09 Sty 2017, Pon 2:38, PID: 607387
Pisze bo nie wiem co z sobą zrobić. Nie wiem jak to wszystko zacząć, ale jakoś już zacząłem więc postaram się jakoś logicznie opisać ten mój "problem". Jeszcze raz, choć nie wiem po co, szukam pomocy choć sam nie wiem czy jej chce. Chodzi o to że, chyba żadne zdania, czułe, miłej i pocieszające słowa, tak naprawdę prócz chwilowej otuch nic nie dawają. Staram sie wychodzić z domu z pozytywnym nasatawieniem, ale po drodze wszystko i tak szlak trafia. Nie umiem poradzić sobie sam ze sobą. Moim zasranym problemem jest moje życie. Życie które nie ma sensu, które jest bezwartościowe i do d*py, a ja popadam w jednej skrajności w drugą.
Chciałbym tu wszystko opisać co mi w głowie siedzi, ale nie potrafie dobrać słów ,nie potrafie ogarnąć myśli, nie wiem co robić, nie mam kontolii nad sobą, nie myśle co robie, albo inaczej najpierw robie później myśle i żałuje. Życie przestało mieć znaczenie, żyje bo nic innego nie potrafie, ale tego czasu który mija nie moge nazwać życiem, zresztą ja nie żyje a raczej istnieje. Życie przemija jak by obok mnie. Nikt mnie nie rozumiem, nie mam przyjaciół, kolegów, ewentualnie jakiś znajomych z uczelni. Z nimi i tak ledwo co utrzymuje kontakt, pewnie będzię to trwać jeszcze pół roku, bo skończą się studia - skończą się znajomości. Chyba nie za bardzo potrafię żyć w społeczeństwie, nie umiem się odnaleźć, dostosować. Nie mam w życiu sensu, celu, czegokolwiek. Nie potrafie myśleć, pisać, żyć.To wszystko sprawia mi cholerną trudność.
Studiuje, za pół roku kończę, ale nie wiem czy w ogóle co kolwiek poza papierem mi to da, niemalże nic się tam konkretnie nie nauczyłem, a o pracy w kierunku to raczej mogę zapomnieć. Przyjaciół nigdy nie miałem, kolegów w szkole to i owszem ale po szkole to już nie. A o koleżankach to zapomnij, nigdy nawet nie trzymałem dziewczyny za ręke,no może po za przedszkolem. Gdy wychodze do ludzi i mam zagadać to robie się czerwony jak burak, jąkam się jak jakiś popapraniec. Unikam ludzi bo poprostu ich się boje, nie rozmawiam z ludzmi bo nie mam o czym, bo nie mam sił, bo to wszystko wydaje się bez sensu.
Pracuje, wmawiam sobie że tak powinno być, że praca jest mi potrzebna, a raczej pieniądze. Tylko pytanie po co by opłącić mieszkanie i przeturlać jakoś kolejny rok. Po co mi to wszystko skoro nie mam z kim się tym dzielić, cieszyć. Nie chce by tak wyglądało moje życie, ale nie potrafie go zmienić.
Moje życie to pasmo porażek. Nie stwierdziłem od tak że życie nie ma sensu, życie zaczęło się sypać, powoli traciłem kontrole cel, próbowałem coś robić ale chyba nie to co powinienem, aż w kóńcu przestało mi się nawet chcieć. Swangoz częściej jest mi wszystko jedno. Już tyle razy upadłem że nie mam sił się podnieść, no bo po co by znów upaść? Dobrze wiem że ludzie mają naprawdę ciężko w życiu, tylko jakby nie potrafie myśleć o innych bo sam tkwie w bagnie po uszy. Jestem egoistą, zawsze wydawało mi się że, to dlatego że nikt mną się tak naprawdę nie przejmuje. Żyje bo żyje, niby jestem niby nie.
Jakbym zniknął nikt by za mną nie tęsknił, nikt by się nie pytał gdzie jestem. Ludzie walczą bo mają dla kogo, po co. Pewnie ktoś powie że warto walczyć dla siebie, ale czy dla siebie warto żyć czy umierać? Ciągle w głowie pojawiają mi się myśli typu po co żyjesz skoro i tak umrzesz? Nie mam nic żadnych pasji hobby wszystko po prostu jest obojętne, bez znaczenia. Mam takie poczucie beznadziejności, zmęczenia gdybym mógł to nie wychodziłbym z łóżka. Ludzie budzą się i żyją bo mają jakieś plany cele, maja po co, dla kogo żyć, a ja budze się tylko po to by kolejny dzień przeminął.
