Cytat:Jeśli ktokolwiek tutaj na tym forum ma dzieci (lub chociaż planuje), bardzo proszę o podjęcie tematu i napisanie jakie są jego odczucia i czy się boi, że jakiegoś "wirusa fobii" przekazał/mógłby przekazać swoim dzieciom. To był zawsze mój dodatkowy wielki lęk i część z tych lęków się spełniła, tzn. moje dzieci raczej są wycofane, nieśmiałe, mają/miały(?) kłopoty z integracją z ludźmi (dodatkowo syn ma lekką postać zespołu Aspergera, co i mnie i jego trochę izoluje).
mam dwójkę dzieci. Od tego czasu mój stan psychiczny się pogorszył. Z dziećmi się oswoiłem i ciężko mi sobie wyobrazić, że ich nie ma. Najgorsze jest to, że posiadanie dzieci wymaga ode mnie większych kontaktów społecznych. I tu jest problem.
Cytat:Jeśli ktokolwiek tutaj na tym forum ma dzieci (lub chociaż planuje), bardzo proszę o podjęcie tematu i napisanie jakie są jego odczucia i czy się boi, że jakiegoś "wirusa fobii" przekazał/mógłby przekazać swoim dzieciom. To był zawsze mój dodatkowy wielki lęk i część z tych lęków się spełniła, tzn. moje dzieci raczej są wycofane, nieśmiałe, mają/miały(?) kłopoty z integracją z ludźmi (dodatkowo syn ma lekką postać zespołu Aspergera, co i mnie i jego trochę izoluje).
mam dwójkę dzieci. Od tego czasu mój stan psychiczny się pogorszył. Z dziećmi się oswoiłem i ciężko mi sobie wyobrazić, że ich nie ma. Najgorsze jest to, że posiadanie dzieci wymaga ode mnie większych kontaktów społecznych. I tu jest problem.
Chciałabym wymienić się doświadczeniami dot. fobii z jakąś osobą, która ma jakiś bagaż życiowy na sobie? W moim życiu nie mam z kim, a nawet gdybym sama poruszyła ten temat to myślę, że drugiej osobie bez fobii trudno by było mnie zrozumieć. Napisz jeśli nie mac niż przeciwko.
W jakim wieku są Twoje dzieci? Jeśli są dzieci, to czy jesteś samotnym ojcem czy w związku? W jaki sposób udało Ci się stworzyć i utrzymać związek? Czy jesteś szczęśliwy? Czy pracujesz zawodowo?
Przepraszam za tę ilość pytań, ale jesteś tu na forum jak jakiś rzadki gatunek (dzieciaty).
(11 Maj 2017, Czw 9:59)mak napisał(a): A czy masz już jakiś plan? Co chcesz z tym zrobić? Mi na przykład te wszystkie pozytywne myślenia nic nie dają. Na przykład dzisiaj, idę sobie do pracy piechotą, mam bardzo dobre samopoczucie, słońce świeci, ptaszki śpiewają, wchodzę do przychodni (żeby zapisać nr telefonu do psychiatry, wreszcie!) i spotykam na schodach znajomą ze szkoły syna, pielęgniarkę w tej przychodni. I już: moja twarz (chyba) jest czerwona, na szyję wychodzą mi plamy, pocę się, nie wiem gdzie mam skierować wzrok i usiłuję z nią normalnie rozmawiać. Czyli też strach przed ludźmi. Ale czy Ty masz też jakieś objawy fizyczne czy wszystko się dzieje tylko w Twojej głowie?
Ten test Liebowitza jest jak dla mnie zupełnie nieprzydatny, bo każda z podanych sytuacji u mnie na przykład zależy od bardzo wielu okoliczności: jakie mam akurat dzisiaj samopoczucie, jakie osoby są ze mną zaangażowane w interakcję (przede wszystkim, czy to są osoby "lepsze" czy "gorsze" ode mnie - oczywiście w moim chorym mniemaniu), od ilości wypitego alkoholu i prawie w ogóle nie mam lęków przed nieznajomymi, obcymi osobami, ja mam lęk przed rozmową i spotykaniem osób, które znam i dodatkowo spotykam w jakimś publicznym miejscu (najczęściej w sklepie). Nie jestem w stanie przeprowadzić u siebie takiego testu.
