17 Lip 2017, Pon 20:47, PID: 707267
Cześć wszystkim!
Na wstępie przepraszam, za to, że ten wpis może być w niewłaściwym miejscu, bo to niekoniecznie jest depresja, raczej marazm, bezsens...
Ale o co chodzi...
Zacznę od tego, że mam 27 lat i jestem mężczyzną i ciężko mi będzie to napisać (dlatego, że facetom trudniej przychodzi uzewnętrznianie się, a na pewno facetom, którzy gdzieś po drodze przywdziali jakąś maskę i teraz ciężko jest im samym ją zdjąć, a przyznanie się przed sobą, że ma się problem natury psychicznej też wymaga pewnej odwagi. Płeć "niepiękna" to zrozumie), ale przychodzi taki dzień w którym ma się już wszystko w dup*e i nawet negatywne myśli nie są w stanie tego zepsuć.
Miewam ostatnio coraz częściej stany, w których odczuwam bezsens życia, wszystko nie ma sensu, po co żyć, po co się urodziłem, po CH*J się rano obudziłem, jak zginę teraz to nic się nie stanie, ogólnie wszystko co najgorsze. Do tego dochodzi oczywiście nie moc wykonania nawet najmniejszej czynności np. nastawienie prania (teraz jak mi już przeszło to to pestka, wrzucasz pranie, wsypujesz proszek, dolewasz płyn i odpalasz machine, góra 1min) jest zadaniem tak "kurew**o" trudnym i bez sensu, a jutro też jest dzień, a trzeba w czymś chodzić. W takich stanach najlepiej bym tylko leżał i myślał "po ch*j ja żyję", coś w stylu "oczekiwanie na śmierć". Jak ciężko Wam to sobie wyobrazić (a ciężko jest wejść w rolę 2 osoby, chyba, że to osobiście przeszliśmy) to wyobraźcie sobie STEREOTYP typowego, narzekającego Polaka, po którym widać, że co byście nie powiedzieli to jest bez sensu i nie chcecie wdawać się w rozmowę.
Oczywiście stany te przechodzą, ale i wracają za jakiś czas. Kiedyś ich nie było (ale za to były inne dziwne akcje). Może późno dojrzewam psychicznie i dopiero teraz dostrzegam bezsens życia i że ono faktycznie nie mam sensu.
To słowem wstępu, może tego nie czuć o co chodzi z tego tekstu, bo pisząc to już nie mam tego stanu, ale koło południa to była maskra. To są stany w których jest wszystko co najgorsze. Ogólnie przejawia się w nich motyw "nic na tym świecie nie ma sensu => to skoro nie ma sensu to => po co cokolwiek robić jak i tak zginiemy => i tak w kółko, takie błędne koło.
Stany te przechodzą i jak przejdą to wtedy czuję się jak nowo narodzony. Pustka w głowie, zero myśli, po prostu się na coś patrzę i nie oceniam, nie myślę nie wyobrażam taka za+ pustka w głowie. Jak jeszcze chwilę temu czułem się tak kiepsko, nie pewny siebie, nie doceniany, tak w tym stanie jestem można powiedzieć Bogiem, dusza towarzystwa, miły, gadatliwy taki człowiek, którego spotykasz gdzieś pogadasz chwilę i czujesz, że się dogadacie.
Ale żeby nie było tak pięknie ten stan mija i to zazwyczaj dnia następnego.
I teraz najważniejsze.
Zacząłem się zastanawiać na tym, bo to nie tak, że nowy na forum i taki za+. Przeczytałem w swoim życiu parę książek z dziedziny psychologi i z każdej coś wyciągnąłem. Były pozycje Jacka Walkiewicz, nawet ze 2 książka M Grzesiaka, Bieniewicz (couching), nawet kupywałem to czasopismo, "wirus samotności" W. Kruczyński i dużo pdf-ów i doc-ów z chomika i tym podobnych stron. Nawet "6 filarów poczucia własnej wartości", "100 sekretów ludzi szczęsliwych/sukcesu".
Zacząłem się nad tym zastanawiać i analizować te stany, emocje, zachowania i zawsze pamiętałem te złe, a dobrych nie. Zacząłem spisywać sobie każdy dzień i plusy i jego minusy, dzięki temu widziałem, że np. w ciągu 10 dni, 2 dni były za+ coś w stylu "żyj!, życie jest piękne", 7 takich normalnych, ambiwalentnych i tylko 1 mega chu*jowy, ale ja pamiętałem tylko ten 1 ciągle. Oczywiście nie obyło się bez dziwnych myśli "a po co będziesz to robił? przecież normalny jesteś, nic się nie dzieje itd", ale jak przychodził dołek to się DUŻOOO działo i wtedy brakowała takich wspomnień. Ogólnie doszedłem do wniosku, że wygląda to u mnie jak sinusoida/cosinusoida (do wyboru) i jak zaczniemy od 1 - jako za+ dzień, to z każdym następnym poprzez normalne zmierzam to tego dołka - (-1), by potem zmierzać w kierunku 1.
