11 Kwi 2009, Sob 18:45, PID: 139830
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31 Maj 2009, Nie 14:19 przez Sosen.)
Ciekawy fragment o poczuciu własnej wartości. Chciałbym, żeby każdy kto to teraz czyta, przeczytał całość. Ja to czytałem rok temu, ale to były moje początki dowiadywania się o sobie i o chorobie. Wchłaniałem masę materiału, co nie sprzyjało jego zrozumieniu. Zachwyciło mnie to wtedy, ogólnie cała książka z której jest ten fragment, ale chyba nie do końca to rozumiałem. Teraz, gdy to czytam to otwierają mi się oczy. Co to jest to poczucie własnej wartości? Świadomość tego kim jesteśmy, jakie mamy potrzeby. Ja mogę powiedzieć, że właściwie to nigdy nie postępowałem zgodnie ze sobą. Nawet nie wiem dokładnie jaki ja jestem, nie znam siebie...
To się nazywa konflikt wewnętrzny. Zagubienie. Zawsze postępowałem tak jak reszta, chociaż wiele razy się nie zgadzałem z resztą. Z czasem stałem się bierny, z automatu odpowiadałem tak jak niby powinienem, tak jak wg innych jest ok, a nie tak jak czuje. Całkowicie zepchnąłem siebie na dalszy plan. Czasami jestem przez to bardzo uparty, buntuje się. Ale te bunty są dziecinne, nie ma w nich siły i dojrzałości.
Myślę, że silne poczucie własnej wartości daje nam władzę, wolność i kontrolę. Postępujemy zgodnie ze sobą, wsłuchujemy się w siebie.
Fragment z książki "Opanować lęk" Brownyn Fox:
POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI
W naukach tybetańskiego buddysty Shambhala "definicja odwagi to brak obaw przed samym sobą". Boimy się samych siebie, a nasz strach jest wielowarstwowy. Na szczycie znajduje się nasze zaburzenie lękowe, a pod nim strach przed własnym "ja". Ten strach spowodował, że nie wytworzyliśmy silnego, zdrowego poczucia własnej wartości, a to z kolei utorowało drogę zaburzeniu lękowemu.
Zdrowe poczucie własnej wartości i zaburzenia lękowe wzajemnie się wykluczają. Zdrowe poczucie własnej wartości wynika z silnego poczucia autentyczności nas samych. Poczucia "kim jestem".
Z tego punktu widzenia nasze postrzeganie jest jaśniejsze i obszerniejsze. Znamy i rozumiemy siebie, jesteśmy w stanie poradzić sobie z różnorodnymi stresami, które przecinają naszą drogę, bez pogwałcania czy negowania swojego "ja". Jesteśmy w stanie z większą jasnością zrozumieć nasze własne umysły, potrafimy dostrzec możliwości wyboru we wszystkim, co myślimy i robimy. Umiemy szanować siebie, biorąc odpowiedzialność za swoje wybory i ich skutki.
Rolę poczucia własnej wartości w rozwoju zaburzenia lękowego oraz w procesie zdrowienia uznawano dotychczas w niewielkim stopniu lub też w ogóle nie miała ona znaczenia. Poczucie własnej wartości stanowi jednak klucz do trwałego wyleczenia. Umiejętności postępowania z lękiem i paniką pomoże nam je kontrolować, ale jeżeli nie zajmiemy się brakiem poczucia własnej wartości, może on stać się katalizatorem pojawienia ię zaburzenia w przyszłości. Zdrowe poczucie własnej wartości jest strategią ostatecznej prewencji.
Gdy zadaję pytanie "Kim jestem?" na prowadzonych przez mnie warsztatach, odpowiedź krąży wokół tego, co ludzie robią: jestem matką, ojcem, żoną, mężem, córką, synem, siostrą, bratem, przyjacielem, nauczycielem w szkole, pielęgniarką, inżynierem, programistą komputerowym, recepcjonistą, stolarzem, sprzedawcą, studentem. Utożsamiamy się z różnymi rolami, które odgrywamy i z którymi identyfikują nas inni ludzie. Jednak odgrywane przez nas role nie stanowią odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy.
Nie ma wątpliwości, że jesteśmy ważnymi osobami w rodzinie. Jesteśmy tymi, do których wszyscy zwracają się ze swoimi problemami. Dbamy o uczucia wszystkich ludzi, schodzimy im z drogi, aby ich nie zranić, nawet jeżeli to oznacza zranienie siebie. Mamy poczucie winy niemal ze względu na wszystko: "Powinienem był to zrobić. Nie powinienem był tego robić:. "Dlaczego to powiedziałem" Dlaczego tamto powiedziałem?". "A co, jeżeli opacznie zrozumieją to, co powiedziałem?".
Próbujemy być idealnym partnerem, rodzicem, bratem, siostrą, córką, synem, przyjacielem, pracownikiem, pracodawcą, znajomym. Jeżeli wszystko nie jest takie, jak powinno, jeśli rzeczy nie wychodzą tak, jak według as powinny wychodzić, po prostu coraz bardziej próbujemy. Możemy spędzić całe życie, próbując troszeczkę bardziej niż w zeszłym tygodniu, zeszłym miesiącu, zeszłym roku. Myślimy, że jeżeli tylko postaramy się odrobinę mocniej we wszystkim, co robimy, będziemy wreszcie mogli stać się tą idealną osobą, którą według nas powinniśmy być. Osobą, która jest wszystkim dla wszystkich, która kocha bezwarunkowo, która jest pełna jedności, szczęśliwa, pewna siebie, zadowolona i w zgodzie ze wszystkimi... Jeżeli tylko spróbujemy odrobinę mocniej.