Nie umiem żyć teraźniejszością, nie mogę się pogodzić z przeszłością, przestać myśleć o przeszłość, o tym że kiedyś chciało mi się żyć. Jestem zwykłym szarym człowiekiem. Nie należę do osób towarzyskich, źle się czuje w tłumie, zazwyczaj unikam ludzi jak tylko się da. Jestem nieśmiały, do interesujących ludzi raczej nie należę. Nie mam wielu przyjaciół, nigdy nie miałem dziewczyny.
Niby teoretycznie mam wszystko co do życia potrzeba, ale praktycznie czuje pustkę w moim życiu. Swangoz częściej zdaje sobie sprawę że nawet nie wiem po co żyje. Życie wydaje mi się ciężkie i okrutne, podobno nawet mam depresje, ale co z tego? Nie mam z kim dzielić życia, komu się zwierzyć, do kogo przytulić. Czuje się zmęczony życiem choć jeszcze nic w życiu nie osiągnąłem. Czuje się okropnie, wstrętnie, podle, brzydzę się sobą i to moja winna, wszytko zło w moim życiu, to tylko i wyłącznie moja winna. Nigdy nie wiem co powiedzieć, więc milczę. Gdy nie wiem jaką decyzje podjąć to czekam aż wszystko się jakoś samo ułoży, ale się nie układa. Zupełnie nie wiem co zrobić ze swoim życie. Mam ochotę zapaść się pod ziemię i zostać tam do końca życia.
Boje sie patrzeć w przyszłość bo moje życie nie ma sensu, ciagle jestem sam nie mam nikogo z kim mógłbym pogadać, ciągłe nerwy i kłopoty doprowadzają mnie do szału. Samotność mnie przerasta, zaciąga pętle na szyi. Tesknie za tym co było kiedyś gdy to wszystko miało jeszcze jakiś sens. Nie moge znależć sobie miejsca w tym świecie, chodziłem po psychologach, psychiatrach a oni jeszcze bardziej upewniali mnie w przekonaniu że to życie nie ma sensu. Mam myśli samobójcze, ale to przecież w dzisiejszym świecie normalne.
Pisałem by poczuć się lepiej, myślałem że jak się wyżale to poczuje się jakoś inaczej, ale wcale tak nie jest. Nie wiem nawet jak nazwać ten pieprzony temat, jedyne co mi przychodzi na myśl to słowa piosenki zespołu Varius Manx, z tym że mój świat wcale nie migota, bo nic mnie nie cieszy ale za to całe życie się użalam, a nie potrafię inaczej. Czuje się żałośnie pisząc to wszystko, ale co z tego, kogo to obchodzi? Na dobre to sam nie wiem co czuje, czego oczekuje, co tu robie i po co to pisze. Nie robię dla świata już nic dobrego. Zwyczajnie nie robię nic, czekam, bo przecież "czas pokaże". Bo życie to cholerne czekanie. Niekończąca się kolejka po nic.
Chciałbym tu wszystko opisać co mi w głowie siedzi, ale nie potrafie dobrać słów ,nie potrafie ogarnąć myśli, nie wiem co robić, nie mam kontolii nad sobą, nie myśle co robie, albo inaczej najpierw robie później myśle i żałuje. Życie przestało mieć znaczenie, żyje bo nic innego nie potrafie, ale tego czasu który mija nie moge nazwać życiem, zresztą ja nie żyje a raczej istnieje. Życie przemija jak by obok mnie. Nikt mnie nie rozumiem, nie mam przyjaciół, kolegów, ewentualnie jakiś znajomych z uczelni. Z nimi i tak ledwo co utrzymuje kontakt, pewnie będzię to trwać jeszcze pół roku, bo skończą się studia - skończą się znajomości. Chyba nie za bardzo potrafię żyć w społeczeństwie, nie umiem się odnaleźć, dostosować. Nie mam w życiu sensu, celu, czegokolwiek. Nie potrafie myśleć, pisać, żyć.To wszystko sprawia mi cholerną trudność.
Studiuje, za pół roku kończę, ale nie wiem czy w ogóle co kolwiek poza papierem mi to da, niemalże nic się tam konkretnie nie nauczyłem, a o pracy w kierunku to raczej mogę zapomnieć. Przyjaciół nigdy nie miałem, kolegów w szkole to i owszem ale po szkole to już nie. A o koleżankach to zapomnij, nigdy nawet nie trzymałem dziewczyny za ręke,no może po za przedszkolem. Gdy wychodze do ludzi i mam zagadać to robie się czerwony jak burak, jąkam się jak jakiś popapraniec. Unikam ludzi bo poprostu ich się boje, nie rozmawiam z ludzmi bo nie mam o czym, bo nie mam sił, bo to wszystko wydaje się bez sensu.
