09 Cze 2020, Wto 21:42, PID: 822702
Jest to problem, który nawiedził mnie już jakiś czas temu. Moja terapia trwa już jakiś czas. Terapeuta jest naprawdę dobry i profesjonalny. Wiem, że mogę mu zaufać jako osobie i jako lekarzowi. Jednak sama nieco utrudniam to wszystko. Już wyjaśniam, czemu. Odkąd mam depresję, nabrałam nawyku, by unikać rozmowy o emocjach i o tym, co się dzieję. Przestałam zwracać na to uwagę i po prostu jakoś szłam dalej z życiem (czy może raczej czołgałam się, ale to inna sprawa). Umiem się zmusić, by powiedzieć o problemach i tym podobne, jednak dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że mam problem z pełnym otwieraniem się. Najgorzej jest z mówieniem o sobie, o tym co chcę. Kiedy ostatnio tłumaczyłam, że nie jestem w stanie nawet opisać własnych emocji, zaczęłam płakać, bo... no właśnie. Tego też nie umiem do końca opisać. Można powiedzieć, że w pełni sobie uświadomiłam własną ułomność wewnętrzną. Nawet teraz odruchowo unikam stosowania słów odnoszących się do emocji, bo nie potrafię inaczej. Terapeuta powiedział, że cieszy się rozmowami ze mną i tym, że się staram, ale przez takie, a nie inne okoliczności, jak to sam stwierdził, "brakuje mnie samej" na spotkaniach. Niska samoocena i troska o innych raczej, niż o siebie nie pomagają. I nie za bardzo wiem, jak to przeskoczyć. Co mogłabym zrobić, by terapia była efektywniejsza? Mam dni, kiedy chcę się poddać, czy mam wszystko gdzieś. Ale koniec końców nie podoba mi się mój stan psychiczny i wiem, że gdyby go naprawić, mogłabym w końcu normalnie funkcjonować. Może ktoś ma jakieś rady?