Jeżeli wyjrzymy poza naszą tożsamość i zachowania, aby odpowiedzieć na pytanie "kim jestem?", co znajdujemy? Znajdujemy zmieszanie, ból, konflikt, lekceważenie siebie, poczucie pustki i samotność. Odzwierciedla się to w naszym braku pewności siebie, braku poczucia własnej wartości oraz w uczuciu nienadawania się do niczego, a także w niezdolności poradzenia sobie i przejęcia kontroli nad własnym życiem. W skrócie, znajdujemy brak poczucia własnego "ja", brak związku z sobą samym. Brzmi do dość dramatycznie, czyż nie? Jednak znaczenie i wpływ braku związku z własnym "ja" naprawdę są dramatyczne.
Co inni ludzie pomyślą?
Tak mocno próbując stać się tym, kim uważamy, że powinniśmy być, zaprzeczaliśmy sobie i całkowicie pozbawiliśmy się skuteczności. W bardzo młodym wieku uwierzyliśmy, że aby być lubianym, akceptowanym i kochanym, musimy dostosować się do potrzeb i oczekiwań innych ludzi. Robiąc tak, odrzuciliśmy swoje "ja" i tak robiliśmy każdego dnia życia. Powoduje to konflikt. Wielu z nas(obecnie zdrowych) odbiera nasz lęk, napady paniki i depresję jako pełne boleści wołanie naszego "ja", domagającego się słusznego uznania i potwierdzenia go we wszystkich aspektach życia.
"Co inni ludzie pomyślą" staje się motywacją dla naszego zachowania i działań. Ocena potrzeba innych osób, zwłaszcza jeżeli potrzeby te są trudne do określenia, wymaga wiele wysiłku, dlatego stoimy wciąż "na straży", upewniając się, że nikogo nie zdenerwowaliśmy, nie obraziliśmy, nie spowodowaliśmy niczyjego smutku. Jakkolwiek krótkie byłoby spotkanie, wrażenie, które musimy wywrzeć, ma być co najmniej dobre, jeżeli nie doskonałe. W trakcie tego procesu tracimy łączność z naszą jaźnią, a wraz z tym zdolność rozpoznawania i odpowiadania na nasze własne potrzeby i pragnienia, szczególnie jeżeli są one przeciwne do tego, czego według nas inni od nas oczekują.
Zastanawianie się nad tym "co inni ludzie pomyślą?", wstrzymuje naszą zdolność pełnego odczuwania i wyrażania własnych emocji, życia w sposób kreatywny, z pełnym wykorzystaniem naszego potencjału. Te cechy mogą nas przerażać, ponieważ inni mogą ich nie doceniać. A jeżeli ich nie doceniają, mogą o nas nie myśleć dobrze. Jeżeli o nas nie myślą dobrze, to kim jesteśmy?
Pytanie "co inni ludzie pomyślą?" jest przyczyną. Skutkiem jest brak poczucia "ja" i podążający za tym brak poczucia własnej wartości. Bierzemy odpowiedzialność za życie w zgodzie z tym, co według naszych odczuć inni w nas docenią i nieświadomie pozbywamy się poczucia związku z naszą jaźnią i naszą osobistą siłą. To z kolei stwarza niechęć lub nienawiść, które odczuwamy wobec siebie samych i które karmi nasze poczucie pustki, samotności oraz zagubienia w tym, kim naprawdę jesteśmy. A pytanie brzmi: dlaczego my, inteligentne, dorosłe osoby, znaleźliśmy się w takiej sytuacji?
"Co ludzie pomyślą?" "Mogą mnie nie lubić, nie kochać." "Jeżeli nie dbają o mnie, to co zrobię?" "Co się ze mną stanie?" Niezależnie od tego, jakie było nasze dzieciństwo, czy występowały w nim nadużycia, czy nie, są to spostrzeżenia i obawy, które nosimy w sobie od tego okresu.
Potrzeba bycia lubianym lub kochanym jest uniwersalna i stanowi nieodłączną część bycia człowiekiem. Jednak jako dorośli wciąż odbieramy tę potrzebę oczami dziecka, którym kiedyś byliśmy. Dojrzeliśmy intelektualnie, dojrzeliśmy fizycznie, ale nie dojrzeliśmy emocjonalnie. Wstrzymaliśmy nasz emocjonalny rozwój ze strachu przed tym, co mogliby pomyśleć inni ludzie, a główne skutki tego widać w rozwoju zaburzenia lękowego i w procesie zdrowienia z niego.
Emocje
Chociaż nie jesteśmy naszymi emocjami, są one częścią tego, kim jesteśmy. Niezależnie od przebiegu naszego dzieciństwa wszyscy nauczyliśmy się, że ekspresja emocji jest "zła". To, że nadal je czuliśmy, oznaczało, że jesteśmy źli. Ludzie nie kochają i nie lubią złych osób. Jestem świadoma, że wszystko to może być odebrane jako ogromne uproszczenie, ale wrażenia dotyczące naszego "ja" i nasze emocje z dzieciństwa stworzyły niezliczone mnóstwo złożonych skutków. Po rozpłynięciu się tej złożoności widać strach, leżący u korzeni.
Świadomie używam słowa "zły". Gdy w czasie warsztatów podążamy za pytaniem "Kim jestem", sedno sprawy zawsze okazuje się takie samo. Ludzie boją się odkrycia lub choćby rozpoczęcia poszukiwań tego, kim są, ze strachu przed odkryciem, że rzeczywiście są "źli". Strach przed byciem lub staniem się złą osobą jest główną obawą, jaką zawsze mieliśmy, nawet przed wystąpieniem zaburzenia lękowego. Strach ten jest tak rozprzestrzeniony, że dotyka wszystkich grup społeczno-ekonomicznych i rodzajów dzieciństwa, z nadużyciami czy bez nich. Dlaczego tak wiele osób boi się o to, że są złe lub że takie się staną?
Jak często stosujemy słowo "zły"? To takie małe słowo, a używamy go tak swobodnie. Mówimy do naszych zwierząt domowych: "zły pies", "zły kot". Jak często używamy słowa "zły", karząc nasze dzieci? Jak często nasi rodzice mówili nam, że jesteśmy źli? Jednak rzadko użylibyśmy tego słowa w kontekście osoby dorosłej.
