10 Lis 2008, Pon 12:30, PID: 87903
NIEŚMIAŁOŚĆ TO CIĘŻKA CHOROBA
Marian Polak, Dziennik
U przynajmniej jednej na każdych dziesięć osób nieśmiałość rozwija się do takich rozmiarów, że utrudnia nie tylko odnoszenie sukcesów zawodowych czy utrzymywanie szerokich kontaktów towarzyskich, ale dezorganizuje życie w jego najprostszych przejawach.
Człowiek cierpiący na najcięższą formę nieśmiałości - fobię społeczną - nie jest w stanie nie tylko pracować, ale także wyjść do sklepu na rogu po bułki i gazetę.
Na szczęście większość przypadków nieśmiałości ma przebieg o wiele mniej drastyczny i nie wymaga interwencji fachowców od psychiatrii klinicznej, ogranicza się bowiem wyłącznie do napadów palpitacji, pustki w głowie i paraliżującego lęku. Tego typu sensacji doświadcza nie tylko co drugi Europejczyk, ale również 48 procent tak ponoć przebojowego i asertywnego społeczeństwa amerykańskiego. Zdaniem psychologów mamy zatem do czynienia z czymś na kształt epidemii nieśmiałości, która to okoliczność wpływa (negatywnie) na jakość życia zarówno jednostek, jak i całych społeczeństw.
Przyczyny takiego stanu rzeczy nauka upatruje, po pierwsze, w biologii (już ustalono, że typ osobowości to sprawa genetyczna), po drugie zaś, w czynnikach kulturowych, z których najważniejsze wydają się badaczom dwa: coraz powszechniejszy narcyzm i pogłębiająca się tolerancja niedojrzałości.
Narcyzm dlatego, że dotknięta nim jednostka zamiast koncentrować się na otoczeniu i celach zewnętrznych, skupia uwagę niemal wyłącznie na sobie, a więc także na osobistych kompleksach i lękach. A to utrudnia "narcyzowi" obiektywną ocenę własnej osoby. Egocentryzm rodzi też przekonanie, że inni ludzie nie mają do roboty nic lepszego, jak nieustanne ocenianie (negatywne, oczywiście) zachowania, wyglądu, inteligencji i innych cech narcyza. Z tego bierze się niepewność, a w skrajnych wypadkach socjofobia.
Podobnie ma się sprawa z niedojrzałością. Ona również dotyczy braku obiektywnej samooceny. Infantylizm wiąże się bowiem z "zewnątrzsterownością", czyli poleganiem, jak w czasach dzieciństwa, na opinii innych osób i uzależnianiem od nich poczucia własnej wartości. Tymczasem to, co w pierwszych latach życia dobrze służy budowaniu osobowości młodego człowieka, w starszym wieku może jedynie zaszkodzić, nadwątlając samoocenę. Bo co innego zdawać się na życzliwe oceny rodziców i nauczycieli, a zupełnie czym innym jest branie do siebie wszystkiego, co powiedzą na nasz temat nasi konkurenci, fałszywi przyjaciele i bezinteresowni zawistnicy. Branie takich opinii za dobrą monetę i wynikająca z tego zaniżona samoocena (oraz - w konsekwencji - nieśmiałość) to dowód na głęboką emocjonalną niedojrzałość.
Tymczasem z nieśmiałości wynikają właściwie same kłopoty. Strach przed życiem, a przede wszystkim przed oceną innych - bo właśnie do tego sprowadza się ostatecznie cały problem - powoduje, że doskonale przygotowani fachowcy lądują na posadach znacznie poniżej kwalifikacji. Że osoby zdolne i utalentowane nie realizują w praktyce swojego potencjału. Że mnóstwo ludzi cierpi w samotności, choć, obiektywnie biorąc, nie ma po temu żadnego powodu. Nieśmiałość prowokuje też swoje ofiary do zachowań, które pozostają w sprzeczności wobec ich dobrych intencji. Skrajne skrępowanie mylone jest często z lekceważeniem, a techniki służące ograniczeniu lęku brane za arogancję i brak wychowania. Nieśmiałość to więc nieszczęście indywidualne oraz narastający problem społeczny. Toteż nie bez powodu jest to zjawisko stanowiące przedmiot poważnych badań naukowych, skutkujących dziesiątkami cennych publikacji. (Gdyby wskazać tylko jeden tytuł, to na szczególne polecenie zasługuje praca opublikowana wspólnie w "Psychology Today" przez dwa największe współczesne autorytety od problemu samotności, profesorów Carducciego i Zimbardo, nosząca tytuł "Are You Shy?").
