02 Cze 2016, Czw 13:57, PID: 547877
Może na forum ktoś pomoże mi rozwikłać ten problem, bo w ostatnim czasie zaczęłam się zastanawiać, czy te wszystkie wizyty u psychologów były potrzebne i czy ja faktycznie cierpiałam na fobię społeczną.
Od dziecka byłam wycofana i często czułam się gorsza od innych dzieci. W podstawówce problem zaczął się nasilać, by osiągnąć apogeum w gimnazjum. Moja mama była już znudzona wysłuchiwaniem od nauczycielek, że córka, co prawda, mądra i zdolna, ale jakaś taka wycofana i izolująca się.
Wspominam siebie jako całkiem pewną siebie i energiczną dziewczynkę. Rzecz w tym, że niemal w każdym otoczeniu, w którym się znalazłam, byłam nielubiana, co sprawiało, że zmieniałam swoje zachowanie i coraz bardziej dziczałam. W gimnazjum jadałam drugie śniadanie w samotności pod schodami, żeby nikt mnie nie widział. Zaczęło się od tego, że jakieś dziewczyny urządziły sobie głośną pogadankę o tym, że gdyby wyglądały tak jak ja (miałam duże wahania wagi i budowę ciała jak Kardashianki; ważyłam i 40 kg, i 70), to by sobie tę bułeczkę darowały. Nie wiem, dlaczego aż tak mnie to uderzyło. W trakcie trzech lat w gimnazjum wydarzyło się wiele rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. Na porządku dziennym było wyśmiewanie, dręczenie, wykluczanie z grupy i obgadywanie. Zdarzyła się też przemoc fizyczna. Do liceum poszłam już z bagażem kompleksów i gdyby nie to, że zaprzyjaźniłam się z najpopularniejszym chłopakiem w szkole, pewnie znowu byłabym kozłem ofiarnym. W tamtym okresie prawie do nikogo się nie odzywałam, nigdy nie wychodziłam przed szereg i nie prosiłam o pomoc. Bałam się chodzić do szkoły. Czasem bałam się nawet spojrzeń innych ludzi. Większość wolnego czasu spędzałam przed komputerem.
Na studiach odżyłam i wyładniałam, bo przestałam mieć problemy z wagą. Poprawiła się moja cera, włosy, styl ubioru. Zaczęłam być sobą. Nie mam aktualnie absolutnie żadnych problemów z publicznymi przemówieniami. Obsługiwałam z własnej woli jedno ze stanowisk na Pikniku Naukowym na Stadionie Narodowym. Potrafię nawet aż do przesady korzystać z pomocy innych ludzi i przykładowo poprosić kogoś obcego, by mnie gdzieś zaprowadził albo coś pożyczył. Zawsze spotykam się z uśmiechem i ciepłym nastawieniem. Zdarzyło mi się zaprosić świeżo poznanego chłopaka na sok, bo zaciekawiło mnie to, co mówił, i chciałam go bliżej poznać. Czuję się naturalnie z takim zachowaniem. W jakimś internetowym teście wyszło mi, że jest we mnie 90% ekstrawertyka. Moi znajomi też uważają mnie za pewną siebie i przebojową.
I teraz do sedna - czy ja faktycznie miałam fobię, czy może moje zachowanie było uwarunkowane sytuacją, w której się znalazłam, a tak naprawdę byłam zdrowa? Czy to możliwe, że mój charakter aż tak by się zmienił? Może miał ktoś z Was podobnie?
Od dziecka byłam wycofana i często czułam się gorsza od innych dzieci. W podstawówce problem zaczął się nasilać, by osiągnąć apogeum w gimnazjum. Moja mama była już znudzona wysłuchiwaniem od nauczycielek, że córka, co prawda, mądra i zdolna, ale jakaś taka wycofana i izolująca się.
Wspominam siebie jako całkiem pewną siebie i energiczną dziewczynkę. Rzecz w tym, że niemal w każdym otoczeniu, w którym się znalazłam, byłam nielubiana, co sprawiało, że zmieniałam swoje zachowanie i coraz bardziej dziczałam. W gimnazjum jadałam drugie śniadanie w samotności pod schodami, żeby nikt mnie nie widział. Zaczęło się od tego, że jakieś dziewczyny urządziły sobie głośną pogadankę o tym, że gdyby wyglądały tak jak ja (miałam duże wahania wagi i budowę ciała jak Kardashianki; ważyłam i 40 kg, i 70), to by sobie tę bułeczkę darowały. Nie wiem, dlaczego aż tak mnie to uderzyło. W trakcie trzech lat w gimnazjum wydarzyło się wiele rzeczy, o których chciałabym zapomnieć. Na porządku dziennym było wyśmiewanie, dręczenie, wykluczanie z grupy i obgadywanie. Zdarzyła się też przemoc fizyczna. Do liceum poszłam już z bagażem kompleksów i gdyby nie to, że zaprzyjaźniłam się z najpopularniejszym chłopakiem w szkole, pewnie znowu byłabym kozłem ofiarnym. W tamtym okresie prawie do nikogo się nie odzywałam, nigdy nie wychodziłam przed szereg i nie prosiłam o pomoc. Bałam się chodzić do szkoły. Czasem bałam się nawet spojrzeń innych ludzi. Większość wolnego czasu spędzałam przed komputerem.
Na studiach odżyłam i wyładniałam, bo przestałam mieć problemy z wagą. Poprawiła się moja cera, włosy, styl ubioru. Zaczęłam być sobą. Nie mam aktualnie absolutnie żadnych problemów z publicznymi przemówieniami. Obsługiwałam z własnej woli jedno ze stanowisk na Pikniku Naukowym na Stadionie Narodowym. Potrafię nawet aż do przesady korzystać z pomocy innych ludzi i przykładowo poprosić kogoś obcego, by mnie gdzieś zaprowadził albo coś pożyczył. Zawsze spotykam się z uśmiechem i ciepłym nastawieniem. Zdarzyło mi się zaprosić świeżo poznanego chłopaka na sok, bo zaciekawiło mnie to, co mówił, i chciałam go bliżej poznać. Czuję się naturalnie z takim zachowaniem. W jakimś internetowym teście wyszło mi, że jest we mnie 90% ekstrawertyka. Moi znajomi też uważają mnie za pewną siebie i przebojową.
I teraz do sedna - czy ja faktycznie miałam fobię, czy może moje zachowanie było uwarunkowane sytuacją, w której się znalazłam, a tak naprawdę byłam zdrowa? Czy to możliwe, że mój charakter aż tak by się zmienił? Może miał ktoś z Was podobnie?