Co ię działo, gdy w dzieciństwie czuliśmy złość? Szybko nauczyliśmy się, że każda jej ekspresja jest zła, chociaż inni ludzie mogli ją wyrażać wobec nas. Nauczyliśmy się, że odczuwanie złości w taki lub inny sposób wystawia nas na niebezpieczeństwo. Okazywanie złości oznaczało także ryzyko utraty miłości innych osób, niezależnie od tego, jaką formę ta miłość przybierała.
Naszą złość stanowiła dla nas zagrożenie, dlatego musieliśmy sobie z nią poradzić w inny sposób. Nauczyliśmy się blokować ją poza naszą świadomością, czasami do tego stopnia, że niektórzy z nas nigdy jej nie odczuwają. Jeżeli ją czujemy, zazwyczaj zwracamy ją przeciw sobie przez naszą stale obecną wewnętrzną krytykę: "Jestem głupi. Jestem beznadziejny, bezużyteczny, tępy".
Nauczyliśmy się też wygaszać nasze uczucia żalu lub smutku. Kiedyś uczono mężczyzn i najstarsze córki, by nie płakali. Mężczyźni nie paczą. Muszą być twardzi. Najstarsze córki nie płaczą. Powinny opiekować się młodszym rodzeństwem. Jak w wypadku złości, na podstawie słownych i bezsłownych przekazów innych ludzi, nauczyliśmy się, że uczucia smutku lub żalu nie są akceptowane. Tłumimy je, podobnie jak naszą złość.
Nasza kreatywność, chęć przygody, ciekawość, spontaniczność, radość - znów otrzymaliśmy przekazy, że nie są właściwe. "Zachowuj się odpowiednio do wieku!", "Dorośnij!", "Nie bądź dziecinny". Słowne i bezsłowne przekazy innych osób potwierdziły nasze myśli, że inni udzie mogą nas nie lubić albo nie kochać, jeżeli będziemy się zachowywać w jeden z tych sposobów. Dlatego, podobnie jak naszą złość i smutek, wytłumiliśmy te uczucia.
Inne otrzymywane przez nas upomnienia i przekazy także interpretowaliśmy jako zagrażające miłości i opiece, których potrzebowaliśmy. Jeżeli się nie dzieliliśmy, nie dbaliśmy o innych i poświęcaliśmy czas sobie - zachowywaliśmy się samolubnie. Znów uczyliśmy się, że to nie były właściwe zachowania, więc nauczyliśmy się dbać o innych i lekceważyć troskę o siebie. Nawet teraz pytanie o to, co znaczy egoizm, przepełnia nasze życie i może stać się jedną z początkowych przeszkód w procesie zdrowienia. Wielu z nas uważa, że poświęcanie czasu samemu sobie jest samolubne i nie do przyjęcia. Nie tacy powinniśmy być.
Jako dzieci stwarzaliśmy siebie na podstawie "idealnego" modelu tego, kim według siebie powinniśmy być, i od tego czasu dążymy do owego ideału. W ten sposób nie tylko odrzucaliśmy i wypieraliśmy siebie, ale także nasz emocjonalny rozwój.
Rozwój emocjonalny
Wypieranie siebie wywołuje wiele skutków. Dwa najważniejsze, związane z naszym zaburzeniem lękowym, to pasywność i potrzeba sprawowania kontroli. Jesteśmy skrajnie pasywnymi ludźmi. Musieliśmy tacy być, gdyż stanowiło to część naszego idealnego modelu i zapewniało, że nie wyrażaliśmy emocji. Pozostajemy pasywni mimo pojawienia się zaburzenia lękowego, które może zniszczyć nasze dotychczasowe życie. Nie zdajemy sobie sprawy, że odczuwanie złości na nasze zaburzenie jest naturalną i normalną odpowiedzią na zniszczenie naszego życia. Każdą złość, jaką możemy odczuwać w stosunku do paniki i lęku, zwracamy przeciw sobie. "Jestem głupi, beznadziejny, bezużyteczny". Złość skierowana na nasze zaburzenie może być rakietą niosącą nas ku wyzdrowieniu, mimo to wiele osób boi się jej i nie złości się na odczuwane przez nich panikę i lęk. Czują raczej, że jest to utrata kontroli, a nie duży krok naprzód w zdrowieniu.
Bycie tym, kim według siebie powinniśmy być, wymaga niezwykłej samokontroli. By mieć pewność, że nasz wizerunek w oczach innych ludzi nie pogorszył się, ciągle musieliśmy kontrolować sami siebie, nasze emocje i otoczenie. Samokontrola nie jest tym, czym wydaje się być. Jest to "klej", który utrzymuje utworzone "ja" w całości, a nasze naturalne emocje i uczucia trzyma na odległość.
Kiedy lęk i ataki paniki niszczą nasze życie, cofamy się do samych siebie. Nieważne, jak ciężko próbujemy zwalczyć i kontrolować lęk i panikę, nie możemy się przez nie przedrzeć. Nasilają się one wraz z naszymi obawami, rosnącym poczuciem nieadekwatności i bezradności. Im bardziej walczymy o kontrolę, tym bardziej bezradni i samotni się czujemy, a nasz lęk i napady zyskują na sile.
Stając się tym, kim według siebie powinniśmy być, zablokowaliśmy nasz rozwój emocjonalny. Na poziomie emocjonalnym wciąż odnosimy się do siebie i do świata tak, jak to czyniliśmy jako dzieci. Właśnie te ramy stosujemy do naszego zaburzenia lękowego, dlatego ma ono nad nami władzę.
Intelektualnie dojrzeliśmy i intelektualnie możemy wiedzieć i rozumieć, że nasze objawy są objawami lęku i paniki. Intelektualnie wiemy, że nasze zdrowie somatyczne jest bez zarzutu. Intelektualnie wiemy, że nasze myśli tworzą w nas ciągłe napięcie. Emocjonalnie nie odczuwamy prawdy tych stwierdzeń i emocjonalnie w nie nie wierzymy.