Plan? Nie do końca. Postanowiłem podejść do tego małymi krokami, bo nagłe zmiany są dla mnie przerażające. Więc dałem sobie czas do końca tego tygodnia, żeby pozałatwiać kilka spraw, a od przyszłego zaczynam szukać specjalisty, bo chcę mieć opinię od profesjonalisty. No i stamtąd pomyśleć co dalej. Na pewno chcę z tym walczyć.
Jeżeli chodzi o objawy fizyczne, to najczęściej potliwość i przyspieszone serducho. Zdarzają się trzęsące ręce i kilka innych.
Na test Liebowitza trzeba patrzeć z przymrużeniem oka. Nie jest to narzędzie do diagnozy, bardziej taki drogowskaz, który może uświadomić, że coś jest nie tak.
(08 Maj 2017, Pon 15:49)wax and wire napisał(a): Nie bałaś się autorko tego tematu, że przekażesz fobię dalej, na te dzieci? Że będą miały niezłe potem obciążenia? ja na Twoim miejscu bym się bał gotować komuś całkowicie niewinnemu takowe schorzenie
Trochę zbyt dosadnie to napisałeś, w dodatku ona już ma dzieci, więc takie pytania mogą spowodować dyskomfort, aczkolwiek sama w chwilach załamania obwiniam mamę o taki, a nie inny stan rzeczy.
Mój ojciec jest bardzo silny psychicznie, nigdy nie był u lekarza i nie ma najmniejszego problemu z załatwianiem różnych rzeczy, natomiast mama jest bojąca, zbyt ugodowa, wstydliwa, czasami w złości mówię sobie, że tacy ludzie jak ona nie powinni mieć dzieci, chociaż wiem, że to nie w porządku. Ona nie ma zdiagnozowanej ani fobii, ani nerwicy, ale widać, że też ma pewne niedociągnięcia, tyle że i tak u niej jest dużo lepiej zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Wychodzi więc na to, że im dalej te geny idą, tym bardziej ciulowe. W dodatku nie dość, że takie geny dostałam, to jeszcze potem mnie dobiła wychowaniem. Wyręczała we wszystkim, traktowała/traktuje jak dziecko i nie zdawała sobie sprawy z tego, że u takiego zestresowanego dziecka jak ja, trzeba było bardzo dbać o odporność, że trzeba było takiemu dziecku pomagać uporać się z tym stresem już od samego początku.
Mój ojciec jest bardzo silny psychicznie, nigdy nie był u lekarza i nie ma najmniejszego problemu z załatwianiem różnych rzeczy, natomiast mama jest bojąca, zbyt ugodowa, wstydliwa, czasami w złości mówię sobie, że tacy ludzie jak ona nie powinni mieć dzieci, chociaż wiem, że to nie w porządku. Ona nie ma zdiagnozowanej ani fobii, ani nerwicy, ale widać, że też ma pewne niedociągnięcia, tyle że i tak u niej jest dużo lepiej zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym.
[/quote]
Mam zatem podobną rodzinę. Mój mąż silny psychicznie (dlatego pewnie się z nim związałam, ciężko by mi było z taką osobą jak ja), ja bojąca, zbyt ugodowa, patrząca z podziwem, że ktoś może tak bez stresu załatwiać różne sprawy. Jestem świadoma tego, że związek z nim dał mi i trochę dobrego i trochę złego. Czasem się zastanawiam, co by było gdybym go nie poznała. Jak moje życie by się potoczyło? Dzięki niemu zyskałam trochę pewności siebie i umiejętności w życiu społecznym, ale też poczucie że tak naprawdę niczego nie zawdzięczam sobie i wszystko co mam i czym się stałam jest zasługą nie mnie samej tylko innego człowieka, a to jest destrukcyjne. Nie stworzyłam nigdy związku z pozycji dorosłego, a małego zalęknionego dziecka. I mój mąż to czuje i jemu to przeszkadza, niekiedy wypomina mi w chwilach złości, że czuje jak gdyby miał trójkę dzieci. Czy to nie jest tragiczne? Co byłam sobie w stanie zrobić za odrobinę akceptacji i miłości, by nie być samą?
