07 Gru 2018, Pią 20:07, PID: 774399
Cześć,
Niby mówi się, że lepiej późno niż wcale i chciałbym, żeby to była prawda. Po prostu chcę o siebie zawalczyć. Borykam się z kilkoma nieprzepracowanymi problemami, które ciągną się za mną od wielu, wielu lat.
Nie wiem jak podejść do tego, bo nigdy nie byłem zdiagnozowany, ani pomocy nie szukałem tak naprawdę.
Bardzo długo mi wystarczało ja+komputer, który był ucieczką. Gry, seriale, fora, wirtualne znajomości - namiastka życia. Uciekło mi ostatnie kilka lat i gdy próbuje sobie przypomnieć ostatnie 5 to nie mogę znaleźć nic przełomowego w swoim życiu. 5 lat, taki kawał czasu. Nie chcę się obudzić z taką myślą mając 40, 50 lat, bo wtedy co pozostaje? Tym bardziej, że już teraz zbliżam się do 30-tki. Impulsem do działania okazała się refleksja, że moje życie zatoczyło koło. Dokładnie 5 lat temu, miałem IDENTYCZNE rozterki, myśli i problemy jak teraz! Jakbym dostał obuchem w twarz, pod względem mentalnym nic się nie zmieniło. Robiłem trochę związanego z życiem, czyli zacząłem i skończyłem studia i mam inżyniera (po czasie jednak żałuje, dużo pracy, dużo projektów a potem i tak oferują minimalną), pracowałem, ale u kogoś w rodzinie, więc miałem trochę parasol ochronny, a nie prawdziwą robotę, zresztą kiepsko płatną. Człowiek przyzwyczaja się do strefy komfortu, a potem ciężko z niej wyjść.
Najgorsze jest przyzwyczajenie, to jest główny wróg. Ja się przyzwyczaiłem do swojego życia i długo nie chciałem go zmieniać na lepsze.
Coś tam działam pod względem "parcia" do przodu, ale za mało i trochę mam wrażenie, że to ruchy pozorowane - byle coś robić, ale tak naprawdę brakuje mi w tym jakiegoś bakcyla. Komputer wyniszczył mnie totalnie, nie miałem życia towarzyskiego, nie wykształciłem w sobie pasji, ale przesiadywanie przed komputerem było wynikiem, a nie przyczyną. Od wielu lat komputer stał się dla mnie tylko bardziej narzędziem, ale w pozostałych aspektach mojego życia jest bez zmian.
Doszedłem do wniosku, że problemem jest mój mindset. Może to depresja? Teraz mam doła, co właśnie mnie skłoniło do napisania tego posta. Gdy miałem studia i tą lichą robotę to tyle nie myślałem, zawsze było "zrobisz to po studiach, będzie czas..." . No i jestem, ale czuje się źle i chcę dokonać zmian. Pewnie też wiecie jak to jednak jest, po tylu latach pewnego "stylu życia" układ nerwowy jest przyzwyczajony do pewnych zachowań i też boję się, że ogarnie mnie stara chu...marazm. Stąd myśl o pomocy z zewnątrz.
Pewnie muszę znaleźć dobrego psychologa? . Jestem z W-wy, może znacie kogoś na NFZ, kto naprawdę zna się na rzeczy.
Niby mówi się, że lepiej późno niż wcale i chciałbym, żeby to była prawda. Po prostu chcę o siebie zawalczyć. Borykam się z kilkoma nieprzepracowanymi problemami, które ciągną się za mną od wielu, wielu lat.
Nie wiem jak podejść do tego, bo nigdy nie byłem zdiagnozowany, ani pomocy nie szukałem tak naprawdę.
Bardzo długo mi wystarczało ja+komputer, który był ucieczką. Gry, seriale, fora, wirtualne znajomości - namiastka życia. Uciekło mi ostatnie kilka lat i gdy próbuje sobie przypomnieć ostatnie 5 to nie mogę znaleźć nic przełomowego w swoim życiu. 5 lat, taki kawał czasu. Nie chcę się obudzić z taką myślą mając 40, 50 lat, bo wtedy co pozostaje? Tym bardziej, że już teraz zbliżam się do 30-tki. Impulsem do działania okazała się refleksja, że moje życie zatoczyło koło. Dokładnie 5 lat temu, miałem IDENTYCZNE rozterki, myśli i problemy jak teraz! Jakbym dostał obuchem w twarz, pod względem mentalnym nic się nie zmieniło. Robiłem trochę związanego z życiem, czyli zacząłem i skończyłem studia i mam inżyniera (po czasie jednak żałuje, dużo pracy, dużo projektów a potem i tak oferują minimalną), pracowałem, ale u kogoś w rodzinie, więc miałem trochę parasol ochronny, a nie prawdziwą robotę, zresztą kiepsko płatną. Człowiek przyzwyczaja się do strefy komfortu, a potem ciężko z niej wyjść.
Najgorsze jest przyzwyczajenie, to jest główny wróg. Ja się przyzwyczaiłem do swojego życia i długo nie chciałem go zmieniać na lepsze.
Coś tam działam pod względem "parcia" do przodu, ale za mało i trochę mam wrażenie, że to ruchy pozorowane - byle coś robić, ale tak naprawdę brakuje mi w tym jakiegoś bakcyla. Komputer wyniszczył mnie totalnie, nie miałem życia towarzyskiego, nie wykształciłem w sobie pasji, ale przesiadywanie przed komputerem było wynikiem, a nie przyczyną. Od wielu lat komputer stał się dla mnie tylko bardziej narzędziem, ale w pozostałych aspektach mojego życia jest bez zmian.
Doszedłem do wniosku, że problemem jest mój mindset. Może to depresja? Teraz mam doła, co właśnie mnie skłoniło do napisania tego posta. Gdy miałem studia i tą lichą robotę to tyle nie myślałem, zawsze było "zrobisz to po studiach, będzie czas..." . No i jestem, ale czuje się źle i chcę dokonać zmian. Pewnie też wiecie jak to jednak jest, po tylu latach pewnego "stylu życia" układ nerwowy jest przyzwyczajony do pewnych zachowań i też boję się, że ogarnie mnie stara chu...marazm. Stąd myśl o pomocy z zewnątrz.
Pewnie muszę znaleźć dobrego psychologa? . Jestem z W-wy, może znacie kogoś na NFZ, kto naprawdę zna się na rzeczy.