Nie wierzymy, że nie umrzemy lub nie oszalejemy na skutek objawów lęku i paniki. Nie wierzymy, że nie stracimy kontroli, nie ośmieszymy się, nie przyniesiemy sobie w jakiś sposób wstydu. Emocjonalnie nie wierzymy w prawdziwość niezliczonych pozytywnych stwierdzeń i afirmacji, które bez końca powtarzamy, lub w realistyczne stwierdzenia, które wypowiadamy, aby zaprzeczyć negatywnym myślom.
Emocjonalnie unikamy intelektualnego zrozumienia naszego zaburzenia i wikłamy się w niekończący się cykl strachu. Zajmując się tym strachem, zajmujemy się naszymi emocjami i żadna drobiazgowa, intelektualna analiza pozbawiona szerszego zrozumienia nie połączy tych dwóch poziomów.
Mówię o wyzdrowieniu jako o zmianie postrzegania. Musimy podnieść emocjonalne zrozumienie naszego zaburzenia na ten sam poziom, na którym jest nasze zrozumienie intelektualne. Na poziomie emocji musimy nauczyć się rozumieć i czuć nasze napady paniki i lęk takimi, jakimi naprawdę są - paniką i lękiem, niczym więcej. Nie neguje to ich ciężkości i siły. Będziemy je wciąż odczuwać tak gwałtownie, jak wcześniej, ale możemy nauczyć się rozumieć i czuć na poziomie emocjonalnym, dlaczego nie mamy się czego bać. Dopóki tego nie zrozumiemy, będziemy więźniami naszego strachu.
Wyzdrowienie jest pozbyciem się strachu przed naszymi przeżyciami. Gdy jesteśmy w stanie zintegrować poziom intelektualny i emocjonalny naszego rozumienia i odczuwania, nasze objawy i strach stracą nad nami władzę. Wtedy my zapanujemy nad nimi.
Praktykowanie "świadomej uwagi" ułatwia tę integrację. Gdy zaczynamy to robić po raz pierwszy, wydaje się, że to ćwiczenie intelektualne, które do niczego nie prowadzi. Początkowo nie ma łączności między "głową" a "sercem", tym, co intelektualne i tym, co emocjonalne. Nabywając praktyki, zaczynami rozumieć dynamikę zaburzenia lękowego na poziomie emocjonalnym. Na nim zaczynamy "wiedzieć" i czuć, w jaki sposób nasze myśli wywołują tak wiele ciągle wzrastającego napięcia, które z kolei wytwarza wiele doświadczanego przez nas strachu. Zaczynamy rozumieć mniej i bardziej subtelne skutki somatyczne naszych myśli. Zaczynami bardzo jasno rozumieć związek umysłu z ciałem. A gdy to się dzieje, emocjonalne zrozumienie naszego zaburzenie rozwija się, a równowaga "sił" między nami a naszym zaburzeniem lękowym zaczyna się zmieniać. Swangoz łatwiej radzimy sobie z kontrolowaniem lęku i paniki oraz zaczynamy odzyskiwać nasze życie.
Wszyscy zakładamy, że wyzdrowienie to cofnięcie się do tego, kim byliśmy przed chorobą. Jednak to nie jest wyzdrowienie. Jak może nim być, skoro zakłada "cofnięcie się"? Cofnięcie się oznacza, że nie wyzbywamy się strachu przed naszymi przeżyciami. Wyzdrowienie oznacza pójście do przodu, nie do tyłu. Jeżeli cofamy się, przygotowujemy scenę dla możliwego nawrotu zaburzenia w przyszłości.
Podczas gdy pracujemy nad wyzdrowieniem, nasz rozwój emocjonalny postępuje jako część tego procesu. Gdy to się dzieje, zaczynamy rozumieć, jak nieodłączny od naszego zaburzenia negatywizm może zmienić się w najbardziej budujące doświadczenie naszego życia. Jest o podarunek od wyzdrowienia. Jest to przyczyna tego, że ci z nas, którzy wyzdrowieli, uważają zaburzenie lękowe za najcenniejsze doświadczenie swojego życia.
W miarę, jak proces zdrowienia przybiera na sile, lęk i panika stają się naszymi nauczycielami. Im wyraźniej na siebie patrzymy, tym bardziej rozumiemy, jak wiele z naszego lęku tworzy się przez próby bycia tym, kim uważamy, że powinniśmy być. Lęk uczy nas, kiedy nie jesteśmy autentyczni wobec samych siebie, kiedy zaprzeczamy sobie lub pozbawiamy się w jakiś sposób skuteczności.
Klasyczny przykład sposobu, w jaki tłumimy nasze potrzeby, ma miejsce, kiedy mówimy "tak" wobec zrobienia czegoś dla kogoś, choć właściwie chcemy powiedzieć "nie". Uśmiechamy się, mówiąc "tak" i natychmiast myślimy: "Dlaczego muszę to robić? Dlaczego zawsze ja?". Czujemy złość na samych siebie i żal wobec drugiej osoby. Potem myślimy: "Dlaczego jestem taki samolubny?" i mamy poczucie winy z powodu naszych uczuć. W ten sposób powstaje nasz lęk.
Nie tylko stłumiliśmy potrzebę mówienia "nie", ale przez mówienie "tak" zdradziliśmy też odpowiedzialność i uczciwość wobec samych siebie. Czyniąc w ten sposób, wzięliśmy odpowiedzialność za inne osoby i ponadto nie byliśmy wobec nich szczerzy.
Im bardziej stajemy się świadomi, tym więcej możliwości wyboru dostrzegamy w danej sytuacji. Im częściej wybieramy poszanowanie naszych własnych potrzeb i uczuć, tym mniej lęku i paniki odczuwamy.
