czy w ogóle, więc się tym jakoś bardzo nie przejmowałam. No i niespodziewanie się okazało że nagrała mi spotkanie u swojej znajomej. Praca na drugim końcu najbliższego miasta, więc na dojazd musiałabym przeznaczać 2 godz dziennie, nie bardzo mi to odpowiadało. Nie wiedziałam też o co dokładnie miałoby chodzić (tzn. wiedziałam że mam się wstawić tu i tu na tą i na tą godzinę, ale nie miałam informacji o co będzie chodziło czy będzie to etat czy co. Zostało to określone że ta kobieta mi pomoże. Chyba sami przyznacie że to dosyć mgliste stwierdzenie. Oczywiście jakikolwiek sceptycyzm z mojej strony został odebrany jako brak niewdzięczności, bo ktoś inny to by skakał z radości. Jakoś nie potrafiłam skakać z radości nie znając warunków jakie mi zostaną przedstawione. Tym bardziej że to był już trzeci raz gdy ta znajoma mi coś załatwiała i za każdym razem do tej pory była również mało precyzyjna i na miejscu były jakieś niespodzianki. Mój ojciec zachowywał się tak, jakbym już miała zaklepaną robotę.
No i nadszedł ten dzień że pojechałam na te ustawione spotkanie. Podchodzę do sekretarki, mówię jej co i jak. Okazuje się że szefowej nie ma, bo jest na jakimś spotkaniu i wróci za 1,5 godziny, żebym dała numer tel. to do mnie zadzwoni jak już się zjawi. Poczekałam te 1,5 godziny, choć normalnie to w takiej sytuacji bym podziękowała. Niemniej w końcu szefowa zjawiła się na miejscu. Od progu robiąc awanturę sekretarce o to że do niej śmiała zadzwonić w trakcie jej spotkania. Na mnie nie zwróciła uwagi, mimo przywitania się. Następnie musiałam czekać kilkanaście minut, aż szefowa rozsiądzie się w swoim gabinecie. Sekretarka w końcu mnie poprosiła z zapytaniem czy mam podanie. Ja odpowiedziałam zdziwiona zgodnie z prawdą, że nie dostałam żadnej informacji, że miałam mieć jakiekolwiek podanie. Jestem już w gabinecie. Szefowa ponawia tekst o podaniu. Ja odpowiadam ponownie to samo i informuje że jestem z polecenia Pani XY i że ów Pani mówiła żebym się t wstawiła i że ponoć mi ta szefowa pomoże. Na co kobieta pyta na jak długo mam mieć te praktyki...zdziwiona po raz kolejny nie wiem o co chodzi. Kobieta oznajmia mi, że przekazano jej że się uczę i szukam praktyk na wakacje (?!). Wyprowadzam ją z błędu. W pewnym momencie nerwy dają już o sobie znać, mam już tylko w głowię żeby stamtąd jak najdalej uciec i po prostu stoję przed nią jak ostatnia sierota, nie wiedząc co powiedzieć. Mówi mi że nie ma obecnie wolnych miejsc na x stanowisko. Ja odpowiadam, że nie chodzi o stanowisko x, a y. Na koniec zapytała mnie o to jaką skończyłam szkołę. Odpowiadam. W odpowiedzi: "A co to jest?". Ponownie - podanie. Plus papiery w postaci matury i dyplomu. Nie wspominam o tym, że nie posiadam żadnego, bo czuję że to by mnie już kompletnie skompromitowało, chcę tylko stamtąd już wyjść.
Po powrocie zdaję relacje ojcu (oczywiście bez mówienia o tej fobicznej chęci ucieczki, nie rozumiałby). On uważa że kobieta miała zły dzień, więc miała prawo mnie tak potraktować. Nie powinnam oczekiwać że mnie ktoś przyjmie z otwartymi ramionami. Powinnam zawieźć te papiery jakie mam. A na koniec niby "daje" mi wybór, ale z odgrażaniem się "Szukaj w takim razie pracy sama, zobaczymy co znajdziesz).
Nie wiem, może ja źle uważam, wcale nie oczekuję, że ktoś będzie mnie po rękach całował że przyszłam na rozmowę, ale zaraz...chyba mam prawo oczekiwać jakieś elementarnego szacunku i uprzejmości? Podejrzewam że gdyby to nie była praca od tej znajomej, to reakcja by była zupełnie inna. Nie powiedziałam mu już tego, że z tego co ten potencjalny pracodawca powiedział, to wynikało, że ta znajoma taty, nie umówiła mnie z nim osobiście...
Generalnie straciłam dzień wolnego, czas, pieniądze i nerwy, a jeszcze wychodzi jakby to była moja wina...
