Z jedzeniem mam od dawna problem. Zazwyczaj jest tak,że zjadam tylko śniadanie i obiad,więc w zasadzie jem mało. Niestety kiedy jestem zestresowana/smutna to jestem jak odkurzacz.Bywa,że w ciągu godziny potrafię w siebie upchnąć ze dwie tabliczki czekolady,dużą paczkę chipsów,frytki,ciastka/paluszki i solidną porcję chałwy.Oczywiście potem jest mi niedobrze,ale nie wymiotuję,bo wiem,że jak raz spróbuję to już mi tak zostanie.Chociaż ból brzucha to nic w porównaniu z wyrzutami sumienia...wszelkie diety zawsze kończą się u mnie stwierdzeniem "chrzanię to" i pochłonięciem kolosalnych ilości jedzenia i słodyczy.Czasem to aż wstyd przed samym sobą,bo wiem,że to jest złe,ale nie potrafię się opanować.Staram się pilnować i jak czuję,że oto nadchodzi"okres żerny" to kombinuję czym tu się zająć,byle tylko o tym nie myśleć.Nie zawsze wychodzi,ale próbować trzeba.
no pewnie że trzeba próbować, lepiej zjeść więcej, ale nie juz do maksimum zawsze to plus, jak się z czegoś zrezygnuje i tego sie trzymać. Zrezygnowałam z tego... jest dobrze.
Moje problemy zaczęły się około 6 lat temu. Pojawiły się lęki, ciągły stres, stres pourazowy, zaczęłam odczuwać, że mam spękane serce (ależ patetycznie to brzmi) i jestem niewysławialnie nieszczęśliwa.
Jedyną rzeczą jaka sprawiała mi przyjemność i przynosiła ulgę było objadanie się. najpierw korzystałam z każdej okazji zostawania samej w domu - robiłam atak na lodówkę. Później zrozpaczona prowokowałam wymioty.
Później lęk stał się dosłownie moim cieniem, a że towarzyszył mi zaraz po przebudzeniu - cały dzień robiłam wszystko żeby się zapchać. Rezultat - w ciągu owych 6 lat przytyłam ok. 35kg.
Oczywiście fakt ten tylko spotęgował moje poczucie nieszczęścia i niskie poczucie własnej wartości.
Dopiero niecały rok temu dotarło do mnie, że jedzenie jest 'zagłuszeniem' złych emocji/myśli.
Ale zanim się przełamałam (bo to taki za+ wstyd dla mnie - bo jak można się doprowadzić do takiego stanu, jak można dać się zniewolić głupiemu jedzeniu) minelo trochę czasu. Od nieco ponad miesiąca chodzę na terapię.
Jest mini-rezultat - jakby jem bardziej świadomie.
Ale ataki miewam nadal.
wstyd, wstyd, wstyd
....ja też zajadam wszystko co złe, a szczególnie wyrzuty sumienia, stresy..
Jem, żeby coś robić, żeby poprawić sobie humor, żeby myśleć o jedzeniu.
W praktyce wygląda to tak, że ciągle myślę, co bym mogła zjeść, co bym sobie zrobiła do jedzenia... potem moment, sięgam po słodycze i ciągle czuję niedosyt...
Nie potrafię się rozkoszować kostką czekolady... jest ciągle coraz gorzej... niedawno starczyło pół, 3/4... teraz nie wystarcza mi jedna, ciągle czuję niedosyt, nawet gdy żołądek błaga o litość, nadal czuję, że potrzebuję kolejnej kostki, że muszę ją zjeść, nie mogę zostawić..
Bardzo staram się hamować, nie chcę przytyć jeszcze bardziej, ale jest mi bardzo ciężko. Dzisiaj jeśli chodzi o czekoladę - to sukces - tylko 8 kostek. W pracy wprawdzie nadrobiłam dwoma batonami, a potem zjadłam dwie bułki słodkie i bajaderkę... ale ni było to na raz, więc jest dobrze. ...hmm.. właśnie sobie uświadomiłam, że oprócz kanapki rano przez cały dzień jadłam tylko słodycze... to naprawdę chore. :-((
właśnie najgorsze jest to myślenie o jedzeniu..
budzę się, czuję panikę i żeby ją zagluszyć zaraz planuję swoje 'śniadanko".
Kiedy mam się zabrać na nauki - nie umiem się skoncentrować - myślę o żarciu cały czas.
Generalnie albo czuję lęk, albo czuje rozpacz, albo myślę o żarciu.
I tak mi się życie toczy...
ha!
właśnie wróciłam od psychoterapeuty. Zawsze wychodzę od niej jak na skrzydłach.
Było OK, ale zaraz wróci moja mama z pracy, z którą będę musiała porozmawiać i poprosić o pieniądze na leki. Wiąże się to z przyznaniem do kłamstwa dotyczącego ostatniego udawanego przeze mnie pobytu na uczelni.
Tak się stresuję, że napchałam się obiadem i jeszcze jakimś biszkoptem to podgoniłam, zapiłam kawą. NATYCHMIASTOWA i naprawdę CHWILOWA ulga. Nie warto było..
Oczywiście teraz mam cholerne wyrzuty sumienia, najchętniej poszłabym do łazienki i sprowokowała wymioty, ale tata jest w pokoju, jeszcze usłyszy i dopiero wtedy będzie...
ostatecznie rozmowę z mamą przeprowadziłam dopiero wczoraj - po powrocie od psychiatry i z apteki, z pigułami.
Była zła.. ale nie o to, że ją okłamałam (co do tego - pewnie było jej troche przykro, ale nie okazała tego po sobie), ale o to, że w ogóle mając problem z wyjściem na zajęcia - wyszłam z domu, zamiast w nim zostać, powiedzieć jej o tym problemie i uspokoić się.
Cieszę się z jej podejścia, dodaje otuchy.
Co do jedzenia - nie wiem czy to już kwestia działania leków, ale czuję się nieco dziwnie..
tzn. mam ochotę się nażreć - pewnie w związku z tym, że jutro mam kolejny zjazd, co wiąże się ze stresem, a przecież każdy stres u mnie powiązany jest z nażarciem się - ot, taki schemat. Ale kiedy patrzę na jedzenie - odrzuca mnie.
mój 'umysł' chce się nażreć - ale ciało protestuje odruchem wymiotnym na widok jedzenia.
dziwne uczucie..
witam. ja jestem kompulsywnym żarłkiem,przez cio potrafię przytyć 20 kg w ciągu 3 miesięcy. tak samo schudnąć. wszystko przez lęki, fobie, niewyjaśnioiony strach,niespełnione oczekiwania innych osób i nienawiść do samej siebie.
Też niestety zajadam emocje, stresy i lęki. Odżywiam się racjonalnie i zdrowo, ale jak mam napad to potrafię wrąbać pół lodówki, czasem mi się zdarza potem zwracać. Bardzo dużo ćwiczę, ale i tak waga ciągle mi się waha. Potrafię przytyć trzy kilo w miesiąc, potem schudnąć pięć i tak w kółko. Kompletnie wymknęło mi się to z pod kontroli.
myslałam,ze tez jem gdy czuje stre, niepokoj i lęk, ale... niekoniecznie. w szpitalu nie czulam tych emocji, a mimo to zdarzaly sie dni,kiedy sie przejadalam