Jest to nie tylko proces powrotu do zdrowia, lecz także wypracowywania zdrowego poczucia własnego "ja" z nieodłącznym od niego poczuciem własnej wartości, a także odpowiedź na pytanie: "Kim jestem?".
Książka jest o zaburzeniach lękowych, w tym fobii społecznej, więc niektóre fragmenty mogą "nie pasować" trochę.
Czy to jest coś, czego wam też brakuje?
To się nazywa konflikt wewnętrzny. Zagubienie. Zawsze postępowałem tak jak reszta, chociaż wiele razy się nie zgadzałem z resztą. Z czasem stałem się bierny, z automatu odpowiadałem tak jak niby powinienem, tak jak wg innych jest ok, a nie tak jak czuje. Całkowicie zepchnąłem siebie na dalszy plan. Czasami jestem przez to bardzo uparty, buntuje się. Ale te bunty są dziecinne, nie ma w nich siły i dojrzałości.
Myślę, że silne poczucie własnej wartości daje nam władzę, wolność i kontrolę. Postępujemy zgodnie ze sobą, wsłuchujemy się w siebie.
Fragment z książki "Opanować lęk" Brownyn Fox:
POCZUCIE WŁASNEJ WARTOŚCI
W naukach tybetańskiego buddysty Shambhala "definicja odwagi to brak obaw przed samym sobą". Boimy się samych siebie, a nasz strach jest wielowarstwowy. Na szczycie znajduje się nasze zaburzenie lękowe, a pod nim strach przed własnym "ja". Ten strach spowodował, że nie wytworzyliśmy silnego, zdrowego poczucia własnej wartości, a to z kolei utorowało drogę zaburzeniu lękowemu.
Zdrowe poczucie własnej wartości i zaburzenia lękowe wzajemnie się wykluczają. Zdrowe poczucie własnej wartości wynika z silnego poczucia autentyczności nas samych. Poczucia "kim jestem".
Z tego punktu widzenia nasze postrzeganie jest jaśniejsze i obszerniejsze. Znamy i rozumiemy siebie, jesteśmy w stanie poradzić sobie z różnorodnymi stresami, które przecinają naszą drogę, bez pogwałcania czy negowania swojego "ja". Jesteśmy w stanie z większą jasnością zrozumieć nasze własne umysły, potrafimy dostrzec możliwości wyboru we wszystkim, co myślimy i robimy. Umiemy szanować siebie, biorąc odpowiedzialność za swoje wybory i ich skutki.
Rolę poczucia własnej wartości w rozwoju zaburzenia lękowego oraz w procesie zdrowienia uznawano dotychczas w niewielkim stopniu lub też w ogóle nie miała ona znaczenia. Poczucie własnej wartości stanowi jednak klucz do trwałego wyleczenia. Umiejętności postępowania z lękiem i paniką pomoże nam je kontrolować, ale jeżeli nie zajmiemy się brakiem poczucia własnej wartości, może on stać się katalizatorem pojawienia ię zaburzenia w przyszłości. Zdrowe poczucie własnej wartości jest strategią ostatecznej prewencji.
Gdy zadaję pytanie "Kim jestem?" na prowadzonych przez mnie warsztatach, odpowiedź krąży wokół tego, co ludzie robią: jestem matką, ojcem, żoną, mężem, córką, synem, siostrą, bratem, przyjacielem, nauczycielem w szkole, pielęgniarką, inżynierem, programistą komputerowym, recepcjonistą, stolarzem, sprzedawcą, studentem. Utożsamiamy się z różnymi rolami, które odgrywamy i z którymi identyfikują nas inni ludzie. Jednak odgrywane przez nas role nie stanowią odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy.
Nie ma wątpliwości, że jesteśmy ważnymi osobami w rodzinie. Jesteśmy tymi, do których wszyscy zwracają się ze swoimi problemami. Dbamy o uczucia wszystkich ludzi, schodzimy im z drogi, aby ich nie zranić, nawet jeżeli to oznacza zranienie siebie. Mamy poczucie winy niemal ze względu na wszystko: "Powinienem był to zrobić. Nie powinienem był tego robić:. "Dlaczego to powiedziałem" Dlaczego tamto powiedziałem?". "A co, jeżeli opacznie zrozumieją to, co powiedziałem?".
Próbujemy być idealnym partnerem, rodzicem, bratem, siostrą, córką, synem, przyjacielem, pracownikiem, pracodawcą, znajomym. Jeżeli wszystko nie jest takie, jak powinno, jeśli rzeczy nie wychodzą tak, jak według as powinny wychodzić, po prostu coraz bardziej próbujemy. Możemy spędzić całe życie, próbując troszeczkę bardziej niż w zeszłym tygodniu, zeszłym miesiącu, zeszłym roku. Myślimy, że jeżeli tylko postaramy się odrobinę mocniej we wszystkim, co robimy, będziemy wreszcie mogli stać się tą idealną osobą, którą według nas powinniśmy być. Osobą, która jest wszystkim dla wszystkich, która kocha bezwarunkowo, która jest pełna jedności, szczęśliwa, pewna siebie, zadowolona i w zgodzie ze wszystkimi... Jeżeli tylko spróbujemy odrobinę mocniej.
Jeżeli wyjrzymy poza naszą tożsamość i zachowania, aby odpowiedzieć na pytanie "kim jestem?", co znajdujemy? Znajdujemy zmieszanie, ból, konflikt, lekceważenie siebie, poczucie pustki i samotność. Odzwierciedla się to w naszym braku pewności siebie, braku poczucia własnej wartości oraz w uczuciu nienadawania się do niczego, a także w niezdolności poradzenia sobie i przejęcia kontroli nad własnym życiem. W skrócie, znajdujemy brak poczucia własnego "ja", brak związku z sobą samym. Brzmi do dość dramatycznie, czyż nie? Jednak znaczenie i wpływ braku związku z własnym "ja" naprawdę są dramatyczne.
