22 Maj 2018, Wto 21:51, PID: 747313
Cześć, mam 20lat i już nie wiem co mam robić, w najbliższym czasie mogę wylądować na ulicy...boje się tego.
Pierwsze objawy nerwicy wegetatywnej miałem w wieku 5lat. Później w okresie dojrzewania doszła fobia szkolna i społeczna a teraz jest to fobia przed pracą. Z tego powodu skończyłem tylko gimnazjum (po 1 klasie technikum zrezygnowałem z nauki, nie dałem rady chodzić do szkoły) i od tej pory siedzę w domu.
Jak rozumiecie jestem na utrzymaniu rodziców, konkretnie ojczyma. On już ma dość tego, ze siedze w domu, nigdy nie wierzył w moje choroby i wyzywał od najgorszych. Kazał mi iść do pracy albo się wyprowadzić. Problem w tym, że ja nie jestem w stanie pracować a bez tego mogę jedynie iść pod most.
Pracowałem od września 2017 do marca 2018 razem z bratem przy wywozie gruzu, rozbiórce pieców kaflowych. W sumie poza bratem nie było innych ludzi, właściciele otwierali drzwi a my robiliśmy swoje więc wydawałoby się spoko, w sam raz dla kogoś takiego jak ja. Do tego zlecenia były średnio 2-3 dni w tygodniu więc to też wydawałoby się dobre na start żeby się oswoić i przełamać.
Początek był ciężki ale nawet po czasie jak już byłem w miarę zorientowany co i jak mam robić to lęk nie ustępował. Nie mogłem spać, ciągle myślałem, że będe musiał jechać i znowu pracować. Rano jak zaczynaliśmy prace to dosłownie przeżywałem wewnętrzny dramat. To była naprawdę ciężka wyczerpująca praca, znieść z 4 piętra 6-8 ton gruzu na plecach to jednak wyzwanie - strasznie mnie to przygnębiało i całkowicie przerażało. Po 3 miesiącach dostałem załamania nerwowego i chciałem zrezygnować ale postanowiłem, że muszę się wziąć w garść, oswajać lęki i pracowałem dalej. Po kolejnych 3 miesiącach gdy jechałem rano w autobusie do pracy dostałem ataku skurczy całego ciała, zaczęło mną rzucać jak przy ataku padaczki - trwało to kilka godzin. Horror. Trafiłem do szpitala gdzie stwierdzono u mnie łuk histeryczny a lekarz psychiatra mówił, że nie widział tak ostrego ataku nerwicy w swojej karierze. Przeciążył mi się układ nerwowy przez to, ze praktycznie przez całe te 6 miesięcy żyłem w ciągłym stresie, non stop.
Oczywiście leczę się u psychiatry od 13 roku życia, chodziłem do kilku terapeutów. Gdy pracowałem zacząłem też terapie prywatną 2 razy w tygodniu ale po 2 miesiącach terapeutka stwierdziła, że nie jest w stanie mi pomóc.
Tak rysuje się moja sytuacja. Muszę się usamodzielnić ale nie mogę bo nie umiem funkcjonować, praca mnie przerasta i to nawet taka bez ludzi. Lekarze nie pomogli, "wzięcie się w garść" i przełamywanie też nie pomogło bo mimo, że w głowie jestem spokojny, nie myślę negatywnie i w sumie jest w porządku to i tak występują objawy.
Jestem już w sumie przekonany, że skończę pod mostem...chociaż nie wiem czy nie zabije się pierwszej nocy jeśli tam wyląduje.
Nie wiem, piszę to żeby "spuścić ciśnienie" bo tak naprawdę nie wiem ile jeszcze będę mógł mieszkać w domu, kwestia dni, tygodnia-dwóch.
Pierwsze objawy nerwicy wegetatywnej miałem w wieku 5lat. Później w okresie dojrzewania doszła fobia szkolna i społeczna a teraz jest to fobia przed pracą. Z tego powodu skończyłem tylko gimnazjum (po 1 klasie technikum zrezygnowałem z nauki, nie dałem rady chodzić do szkoły) i od tej pory siedzę w domu.
Jak rozumiecie jestem na utrzymaniu rodziców, konkretnie ojczyma. On już ma dość tego, ze siedze w domu, nigdy nie wierzył w moje choroby i wyzywał od najgorszych. Kazał mi iść do pracy albo się wyprowadzić. Problem w tym, że ja nie jestem w stanie pracować a bez tego mogę jedynie iść pod most.
Pracowałem od września 2017 do marca 2018 razem z bratem przy wywozie gruzu, rozbiórce pieców kaflowych. W sumie poza bratem nie było innych ludzi, właściciele otwierali drzwi a my robiliśmy swoje więc wydawałoby się spoko, w sam raz dla kogoś takiego jak ja. Do tego zlecenia były średnio 2-3 dni w tygodniu więc to też wydawałoby się dobre na start żeby się oswoić i przełamać.
Początek był ciężki ale nawet po czasie jak już byłem w miarę zorientowany co i jak mam robić to lęk nie ustępował. Nie mogłem spać, ciągle myślałem, że będe musiał jechać i znowu pracować. Rano jak zaczynaliśmy prace to dosłownie przeżywałem wewnętrzny dramat. To była naprawdę ciężka wyczerpująca praca, znieść z 4 piętra 6-8 ton gruzu na plecach to jednak wyzwanie - strasznie mnie to przygnębiało i całkowicie przerażało. Po 3 miesiącach dostałem załamania nerwowego i chciałem zrezygnować ale postanowiłem, że muszę się wziąć w garść, oswajać lęki i pracowałem dalej. Po kolejnych 3 miesiącach gdy jechałem rano w autobusie do pracy dostałem ataku skurczy całego ciała, zaczęło mną rzucać jak przy ataku padaczki - trwało to kilka godzin. Horror. Trafiłem do szpitala gdzie stwierdzono u mnie łuk histeryczny a lekarz psychiatra mówił, że nie widział tak ostrego ataku nerwicy w swojej karierze. Przeciążył mi się układ nerwowy przez to, ze praktycznie przez całe te 6 miesięcy żyłem w ciągłym stresie, non stop.
Oczywiście leczę się u psychiatry od 13 roku życia, chodziłem do kilku terapeutów. Gdy pracowałem zacząłem też terapie prywatną 2 razy w tygodniu ale po 2 miesiącach terapeutka stwierdziła, że nie jest w stanie mi pomóc.
Tak rysuje się moja sytuacja. Muszę się usamodzielnić ale nie mogę bo nie umiem funkcjonować, praca mnie przerasta i to nawet taka bez ludzi. Lekarze nie pomogli, "wzięcie się w garść" i przełamywanie też nie pomogło bo mimo, że w głowie jestem spokojny, nie myślę negatywnie i w sumie jest w porządku to i tak występują objawy.
Jestem już w sumie przekonany, że skończę pod mostem...chociaż nie wiem czy nie zabije się pierwszej nocy jeśli tam wyląduje.
Nie wiem, piszę to żeby "spuścić ciśnienie" bo tak naprawdę nie wiem ile jeszcze będę mógł mieszkać w domu, kwestia dni, tygodnia-dwóch.