Nie wiem jak to tam między wami jest, więc ciężko jest coś napisać, aczkolwiek widać z jego strony brak szacunku do Ciebie, a jak jest brak szacunku, to jest lipa. Z jednej strony chyba niefajnie jest być z kimś, kto nie jest do Ciebie dopasowany, a z drugiej - tak jak mówiłaś - taka silna psychicznie osoba jest w stanie fobika trochę wyciągnąć i można się od niej czegoś nauczyć, naśladować ją. Musisz pracować nad sobą, ale on też powinien, bo takie chamstwo nie może być tolerowane. Wygląda na to, że traci do Ciebie cierpliwość, jest sfrustrowany i teraz to znajduje ujście w przykrych słowach. Myślę, że nie pozostaje Ci nic innego jak rozmowa z mężem, powiedz mu co czujesz, co Ci sprawia trudność i że będziesz starała się z tym walczyć, może razem wpadniecie na jakieś rozwiązanie. Daj mu do zrozumienia, że wiesz, iż jest sfrustrowany, ale nie może tego wyładowywać na Tobie. Sądzę, że jak mu się będziesz tylko żalić, bez podania sposobu na rozwiązanie Twojego problemu, to ta irytacja będzie w nim narastać. Jeżeli obecna praca Ci nie odpowiada, to nie komunikuj mu tego słowami: Ni chcę już pracować, bo on wtedy rzeczywiście może sobie pomyśleć, że zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko, które nie wie, że bez pracy nie będzie pieniędzy na utrzymanie domu. Raczej powiedz mu, że nie odpowiada Ci obecna praca, więc poszukasz sobie nowej. Ja Cię rozumiem, też mam lęk przed pracą itd., ale normalsy tego pojąć nie mogą i zaraz zrobią z Ciebie nieodpowiedzialnego leniwca.
Ja akurat nie miałam szczęścia, bo nie mam nic po ojcu. Mogę Ci tylko powiedzieć, żebyś wnikliwie obserwowała swoje dzieci, życzę Ci tego, żeby odziedziczyły charakter po Twoim mężu, ale jeśli zauważysz, że któreś z dzieci jest bardziej podatne na stres i lękliwe, to będziesz musiała je otoczyć szczególną opieką już od najmłodszych lat, żeby ta jego podatność nie miała szans przerodzić się w przyszłości w nerwicę, depresję czy fobię. Jednak to nie znaczy, że masz je wtedy zagłaskać, a wręcz przeciwnie, od najmłodszych lat ucz je samodzielności, Twój mąż ma pod tym względem rację. Jak będziesz trzymała je pod kloszem, to zrobisz im krzywdę. Pamiętaj, żeby dbać o ich prawidłową dietę, by dostarczać im wszystkich potrzebnych witamin w pożywieniu. Na forum jest kilka osób, które zostały przekarmione w dzieciństwie i teraz to się za nimi ciągnie. Ważny jest prawidłowy poziom witaminy D i dbanie o ich odporność, by nie skończyły z nieuleczalnymi chorobami jak ja Ucz je samodzielności i nie wyręczaj. Dziecko mojej kuzynki wstydziło się pytać o różne rzeczy, np. podchodziła do swojej babci i pytała czy babcia mogłaby ją zapoznać z jakimiś dziećmi na placu zabaw, ale zarówno jej babcia, jak i matka kategorycznie odmawiały i polecały jej, by sama pytała nowo napotkane dzieci o imiona, w restauracji często wysyłały ją, by prosiła o coś kelnera, np. o dodatkową porcję lodów i dzisiaj to dziecko ma pełno koleżanek i kolegów, sama widziałam jak na placu zabaw podchodzi do innych dzieci i bez żadnego problemu się z nimi zapoznaje. No ale to tylko takie historyjki z życia wzięte, żadnym specem nie jestem, jeżeli masz jakieś wątpliwości co do wychowania dzieci, to powinnaś poczytać poradniki, ewentualnie udać się na konsultacje do psychologa dziecięcego, pogadać z innymi mamami.