Co inni ludzie pomyślą?
Tak mocno próbując stać się tym, kim uważamy, że powinniśmy być, zaprzeczaliśmy sobie i całkowicie pozbawiliśmy się skuteczności. W bardzo młodym wieku uwierzyliśmy, że aby być lubianym, akceptowanym i kochanym, musimy dostosować się do potrzeb i oczekiwań innych ludzi. Robiąc tak, odrzuciliśmy swoje "ja" i tak robiliśmy każdego dnia życia. Powoduje to konflikt. Wielu z nas(obecnie zdrowych) odbiera nasz lęk, napady paniki i depresję jako pełne boleści wołanie naszego "ja", domagającego się słusznego uznania i potwierdzenia go we wszystkich aspektach życia.
"Co inni ludzie pomyślą" staje się motywacją dla naszego zachowania i działań. Ocena potrzeba innych osób, zwłaszcza jeżeli potrzeby te są trudne do określenia, wymaga wiele wysiłku, dlatego stoimy wciąż "na straży", upewniając się, że nikogo nie zdenerwowaliśmy, nie obraziliśmy, nie spowodowaliśmy niczyjego smutku. Jakkolwiek krótkie byłoby spotkanie, wrażenie, które musimy wywrzeć, ma być co najmniej dobre, jeżeli nie doskonałe. W trakcie tego procesu tracimy łączność z naszą jaźnią, a wraz z tym zdolność rozpoznawania i odpowiadania na nasze własne potrzeby i pragnienia, szczególnie jeżeli są one przeciwne do tego, czego według nas inni od nas oczekują.
Zastanawianie się nad tym "co inni ludzie pomyślą?", wstrzymuje naszą zdolność pełnego odczuwania i wyrażania własnych emocji, życia w sposób kreatywny, z pełnym wykorzystaniem naszego potencjału. Te cechy mogą nas przerażać, ponieważ inni mogą ich nie doceniać. A jeżeli ich nie doceniają, mogą o nas nie myśleć dobrze. Jeżeli o nas nie myślą dobrze, to kim jesteśmy?
Pytanie "co inni ludzie pomyślą?" jest przyczyną. Skutkiem jest brak poczucia "ja" i podążający za tym brak poczucia własnej wartości. Bierzemy odpowiedzialność za życie w zgodzie z tym, co według naszych odczuć inni w nas docenią i nieświadomie pozbywamy się poczucia związku z naszą jaźnią i naszą osobistą siłą. To z kolei stwarza niechęć lub nienawiść, które odczuwamy wobec siebie samych i które karmi nasze poczucie pustki, samotności oraz zagubienia w tym, kim naprawdę jesteśmy. A pytanie brzmi: dlaczego my, inteligentne, dorosłe osoby, znaleźliśmy się w takiej sytuacji?
"Co ludzie pomyślą?" "Mogą mnie nie lubić, nie kochać." "Jeżeli nie dbają o mnie, to co zrobię?" "Co się ze mną stanie?" Niezależnie od tego, jakie było nasze dzieciństwo, czy występowały w nim nadużycia, czy nie, są to spostrzeżenia i obawy, które nosimy w sobie od tego okresu.
Potrzeba bycia lubianym lub kochanym jest uniwersalna i stanowi nieodłączną część bycia człowiekiem. Jednak jako dorośli wciąż odbieramy tę potrzebę oczami dziecka, którym kiedyś byliśmy. Dojrzeliśmy intelektualnie, dojrzeliśmy fizycznie, ale nie dojrzeliśmy emocjonalnie. Wstrzymaliśmy nasz emocjonalny rozwój ze strachu przed tym, co mogliby pomyśleć inni ludzie, a główne skutki tego widać w rozwoju zaburzenia lękowego i w procesie zdrowienia z niego.
Emocje
Chociaż nie jesteśmy naszymi emocjami, są one częścią tego, kim jesteśmy. Niezależnie od przebiegu naszego dzieciństwa wszyscy nauczyliśmy się, że ekspresja emocji jest "zła". To, że nadal je czuliśmy, oznaczało, że jesteśmy źli. Ludzie nie kochają i nie lubią złych osób. Jestem świadoma, że wszystko to może być odebrane jako ogromne uproszczenie, ale wrażenia dotyczące naszego "ja" i nasze emocje z dzieciństwa stworzyły niezliczone mnóstwo złożonych skutków. Po rozpłynięciu się tej złożoności widać strach, leżący u korzeni.
Świadomie używam słowa "zły". Gdy w czasie warsztatów podążamy za pytaniem "Kim jestem", sedno sprawy zawsze okazuje się takie samo. Ludzie boją się odkrycia lub choćby rozpoczęcia poszukiwań tego, kim są, ze strachu przed odkryciem, że rzeczywiście są "źli". Strach przed byciem lub staniem się złą osobą jest główną obawą, jaką zawsze mieliśmy, nawet przed wystąpieniem zaburzenia lękowego. Strach ten jest tak rozprzestrzeniony, że dotyka wszystkich grup społeczno-ekonomicznych i rodzajów dzieciństwa, z nadużyciami czy bez nich. Dlaczego tak wiele osób boi się o to, że są złe lub że takie się staną?
Jak często stosujemy słowo "zły"? To takie małe słowo, a używamy go tak swobodnie. Mówimy do naszych zwierząt domowych: "zły pies", "zły kot". Jak często używamy słowa "zły", karząc nasze dzieci? Jak często nasi rodzice mówili nam, że jesteśmy źli? Jednak rzadko użylibyśmy tego słowa w kontekście osoby dorosłej.
Co ię działo, gdy w dzieciństwie czuliśmy złość? Szybko nauczyliśmy się, że każda jej ekspresja jest zła, chociaż inni ludzie mogli ją wyrażać wobec nas. Nauczyliśmy się, że odczuwanie złości w taki lub inny sposób wystawia nas na niebezpieczeństwo. Okazywanie złości oznaczało także ryzyko utraty miłości innych osób, niezależnie od tego, jaką formę ta miłość przybierała.