Z tej właśnie publikacji wynika, że nieśmiałość ma też... dobre strony. Otóż spośród ludzi cierpiących na nieprzystosowanie społeczne rekrutują się najlepsi w swoim fachu negocjatorzy, świetni psychoterapeuci i doskonali szefowie przeróżnych projektów badawczych. A to dlatego, że są skromni i potrafią słuchać innych, mają też wyższą od przeciętnej zdolność empatii. Większość wybitnych naukowców i artystów też rekrutuje się właśnie spośród ludzi chorobliwie wręcz nieśmiałych. W tym przypadku fobia socjalna jest przyczyną wycofania z intensywnego życia społecznego i skupienia na celach zewnętrznych. No, a poza tym, gdyby nie epidemia nieśmiałości, to pewnie nie mielibyśmy dzisiaj wielu wynalazków, bez których trudno wyobrazić sobie życie. Na przykład... internetu.
A tak swoją drogą, to mimo że nieśmiałość przybrała we współczesnym świecie rozmiary klęski społecznej, ciągle istnieją obszary, gdzie występują jej głębokie i uciążliwe dla otoczenia deficyty. Jak się poczyta w najnowszym numerze "Przekroju" wywiad Piotra Najsztuba z niejaką Jolą Rutowicz, to łatwo dojść do przekonania, że - dla dobra otoczenia - byłoby nieźle przymusowo infekować wirusem nieśmiałości niektórych celebrytów. I jeszcze polityków, ludzi mediów, "gwiazdy" show-biznesu... itd., itp.
Marian Polak, Dziennik
U przynajmniej jednej na każdych dziesięć osób nieśmiałość rozwija się do takich rozmiarów, że utrudnia nie tylko odnoszenie sukcesów zawodowych czy utrzymywanie szerokich kontaktów towarzyskich, ale dezorganizuje życie w jego najprostszych przejawach.
Człowiek cierpiący na najcięższą formę nieśmiałości - fobię społeczną - nie jest w stanie nie tylko pracować, ale także wyjść do sklepu na rogu po bułki i gazetę.
Na szczęście większość przypadków nieśmiałości ma przebieg o wiele mniej drastyczny i nie wymaga interwencji fachowców od psychiatrii klinicznej, ogranicza się bowiem wyłącznie do napadów palpitacji, pustki w głowie i paraliżującego lęku. Tego typu sensacji doświadcza nie tylko co drugi Europejczyk, ale również 48 procent tak ponoć przebojowego i asertywnego społeczeństwa amerykańskiego. Zdaniem psychologów mamy zatem do czynienia z czymś na kształt epidemii nieśmiałości, która to okoliczność wpływa (negatywnie) na jakość życia zarówno jednostek, jak i całych społeczeństw.
Przyczyny takiego stanu rzeczy nauka upatruje, po pierwsze, w biologii (już ustalono, że typ osobowości to sprawa genetyczna), po drugie zaś, w czynnikach kulturowych, z których najważniejsze wydają się badaczom dwa: coraz powszechniejszy narcyzm i pogłębiająca się tolerancja niedojrzałości.
Narcyzm dlatego, że dotknięta nim jednostka zamiast koncentrować się na otoczeniu i celach zewnętrznych, skupia uwagę niemal wyłącznie na sobie, a więc także na osobistych kompleksach i lękach. A to utrudnia "narcyzowi" obiektywną ocenę własnej osoby. Egocentryzm rodzi też przekonanie, że inni ludzie nie mają do roboty nic lepszego, jak nieustanne ocenianie (negatywne, oczywiście) zachowania, wyglądu, inteligencji i innych cech narcyza. Z tego bierze się niepewność, a w skrajnych wypadkach socjofobia.