Nie widzę sensu w składaniu tego podania, skoro nie posiadam wymaganych papierów. Zresztą nawet gdybym je miała, to nie mam gwarancji żebym dostała tą pracę (bo może będą jakieś wolne miejsca) i chyba sami rozumiecie - nie chciałabym pracować u kogoś takiego.
Zdecydowałam się szukać na własną rękę. Może jestem głupia, ale nie chcę być stawiana w takich sytuacjach. Nie chcę czuć presji i wychodzić na niewdzięczną, nawet jeśli wina nie leży po mojej stronie.
Niestety mój ojciec tego nie rozumie. Rozumiem, że chciał pomóc, ale on się zachowuje tak, że uznaje tylko swoje racje. Tak naprawdę nie słucha mnie, nie rozmawia ze mną. Wywołuję u mnie strach, bo gdy mam odmienne zdanie, to je neguje. Czy tak jak właśnie teraz. Chcę szukać czegoś sama, to on tego nie uszanuje, nie wspominając o jakimś wsparciu (dla mnie normalny rodzic by to uszanował, nie wtrącam się to twoja decyzja, bez względu na wszystko jestem przy tobie i cię wspieram, będzie dobrze), tylko takie coś jak opisałam. Z góry zakłada że sama nie znajdę że robię źle. I co najgorsze teraz się boję tego co będzie jak faktycznie będzie mi ciężko coś znaleźć? Już widzę jaką będzie miał satysfakcje.
Zastanawiam się czy nie powinnam myśleć nad wyprowadzką. To by z pewnością było piekielnie trudne dla mnie, ale coraz bardziej się duszę w we własnym domu. Czuję że nie mogę być sobą przy rodzicach i jestem takie nieporadne dzidzi, które nie ma odwagi powiedzieć że chcę decydować o sobie.
Będzie długo, ale mam nadzieje że ktoś to przeczyta i pochyli się nad moim problemem.
Przejdę od razu do rzeczy - ogólnie ujmując, by dać zarys sytuacji, mój ojciec chcąc pomóc mi znaleźć pracę "uwiesił" się na swojej wpływowej znajomej. Załatwiła mi ona pracę, która okazała się nie być do końca tym co mi mówiono i generalnie średnio mi ona odpowiadała. Gdy skończyła mi się umowa, dostałam kolejną, chciałam zrezygnować, ale ojciec mi wtedy zrobił awanturę, że już jest zaklepane i nie mogę się teraz wycofać i w jakim świetle ja go stawiam itd. zacisnęłam zęby, mimo że praca średnio mi odpowiada (opisywałam to w innym temacie). Ta jego znajoma znów miała mi coś tam znaleźć tym razem w zawodzie. Nie wiedziałam kiedy i czy w ogóle, więc się tym jakoś bardzo nie przejmowałam. No i niespodziewanie się okazało że nagrała mi spotkanie u swojej znajomej. Praca na drugim końcu najbliższego miasta, więc na dojazd musiałabym przeznaczać 2 godz dziennie, nie bardzo mi to odpowiadało. Nie wiedziałam też o co dokładnie miałoby chodzić (tzn. wiedziałam że mam się wstawić tu i tu na tą i na tą godzinę, ale nie miałam informacji o co będzie chodziło czy będzie to etat czy co. Zostało to określone że ta kobieta mi pomoże. Chyba sami przyznacie że to dosyć mgliste stwierdzenie. Oczywiście jakikolwiek sceptycyzm z mojej strony został odebrany jako brak niewdzięczności, bo ktoś inny to by skakał z radości. Jakoś nie potrafiłam skakać z radości nie znając warunków jakie mi zostaną przedstawione. Tym bardziej że to był już trzeci raz gdy ta znajoma mi coś załatwiała i za każdym razem do tej pory była również mało precyzyjna i na miejscu były jakieś niespodzianki. Mój ojciec zachowywał się tak, jakbym już miała zaklepaną robotę.