Naszą złość stanowiła dla nas zagrożenie, dlatego musieliśmy sobie z nią poradzić w inny sposób. Nauczyliśmy się blokować ją poza naszą świadomością, czasami do tego stopnia, że niektórzy z nas nigdy jej nie odczuwają. Jeżeli ją czujemy, zazwyczaj zwracamy ją przeciw sobie przez naszą stale obecną wewnętrzną krytykę: "Jestem głupi. Jestem beznadziejny, bezużyteczny, tępy".
Nauczyliśmy się też wygaszać nasze uczucia żalu lub smutku. Kiedyś uczono mężczyzn i najstarsze córki, by nie płakali. Mężczyźni nie paczą. Muszą być twardzi. Najstarsze córki nie płaczą. Powinny opiekować się młodszym rodzeństwem. Jak w wypadku złości, na podstawie słownych i bezsłownych przekazów innych ludzi, nauczyliśmy się, że uczucia smutku lub żalu nie są akceptowane. Tłumimy je, podobnie jak naszą złość.
Nasza kreatywność, chęć przygody, ciekawość, spontaniczność, radość - znów otrzymaliśmy przekazy, że nie są właściwe. "Zachowuj się odpowiednio do wieku!", "Dorośnij!", "Nie bądź dziecinny". Słowne i bezsłowne przekazy innych osób potwierdziły nasze myśli, że inni udzie mogą nas nie lubić albo nie kochać, jeżeli będziemy się zachowywać w jeden z tych sposobów. Dlatego, podobnie jak naszą złość i smutek, wytłumiliśmy te uczucia.
Inne otrzymywane przez nas upomnienia i przekazy także interpretowaliśmy jako zagrażające miłości i opiece, których potrzebowaliśmy. Jeżeli się nie dzieliliśmy, nie dbaliśmy o innych i poświęcaliśmy czas sobie - zachowywaliśmy się samolubnie. Znów uczyliśmy się, że to nie były właściwe zachowania, więc nauczyliśmy się dbać o innych i lekceważyć troskę o siebie. Nawet teraz pytanie o to, co znaczy egoizm, przepełnia nasze życie i może stać się jedną z początkowych przeszkód w procesie zdrowienia. Wielu z nas uważa, że poświęcanie czasu samemu sobie jest samolubne i nie do przyjęcia. Nie tacy powinniśmy być.
Jako dzieci stwarzaliśmy siebie na podstawie "idealnego" modelu tego, kim według siebie powinniśmy być, i od tego czasu dążymy do owego ideału. W ten sposób nie tylko odrzucaliśmy i wypieraliśmy siebie, ale także nasz emocjonalny rozwój.
Rozwój emocjonalny
Wypieranie siebie wywołuje wiele skutków. Dwa najważniejsze, związane z naszym zaburzeniem lękowym, to pasywność i potrzeba sprawowania kontroli. Jesteśmy skrajnie pasywnymi ludźmi. Musieliśmy tacy być, gdyż stanowiło to część naszego idealnego modelu i zapewniało, że nie wyrażaliśmy emocji. Pozostajemy pasywni mimo pojawienia się zaburzenia lękowego, które może zniszczyć nasze dotychczasowe życie. Nie zdajemy sobie sprawy, że odczuwanie złości na nasze zaburzenie jest naturalną i normalną odpowiedzią na zniszczenie naszego życia. Każdą złość, jaką możemy odczuwać w stosunku do paniki i lęku, zwracamy przeciw sobie. "Jestem głupi, beznadziejny, bezużyteczny". Złość skierowana na nasze zaburzenie może być rakietą niosącą nas ku wyzdrowieniu, mimo to wiele osób boi się jej i nie złości się na odczuwane przez nich panikę i lęk. Czują raczej, że jest to utrata kontroli, a nie duży krok naprzód w zdrowieniu.
Bycie tym, kim według siebie powinniśmy być, wymaga niezwykłej samokontroli. By mieć pewność, że nasz wizerunek w oczach innych ludzi nie pogorszył się, ciągle musieliśmy kontrolować sami siebie, nasze emocje i otoczenie. Samokontrola nie jest tym, czym wydaje się być. Jest to "klej", który utrzymuje utworzone "ja" w całości, a nasze naturalne emocje i uczucia trzyma na odległość.
Kiedy lęk i ataki paniki niszczą nasze życie, cofamy się do samych siebie. Nieważne, jak ciężko próbujemy zwalczyć i kontrolować lęk i panikę, nie możemy się przez nie przedrzeć. Nasilają się one wraz z naszymi obawami, rosnącym poczuciem nieadekwatności i bezradności. Im bardziej walczymy o kontrolę, tym bardziej bezradni i samotni się czujemy, a nasz lęk i napady zyskują na sile.
Stając się tym, kim według siebie powinniśmy być, zablokowaliśmy nasz rozwój emocjonalny. Na poziomie emocjonalnym wciąż odnosimy się do siebie i do świata tak, jak to czyniliśmy jako dzieci. Właśnie te ramy stosujemy do naszego zaburzenia lękowego, dlatego ma ono nad nami władzę.
Intelektualnie dojrzeliśmy i intelektualnie możemy wiedzieć i rozumieć, że nasze objawy są objawami lęku i paniki. Intelektualnie wiemy, że nasze zdrowie somatyczne jest bez zarzutu. Intelektualnie wiemy, że nasze myśli tworzą w nas ciągłe napięcie. Emocjonalnie nie odczuwamy prawdy tych stwierdzeń i emocjonalnie w nie nie wierzymy.