(13 Maj 2017, Sob 17:42)nika32 napisał(a): Oh My God to ty masz dzieci? ale jestem zdziwiona to tak jak normalni ludzie, dzieci to ogromny skarb dla rodziców.
Tak, tak jak wszyscy tutaj na tym forum mogą mieć dzieci, jeśli oczywiście chcą (bo potrafię zrozumieć że ktoś nie chce) i nie ma ku temu problemów natury biologicznej. Dzieci nie pojawiły się na skutek mojej świadomej decyzji, ale okazały się aż nie takie straszne w obsłudze i bardzo je kocham. I nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy nie kochają swoich dzieci, obojętnie czy zaplanowanych czy nie. Przecież to jest to naturalne, nawet nie tylko u ludzi, że każdy organizm dąży do tego, żeby przekazać swoje geny dalej i pomóc im (w różnym stopniu u różnych organizmów) po urodzeniu, żeby przeżyły, żeby były samodzielne, żeby mogły w przyszłości przekazać nasze geny dalej i to jest dla mnie życie wieczne. Z pozycji samolubnego genu, byłoby dla nas zupełnie nielogiczne, żeby nie chcieć dla naszych dzieci dobrze. Problem w tym, że nie zawsze rodzice potrafią być dobrymi rodzicami. Nie zawsze potrafią pokazać swoim dzieciom swoją troskę i miłość. Z różnych względów, nie mają dobrych wzorców, bo sami mieli niedobre dzieciństwo, mają kłopoty natury psychologicznej, są niezaradni lub niedostępni emocjonalnie.
Apropos normalności. Ja, na przykład, trafiając na to forum nareszcie poczułam się normalna bo zrozumiałam swój lęk i myślę że wszyscy tutaj jesteśmy normalni. TO NASZ LĘK JEST NIENORMALNY. Takie myślenie, że jestem nienormalna w ogóle mi nie pomaga. Normalni również w tym sensie, że najczęściej chcemy być w związku z inną osobą, być pokochanym, zrozumianym i akceptowanym. Problem w tym, że nawet jeśli to zdobędziemy, a nie będziemy czuć miłości i akceptacji dla siebie, to będziemy się cały czas bać że zaraz to stracimy. Ja tak przynajmniej mam.
(11 Maj 2017, Czw 9:59)mak napisał(a): A czy masz już jakiś plan? Co chcesz z tym zrobić? Mi na przykład te wszystkie pozytywne myślenia nic nie dają. Na przykład dzisiaj, idę sobie do pracy piechotą, mam bardzo dobre samopoczucie, słońce świeci, ptaszki śpiewają, wchodzę do przychodni (żeby zapisać nr telefonu do psychiatry, wreszcie!) i spotykam na schodach znajomą ze szkoły syna, pielęgniarkę w tej przychodni. I już: moja twarz (chyba) jest czerwona, na szyję wychodzą mi plamy, pocę się, nie wiem gdzie mam skierować wzrok i usiłuję z nią normalnie rozmawiać. Czyli też strach przed ludźmi. Ale czy Ty masz też jakieś objawy fizyczne czy wszystko się dzieje tylko w Twojej głowie?