Pracuje, wmawiam sobie że tak powinno być, że praca jest mi potrzebna, a raczej pieniądze. Tylko pytanie po co by opłącić mieszkanie i przeturlać jakoś kolejny rok. Po co mi to wszystko skoro nie mam z kim się tym dzielić, cieszyć. Nie chce by tak wyglądało moje życie, ale nie potrafie go zmienić.
Moje życie to pasmo porażek. Nie stwierdziłem od tak że życie nie ma sensu, życie zaczęło się sypać, powoli traciłem kontrole cel, próbowałem coś robić ale chyba nie to co powinienem, aż w kóńcu przestało mi się nawet chcieć. Swangoz częściej jest mi wszystko jedno. Już tyle razy upadłem że nie mam sił się podnieść, no bo po co by znów upaść? Dobrze wiem że ludzie mają naprawdę ciężko w życiu, tylko jakby nie potrafie myśleć o innych bo sam tkwie w bagnie po uszy. Jestem egoistą, zawsze wydawało mi się że, to dlatego że nikt mną się tak naprawdę nie przejmuje. Żyje bo żyje, niby jestem niby nie.
Jakbym zniknął nikt by za mną nie tęsknił, nikt by się nie pytał gdzie jestem. Ludzie walczą bo mają dla kogo, po co. Pewnie ktoś powie że warto walczyć dla siebie, ale czy dla siebie warto żyć czy umierać? Ciągle w głowie pojawiają mi się myśli typu po co żyjesz skoro i tak umrzesz? Nie mam nic żadnych pasji hobby wszystko po prostu jest obojętne, bez znaczenia. Mam takie poczucie beznadziejności, zmęczenia gdybym mógł to nie wychodziłbym z łóżka. Ludzie budzą się i żyją bo mają jakieś plany cele, maja po co, dla kogo żyć, a ja budze się tylko po to by kolejny dzień przeminął.
Nie umiem żyć teraźniejszością, nie mogę się pogodzić z przeszłością, przestać myśleć o przeszłość, o tym że kiedyś chciało mi się żyć. Jestem zwykłym szarym człowiekiem. Nie należę do osób towarzyskich, źle się czuje w tłumie, zazwyczaj unikam ludzi jak tylko się da. Jestem nieśmiały, do interesujących ludzi raczej nie należę. Nie mam wielu przyjaciół, nigdy nie miałem dziewczyny.
Niby teoretycznie mam wszystko co do życia potrzeba, ale praktycznie czuje pustkę w moim życiu. Swangoz częściej zdaje sobie sprawę że nawet nie wiem po co żyje. Życie wydaje mi się ciężkie i okrutne, podobno nawet mam depresje, ale co z tego? Nie mam z kim dzielić życia, komu się zwierzyć, do kogo przytulić. Czuje się zmęczony życiem choć jeszcze nic w życiu nie osiągnąłem. Czuje się okropnie, wstrętnie, podle, brzydzę się sobą i to moja winna, wszytko zło w moim życiu, to tylko i wyłącznie moja winna. Nigdy nie wiem co powiedzieć, więc milczę. Gdy nie wiem jaką decyzje podjąć to czekam aż wszystko się jakoś samo ułoży, ale się nie układa. Zupełnie nie wiem co zrobić ze swoim życie. Mam ochotę zapaść się pod ziemię i zostać tam do końca życia.
Boje sie patrzeć w przyszłość bo moje życie nie ma sensu, ciagle jestem sam nie mam nikogo z kim mógłbym pogadać, ciągłe nerwy i kłopoty doprowadzają mnie do szału. Samotność mnie przerasta, zaciąga pętle na szyi. Tesknie za tym co było kiedyś gdy to wszystko miało jeszcze jakiś sens. Nie moge znależć sobie miejsca w tym świecie, chodziłem po psychologach, psychiatrach a oni jeszcze bardziej upewniali mnie w przekonaniu że to życie nie ma sensu. Mam myśli samobójcze, ale to przecież w dzisiejszym świecie normalne.
Pisałem by poczuć się lepiej, myślałem że jak się wyżale to poczuje się jakoś inaczej, ale wcale tak nie jest. Nie wiem nawet jak nazwać ten pieprzony temat, jedyne co mi przychodzi na myśl to słowa piosenki zespołu Varius Manx, z tym że mój świat wcale nie migota, bo nic mnie nie cieszy ale za to całe życie się użalam, a nie potrafię inaczej. Czuje się żałośnie pisząc to wszystko, ale co z tego, kogo to obchodzi? Na dobre to sam nie wiem co czuje, czego oczekuje, co tu robie i po co to pisze. Nie robię dla świata już nic dobrego. Zwyczajnie nie robię nic, czekam, bo przecież "czas pokaże". Bo życie to cholerne czekanie. Niekończąca się kolejka po nic.