No i nadszedł ten dzień że pojechałam na te ustawione spotkanie. Podchodzę do sekretarki, mówię jej co i jak. Okazuje się że szefowej nie ma, bo jest na jakimś spotkaniu i wróci za 1,5 godziny, żebym dała numer tel. to do mnie zadzwoni jak już się zjawi. Poczekałam te 1,5 godziny, choć normalnie to w takiej sytuacji bym podziękowała. Niemniej w końcu szefowa zjawiła się na miejscu. Od progu robiąc awanturę sekretarce o to że do niej śmiała zadzwonić w trakcie jej spotkania. Na mnie nie zwróciła uwagi, mimo przywitania się. Następnie musiałam czekać kilkanaście minut, aż szefowa rozsiądzie się w swoim gabinecie. Sekretarka w końcu mnie poprosiła z zapytaniem czy mam podanie. Ja odpowiedziałam zdziwiona zgodnie z prawdą, że nie dostałam żadnej informacji, że miałam mieć jakiekolwiek podanie. Jestem już w gabinecie. Szefowa ponawia tekst o podaniu. Ja odpowiadam ponownie to samo i informuje że jestem z polecenia Pani XY i że ów Pani mówiła żebym się t wstawiła i że ponoć mi ta szefowa pomoże. Na co kobieta pyta na jak długo mam mieć te praktyki...zdziwiona po raz kolejny nie wiem o co chodzi. Kobieta oznajmia mi, że przekazano jej że się uczę i szukam praktyk na wakacje (?!). Wyprowadzam ją z błędu. W pewnym momencie nerwy dają już o sobie znać, mam już tylko w głowię żeby stamtąd jak najdalej uciec i po prostu stoję przed nią jak ostatnia sierota, nie wiedząc co powiedzieć. Mówi mi że nie ma obecnie wolnych miejsc na x stanowisko. Ja odpowiadam, że nie chodzi o stanowisko x, a y. Na koniec zapytała mnie o to jaką skończyłam szkołę. Odpowiadam. W odpowiedzi: "A co to jest?". Ponownie - podanie. Plus papiery w postaci matury i dyplomu. Nie wspominam o tym, że nie posiadam żadnego, bo czuję że to by mnie już kompletnie skompromitowało, chcę tylko stamtąd już wyjść.
Po powrocie zdaję relacje ojcu (oczywiście bez mówienia o tej fobicznej chęci ucieczki, nie rozumiałby). On uważa że kobieta miała zły dzień, więc miała prawo mnie tak potraktować. Nie powinnam oczekiwać że mnie ktoś przyjmie z otwartymi ramionami. Powinnam zawieźć te papiery jakie mam. A na koniec niby "daje" mi wybór, ale z odgrażaniem się "Szukaj w takim razie pracy sama, zobaczymy co znajdziesz).
Nie wiem, może ja źle uważam, wcale nie oczekuję, że ktoś będzie mnie po rękach całował że przyszłam na rozmowę, ale zaraz...chyba mam prawo oczekiwać jakieś elementarnego szacunku i uprzejmości? Podejrzewam że gdyby to nie była praca od tej znajomej, to reakcja by była zupełnie inna. Nie powiedziałam mu już tego, że z tego co ten potencjalny pracodawca powiedział, to wynikało, że ta znajoma taty, nie umówiła mnie z nim osobiście...
Generalnie straciłam dzień wolnego, czas, pieniądze i nerwy, a jeszcze wychodzi jakby to była moja wina...
Nie widzę sensu w składaniu tego podania, skoro nie posiadam wymaganych papierów. Zresztą nawet gdybym je miała, to nie mam gwarancji żebym dostała tą pracę (bo może będą jakieś wolne miejsca) i chyba sami rozumiecie - nie chciałabym pracować u kogoś takiego.
Zdecydowałam się szukać na własną rękę. Może jestem głupia, ale nie chcę być stawiana w takich sytuacjach. Nie chcę czuć presji i wychodzić na niewdzięczną, nawet jeśli wina nie leży po mojej stronie.
Niestety mój ojciec tego nie rozumie. Rozumiem, że chciał pomóc, ale on się zachowuje tak, że uznaje tylko swoje racje. Tak naprawdę nie słucha mnie, nie rozmawia ze mną. Wywołuję u mnie strach, bo gdy mam odmienne zdanie, to je neguje. Czy tak jak właśnie teraz. Chcę szukać czegoś sama, to on tego nie uszanuje, nie wspominając o jakimś wsparciu (dla mnie normalny rodzic by to uszanował, nie wtrącam się to twoja decyzja, bez względu na wszystko jestem przy tobie i cię wspieram, będzie dobrze), tylko takie coś jak opisałam. Z góry zakłada że sama nie znajdę że robię źle. I co najgorsze teraz się boję tego co będzie jak faktycznie będzie mi ciężko coś znaleźć? Już widzę jaką będzie miał satysfakcje.
Zastanawiam się czy nie powinnam myśleć nad wyprowadzką. To by z pewnością było piekielnie trudne dla mnie, ale coraz bardziej się duszę w we własnym domu. Czuję że nie mogę być sobą przy rodzicach i jestem takie nieporadne dzidzi, które nie ma odwagi powiedzieć że chcę decydować o sobie.