Ten test Liebowitza jest jak dla mnie zupełnie nieprzydatny, bo każda z podanych sytuacji u mnie na przykład zależy od bardzo wielu okoliczności: jakie mam akurat dzisiaj samopoczucie, jakie osoby są ze mną zaangażowane w interakcję (przede wszystkim, czy to są osoby "lepsze" czy "gorsze" ode mnie - oczywiście w moim chorym mniemaniu), od ilości wypitego alkoholu i prawie w ogóle nie mam lęków przed nieznajomymi, obcymi osobami, ja mam lęk przed rozmową i spotykaniem osób, które znam i dodatkowo spotykam w jakimś publicznym miejscu (najczęściej w sklepie). Nie jestem w stanie przeprowadzić u siebie takiego testu.
Plan? Nie do końca. Postanowiłem podejść do tego małymi krokami, bo nagłe zmiany są dla mnie przerażające. Więc dałem sobie czas do końca tego tygodnia, żeby pozałatwiać kilka spraw, a od przyszłego zaczynam szukać specjalisty, bo chcę mieć opinię od profesjonalisty. No i stamtąd pomyśleć co dalej. Na pewno chcę z tym walczyć.
Jeżeli chodzi o objawy fizyczne, to najczęściej potliwość i przyspieszone serducho. Zdarzają się trzęsące ręce i kilka innych.
Na test Liebowitza trzeba patrzeć z przymrużeniem oka. Nie jest to narzędzie do diagnozy, bardziej taki drogowskaz, który może uświadomić, że coś jest nie tak.
[/quote]
Ja mam super plan, już od roku/dwóch. Numer telefonu do psychiatry mam zapisany w swoim telefonie, zapisane zakładki z kontaktami do psychologa i psychiatry w swoim komputerze. Ale najgorsze jest to, że cały czas odwlekam i odwlekam. Bardzo mi brakuje motywacji, tak już długo w tym tkwię. Całe moje życie tak sobie już ułożyłam, żeby tylko nie narażać się się na atak objawów fobii, że po prostu fobia mi aż tak bardzo nie przeszkadza. Narzuciłam sobie ograniczenia i się ich trzymam. Ale to powoduje, że powoli ja i cała moja rodzina, żyjemy jak odludki, dodatkowo coraz bardziej siebie nienawidząc. To jest taka samotność we troje
Cytat:Chciałabym wymienić się doświadczeniami dot. fobii z jakąś osobą, która ma jakiś bagaż życiowy na sobie? W moim życiu nie mam z kim, a nawet gdybym sama poruszyła ten temat to myślę, że drugiej osobie bez fobii trudno by było mnie zrozumieć. Napisz jeśli nie mac niż przeciwko.
W jakim wieku są Twoje dzieci? Jeśli są dzieci, to czy jesteś samotnym ojcem czy w związku? W jaki sposób udało Ci się stworzyć i utrzymać związek? Czy jesteś szczęśliwy? Czy pracujesz zawodowo?
Przepraszam za tę ilość pytań, ale jesteś tu na forum jak jakiś rzadki gatunek (dzieciaty).
dzieci są w wieku przedszkolnym. Mam żonę, która choć lęków przed ludźmi generalnie nie ma, zachowuje się naturalnie itd. to jest typem wrażliwego samotnika. Trochę brakuje jej kogoś z kim mogłaby czasem normalnie pogadać, bo kontakt ze swoimi znajomymi potraciliśmy w bardzo dużej mierze (zresztą w bardzo dużej mierze nie było sensu tego kontaktu utrzymywać). W każdym bądź razie jakieś 'wyjścia z przyjaciółkami & i ploteczki' to nie dla niej.
pracy szukam z marnym skutkiem i wielkim stresem niestety....
Dziękuję Ci bardzo za kontakt i Twoje doświadczenia. Życzę Ci żebyś mógł się poczuć choć trochę lepiej i żebyś był zadowolony ze swoich dzieci. Żeby one to czuły i wiedziały, że je kochasz i jesteś z nich zadowolony. Ja teraz już to wiem, że przez to że ja nie byłam zadowolona z siebie i nie akceptowałam samej siebie, zrobiłam też dużą krzywdę swoim dzieciom, szczególnie starszej, obecnie 19-letniej córce.