Podobnie ma się sprawa z niedojrzałością. Ona również dotyczy braku obiektywnej samooceny. Infantylizm wiąże się bowiem z "zewnątrzsterownością", czyli poleganiem, jak w czasach dzieciństwa, na opinii innych osób i uzależnianiem od nich poczucia własnej wartości. Tymczasem to, co w pierwszych latach życia dobrze służy budowaniu osobowości młodego człowieka, w starszym wieku może jedynie zaszkodzić, nadwątlając samoocenę. Bo co innego zdawać się na życzliwe oceny rodziców i nauczycieli, a zupełnie czym innym jest branie do siebie wszystkiego, co powiedzą na nasz temat nasi konkurenci, fałszywi przyjaciele i bezinteresowni zawistnicy. Branie takich opinii za dobrą monetę i wynikająca z tego zaniżona samoocena (oraz - w konsekwencji - nieśmiałość) to dowód na głęboką emocjonalną niedojrzałość.
Tymczasem z nieśmiałości wynikają właściwie same kłopoty. Strach przed życiem, a przede wszystkim przed oceną innych - bo właśnie do tego sprowadza się ostatecznie cały problem - powoduje, że doskonale przygotowani fachowcy lądują na posadach znacznie poniżej kwalifikacji. Że osoby zdolne i utalentowane nie realizują w praktyce swojego potencjału. Że mnóstwo ludzi cierpi w samotności, choć, obiektywnie biorąc, nie ma po temu żadnego powodu. Nieśmiałość prowokuje też swoje ofiary do zachowań, które pozostają w sprzeczności wobec ich dobrych intencji. Skrajne skrępowanie mylone jest często z lekceważeniem, a techniki służące ograniczeniu lęku brane za arogancję i brak wychowania. Nieśmiałość to więc nieszczęście indywidualne oraz narastający problem społeczny. Toteż nie bez powodu jest to zjawisko stanowiące przedmiot poważnych badań naukowych, skutkujących dziesiątkami cennych publikacji. (Gdyby wskazać tylko jeden tytuł, to na szczególne polecenie zasługuje praca opublikowana wspólnie w "Psychology Today" przez dwa największe współczesne autorytety od problemu samotności, profesorów Carducciego i Zimbardo, nosząca tytuł "Are You Shy?").
Z tej właśnie publikacji wynika, że nieśmiałość ma też... dobre strony. Otóż spośród ludzi cierpiących na nieprzystosowanie społeczne rekrutują się najlepsi w swoim fachu negocjatorzy, świetni psychoterapeuci i doskonali szefowie przeróżnych projektów badawczych. A to dlatego, że są skromni i potrafią słuchać innych, mają też wyższą od przeciętnej zdolność empatii. Większość wybitnych naukowców i artystów też rekrutuje się właśnie spośród ludzi chorobliwie wręcz nieśmiałych. W tym przypadku fobia socjalna jest przyczyną wycofania z intensywnego życia społecznego i skupienia na celach zewnętrznych. No, a poza tym, gdyby nie epidemia nieśmiałości, to pewnie nie mielibyśmy dzisiaj wielu wynalazków, bez których trudno wyobrazić sobie życie. Na przykład... internetu.
A tak swoją drogą, to mimo że nieśmiałość przybrała we współczesnym świecie rozmiary klęski społecznej, ciągle istnieją obszary, gdzie występują jej głębokie i uciążliwe dla otoczenia deficyty. Jak się poczyta w najnowszym numerze "Przekroju" wywiad Piotra Najsztuba z niejaką Jolą Rutowicz, to łatwo dojść do przekonania, że - dla dobra otoczenia - byłoby nieźle przymusowo infekować wirusem nieśmiałości niektórych celebrytów. I jeszcze polityków, ludzi mediów, "gwiazdy" show-biznesu... itd., itp.