Nie wierzymy, że nie umrzemy lub nie oszalejemy na skutek objawów lęku i paniki. Nie wierzymy, że nie stracimy kontroli, nie ośmieszymy się, nie przyniesiemy sobie w jakiś sposób wstydu. Emocjonalnie nie wierzymy w prawdziwość niezliczonych pozytywnych stwierdzeń i afirmacji, które bez końca powtarzamy, lub w realistyczne stwierdzenia, które wypowiadamy, aby zaprzeczyć negatywnym myślom.
Emocjonalnie unikamy intelektualnego zrozumienia naszego zaburzenia i wikłamy się w niekończący się cykl strachu. Zajmując się tym strachem, zajmujemy się naszymi emocjami i żadna drobiazgowa, intelektualna analiza pozbawiona szerszego zrozumienia nie połączy tych dwóch poziomów.
Mówię o wyzdrowieniu jako o zmianie postrzegania. Musimy podnieść emocjonalne zrozumienie naszego zaburzenia na ten sam poziom, na którym jest nasze zrozumienie intelektualne. Na poziomie emocji musimy nauczyć się rozumieć i czuć nasze napady paniki i lęk takimi, jakimi naprawdę są - paniką i lękiem, niczym więcej. Nie neguje to ich ciężkości i siły. Będziemy je wciąż odczuwać tak gwałtownie, jak wcześniej, ale możemy nauczyć się rozumieć i czuć na poziomie emocjonalnym, dlaczego nie mamy się czego bać. Dopóki tego nie zrozumiemy, będziemy więźniami naszego strachu.
Wyzdrowienie jest pozbyciem się strachu przed naszymi przeżyciami. Gdy jesteśmy w stanie zintegrować poziom intelektualny i emocjonalny naszego rozumienia i odczuwania, nasze objawy i strach stracą nad nami władzę. Wtedy my zapanujemy nad nimi.
Praktykowanie "świadomej uwagi" ułatwia tę integrację. Gdy zaczynamy to robić po raz pierwszy, wydaje się, że to ćwiczenie intelektualne, które do niczego nie prowadzi. Początkowo nie ma łączności między "głową" a "sercem", tym, co intelektualne i tym, co emocjonalne. Nabywając praktyki, zaczynami rozumieć dynamikę zaburzenia lękowego na poziomie emocjonalnym. Na nim zaczynamy "wiedzieć" i czuć, w jaki sposób nasze myśli wywołują tak wiele ciągle wzrastającego napięcia, które z kolei wytwarza wiele doświadczanego przez nas strachu. Zaczynamy rozumieć mniej i bardziej subtelne skutki somatyczne naszych myśli. Zaczynami bardzo jasno rozumieć związek umysłu z ciałem. A gdy to się dzieje, emocjonalne zrozumienie naszego zaburzenie rozwija się, a równowaga "sił" między nami a naszym zaburzeniem lękowym zaczyna się zmieniać. Swangoz łatwiej radzimy sobie z kontrolowaniem lęku i paniki oraz zaczynamy odzyskiwać nasze życie.
Wszyscy zakładamy, że wyzdrowienie to cofnięcie się do tego, kim byliśmy przed chorobą. Jednak to nie jest wyzdrowienie. Jak może nim być, skoro zakłada "cofnięcie się"? Cofnięcie się oznacza, że nie wyzbywamy się strachu przed naszymi przeżyciami. Wyzdrowienie oznacza pójście do przodu, nie do tyłu. Jeżeli cofamy się, przygotowujemy scenę dla możliwego nawrotu zaburzenia w przyszłości.
Podczas gdy pracujemy nad wyzdrowieniem, nasz rozwój emocjonalny postępuje jako część tego procesu. Gdy to się dzieje, zaczynamy rozumieć, jak nieodłączny od naszego zaburzenia negatywizm może zmienić się w najbardziej budujące doświadczenie naszego życia. Jest o podarunek od wyzdrowienia. Jest to przyczyna tego, że ci z nas, którzy wyzdrowieli, uważają zaburzenie lękowe za najcenniejsze doświadczenie swojego życia.
W miarę, jak proces zdrowienia przybiera na sile, lęk i panika stają się naszymi nauczycielami. Im wyraźniej na siebie patrzymy, tym bardziej rozumiemy, jak wiele z naszego lęku tworzy się przez próby bycia tym, kim uważamy, że powinniśmy być. Lęk uczy nas, kiedy nie jesteśmy autentyczni wobec samych siebie, kiedy zaprzeczamy sobie lub pozbawiamy się w jakiś sposób skuteczności.
Klasyczny przykład sposobu, w jaki tłumimy nasze potrzeby, ma miejsce, kiedy mówimy "tak" wobec zrobienia czegoś dla kogoś, choć właściwie chcemy powiedzieć "nie". Uśmiechamy się, mówiąc "tak" i natychmiast myślimy: "Dlaczego muszę to robić? Dlaczego zawsze ja?". Czujemy złość na samych siebie i żal wobec drugiej osoby. Potem myślimy: "Dlaczego jestem taki samolubny?" i mamy poczucie winy z powodu naszych uczuć. W ten sposób powstaje nasz lęk.
Nie tylko stłumiliśmy potrzebę mówienia "nie", ale przez mówienie "tak" zdradziliśmy też odpowiedzialność i uczciwość wobec samych siebie. Czyniąc w ten sposób, wzięliśmy odpowiedzialność za inne osoby i ponadto nie byliśmy wobec nich szczerzy.
Im bardziej stajemy się świadomi, tym więcej możliwości wyboru dostrzegamy w danej sytuacji. Im częściej wybieramy poszanowanie naszych własnych potrzeb i uczuć, tym mniej lęku i paniki odczuwamy.
Jest to nie tylko proces powrotu do zdrowia, lecz także wypracowywania zdrowego poczucia własnego "ja" z nieodłącznym od niego poczuciem własnej wartości, a także odpowiedź na pytanie: "Kim jestem?".
Książka jest o zaburzeniach lękowych, w tym fobii społecznej, więc niektóre fragmenty mogą "nie pasować" trochę.
Czy to jest coś, czego wam też brakuje?