Nie byłam z niej zadowolona i nie akceptowałam jej w głębi duszy, nie mówiłam za często że ją kocham, bardzo rzadko przytulałam. Wydawało mi się, że ona tego nie potrzebuje. Jak bardzo się myliłam. Gdy odnosiła jakieś swoje sukcesy, a jest zdolną i mądrą dziewczyną, nie zwracałam na to zbytniej uwagi i nie doceniałam, myśląc: "Przecież co to dla niej, to nie wymaga od niej żadnego wysiłku, więc po co chwalić?". Jak bardzo się myliłam. Skończyło się to dla niej w gimnazjum epizodem fobii społecznej i myślami samobójczymi. Gdy później już o tym rozmawiałyśmy, ona tak to opisała, oczywiście nie używając jakiś medycznych określeń, tak swoimi słowami.
Gdy zobaczyłam jak to działa, starałam się i staram w trochę inny sposób traktować mojego syna: doceniać jego wysiłki, dużo z nim rozmawiać, pytać o kłopoty, być z niego zadowolonym, tak żeby on mógł poczuć się również zadowolony z siebie i z sobą, żeby nie szukał za wszelką cenę potwierdzenia swojej wartości. Jest to łatwiejsze w jego przypadku, bo jest bardziej otwartą osobą i bardziej odwzajemnia moje uczucia (pomimo tego, że ponad 10 lat temu zdiagnozowano u niego autyzm i jest w klasie integracyjnej). A może jednak, to że inaczej go traktowałam, tzn. byłam mniej krytyczna a bardziej zauważałam wysiłki, starania i postępy, może właśnie to spowodowało, że jest bardziej otwarty w stosunkach ze mną innymi. Do tego już nie dojdę. Nie wiem.
Wiem jednak, że córka zauważa inne traktowanie (mówi o tym). Oskarża nas o to że zawsze ją krytykowaliśmy i nie docenialiśmy jej sukcesów. Pewnie też podświadomie czuje (choć o tym właśnie nie mówi), że została trochę zepchnięta na "boczny tor" w momencie gdy dowiedzieliśmy się, że syn jest niepełnosprawny i poświęciliśmy całą swoją uwagę na niego i jego terapię. Teraz właśnie zdała egzamin dojrzałości, ale już wcześniej zmieniła się, stała się bardzo towarzyska, udzielała się w imprezach szkolnych (gra na gitarze elektrycznej), odnalazła siebie i swoją wartość. Udało jej się chyba dzięki silnej osobowości i pewnej bliskiej koleżanki, która pomogła jej może uwierzyć siebie. Teraz jest dobrze, jednak jak to ze mną, widzę pewien cień. Mam nadzieję, że jej pewność siebie i szczęście jest osadzone w niej samej i nie opiera się tylko na dziewczynie, która jej pomogła.
Nie chcę jednak czuć wyrzutów sumienia z powodu tego, że być może zrobiłam/robię krzywdę moim dzieciom. Byłam/jestem mamą wystarczająco dobrą. Nie jest łatwo dać swoim dzieciom coś czego ani ja sama, ani mój mąż nie otrzymaliśmy w swoich rodzinnych domach. A gdy sobie wspominamy razem to nasze domy miały dwie wspólne cechy: brak miłości, czułości, cierpliwości, poświęcanego czasu, a w zamian pełen krytycyzm. Jak to mówią: "Z pustego i Salomon nie naleje".
Jedyne co mogę sobie zarzucić to fakt, że przez te wszystkie lata nie zrobiłam nic z sobą, ze swoją przeszłością, fobią, obniżonym cały czas nastrojem, co mogłoby pomóc i moim dzieciom.
PS. Chcę skończyć już pisanie we wszystkich wątkach, bo zabiera mi to za dużo czasu. Ale głupio mi był nie odpowiedzieć, bo sama prosiłam o kontakt. Dziękuję jeszcze raz za odpowiedź.