Może tak to wygląda w życiu? Może wy też tak macie? Może przez te częste *owe stany zapomniałem, ze tak ma wyglądać (w sumie nie wiem jak ma wyglądać) życie? Może ktoś rozumie co chcę przekazać, albo sam coś takiego ma i jest wstanie coś doradzić, albo jak sobie z tym dołkiem radzić. Od siedzie mogę powiedzieć, że noc przynosi ukojenie i stany ustępują, bo za dnia to porażka.
W czasie tych stanów jestem świadomy ich, wiem, że to co mam akurat w głowie to ściema, ale na tyle mocna, że mówienie sobie, to zaraz minie nie zawsze działa. Wiem, że problemem są te stany, bo zewnętrznie się nie zmieniam tylko wewnętrznie i raz jestem w stanie coś wygłosić publicznie, a raz nie (raz się doceniam, a raz nie). Kiedyś byłem u psychologa z innym tematem i wyniosłem z tego, że warto zadawać sobie pytania i na nie odpowiadać i drążyć do skutku to drążyłem w tym problemie.
Może to jest problem jakiś hormonów/enzymów/czegokolwiek w głowie, co albo zakłóca działanie czegoś przez pewien czas, albo po prostu blokuje inne hormony.
Stany potrafią trwać 1 dzień czasami 2-3, rzadko koło 7, ale przechodzą. Najgorsze jest to, że nic wtedy nie ma sensu, hobby, rozmowy z innymi (bo oni nie rozumieją tego, albo się po prostu nad tym nie zastanawiają), nie mam potrzeby do narzekania, bo mam co jeść, gdzie mieszkać, pracę, znajomych nie jestem alkoholikiem ani z takiej rodziny. Normalny zwykły (albo i nie) facet, którego nagle naszła myśl "po chu*j ja żyję?" i nie może się od tego uwolnić, a teksty w stylu "ty jesteś sensem życia, sam mu nadajesz sens" nie działają na mnie i wpadam w to błędne koło.
Ech dużo tego tekstu, ale ktoś może ma podobnie? Taki bezsens życia?
Na wstępie przepraszam, za to, że ten wpis może być w niewłaściwym miejscu, bo to niekoniecznie jest depresja, raczej marazm, bezsens...
Ale o co chodzi...
Zacznę od tego, że mam 27 lat i jestem mężczyzną i ciężko mi będzie to napisać (dlatego, że facetom trudniej przychodzi uzewnętrznianie się, a na pewno facetom, którzy gdzieś po drodze przywdziali jakąś maskę i teraz ciężko jest im samym ją zdjąć, a przyznanie się przed sobą, że ma się problem natury psychicznej też wymaga pewnej odwagi. Płeć "niepiękna" to zrozumie), ale przychodzi taki dzień w którym ma się już wszystko w dup*e i nawet negatywne myśli nie są w stanie tego zepsuć.
Miewam ostatnio coraz częściej stany, w których odczuwam bezsens życia, wszystko nie ma sensu, po co żyć, po co się urodziłem, po CH*J się rano obudziłem, jak zginę teraz to nic się nie stanie, ogólnie wszystko co najgorsze. Do tego dochodzi oczywiście nie moc wykonania nawet najmniejszej czynności np. nastawienie prania (teraz jak mi już przeszło to to pestka, wrzucasz pranie, wsypujesz proszek, dolewasz płyn i odpalasz machine, góra 1min) jest zadaniem tak "kurew**o" trudnym i bez sensu, a jutro też jest dzień, a trzeba w czymś chodzić. W takich stanach najlepiej bym tylko leżał i myślał "po ch*j ja żyję", coś w stylu "oczekiwanie na śmierć". Jak ciężko Wam to sobie wyobrazić (a ciężko jest wejść w rolę 2 osoby, chyba, że to osobiście przeszliśmy) to wyobraźcie sobie STEREOTYP typowego, narzekającego Polaka, po którym widać, że co byście nie powiedzieli to jest bez sensu i nie chcecie wdawać się w rozmowę.
Oczywiście stany te przechodzą, ale i wracają za jakiś czas. Kiedyś ich nie było (ale za to były inne dziwne akcje). Może późno dojrzewam psychicznie i dopiero teraz dostrzegam bezsens życia i że ono faktycznie nie mam sensu.
To słowem wstępu, może tego nie czuć o co chodzi z tego tekstu, bo pisząc to już nie mam tego stanu, ale koło południa to była maskra. To są stany w których jest wszystko co najgorsze. Ogólnie przejawia się w nich motyw "nic na tym świecie nie ma sensu => to skoro nie ma sensu to => po co cokolwiek robić jak i tak zginiemy => i tak w kółko, takie błędne koło.
Stany te przechodzą i jak przejdą to wtedy czuję się jak nowo narodzony. Pustka w głowie, zero myśli, po prostu się na coś patrzę i nie oceniam, nie myślę nie wyobrażam taka za+ pustka w głowie. Jak jeszcze chwilę temu czułem się tak kiepsko, nie pewny siebie, nie doceniany, tak w tym stanie jestem można powiedzieć Bogiem, dusza towarzystwa, miły, gadatliwy taki człowiek, którego spotykasz gdzieś pogadasz chwilę i czujesz, że się dogadacie.
Ale żeby nie było tak pięknie ten stan mija i to zazwyczaj dnia następnego.
I teraz najważniejsze.
Zacząłem się zastanawiać na tym, bo to nie tak, że nowy na forum i taki za+. Przeczytałem w swoim życiu parę książek z dziedziny psychologi i z każdej coś wyciągnąłem. Były pozycje Jacka Walkiewicz, nawet ze 2 książka M Grzesiaka, Bieniewicz (couching), nawet kupywałem to czasopismo, "wirus samotności" W. Kruczyński i dużo pdf-ów i doc-ów z chomika i tym podobnych stron. Nawet "6 filarów poczucia własnej wartości", "100 sekretów ludzi szczęsliwych/sukcesu".
Zacząłem się nad tym zastanawiać i analizować te stany, emocje, zachowania i zawsze pamiętałem te złe, a dobrych nie. Zacząłem spisywać sobie każdy dzień i plusy i jego minusy, dzięki temu widziałem, że np. w ciągu 10 dni, 2 dni były za+ coś w stylu "żyj!, życie jest piękne", 7 takich normalnych, ambiwalentnych i tylko 1 mega chu*jowy, ale ja pamiętałem tylko ten 1 ciągle. Oczywiście nie obyło się bez dziwnych myśli "a po co będziesz to robił? przecież normalny jesteś, nic się nie dzieje itd", ale jak przychodził dołek to się DUŻOOO działo i wtedy brakowała takich wspomnień. Ogólnie doszedłem do wniosku, że wygląda to u mnie jak sinusoida/cosinusoida (do wyboru) i jak zaczniemy od 1 - jako za+ dzień, to z każdym następnym poprzez normalne zmierzam to tego dołka - (-1), by potem zmierzać w kierunku 1.
Może tak to wygląda w życiu? Może wy też tak macie? Może przez te częste *owe stany zapomniałem, ze tak ma wyglądać (w sumie nie wiem jak ma wyglądać) życie? Może ktoś rozumie co chcę przekazać, albo sam coś takiego ma i jest wstanie coś doradzić, albo jak sobie z tym dołkiem radzić. Od siedzie mogę powiedzieć, że noc przynosi ukojenie i stany ustępują, bo za dnia to porażka.
W czasie tych stanów jestem świadomy ich, wiem, że to co mam akurat w głowie to ściema, ale na tyle mocna, że mówienie sobie, to zaraz minie nie zawsze działa. Wiem, że problemem są te stany, bo zewnętrznie się nie zmieniam tylko wewnętrznie i raz jestem w stanie coś wygłosić publicznie, a raz nie (raz się doceniam, a raz nie). Kiedyś byłem u psychologa z innym tematem i wyniosłem z tego, że warto zadawać sobie pytania i na nie odpowiadać i drążyć do skutku to drążyłem w tym problemie.
Może to jest problem jakiś hormonów/enzymów/czegokolwiek w głowie, co albo zakłóca działanie czegoś przez pewien czas, albo po prostu blokuje inne hormony.
Stany potrafią trwać 1 dzień czasami 2-3, rzadko koło 7, ale przechodzą. Najgorsze jest to, że nic wtedy nie ma sensu, hobby, rozmowy z innymi (bo oni nie rozumieją tego, albo się po prostu nad tym nie zastanawiają), nie mam potrzeby do narzekania, bo mam co jeść, gdzie mieszkać, pracę, znajomych nie jestem alkoholikiem ani z takiej rodziny. Normalny zwykły (albo i nie) facet, którego nagle naszła myśl "po chu*j ja żyję?" i nie może się od tego uwolnić, a teksty w stylu "ty jesteś sensem życia, sam mu nadajesz sens" nie działają na mnie i wpadam w to błędne koło.
Ech dużo tego tekstu, ale ktoś może ma podobnie? Taki bezsens życia?