13 Lip 2020, Pon 15:46, PID: 824536
Piszę w temacie czegoś, co dręczy mnie od dawna i myślę, że może tutaj znajdę odpowiedź. Otóż chodzi tu o kierunki studiów i pracę. Studia jako takie są czymś, co zniechęca mnie im dalej w to brnę. Z pierwszego wyboru zrezygnowałam przez stan zdrowia. Aktualnie jestem na pierwszym roku, czy raczej kończę pierwszy rok filologii polskiej. Wybrałam go szczerze powiedziawszy na podstawie myślenia "bo w sumie mi z polskim dobrze w szkole szło". Zdać zdaje, jakieś przedmioty muszę poprawić. Ale prawdziwym problemem jest to, że nie mam motywacji do nich w ani jeden sposób. Nie pałam do nich pasją, kompletnie tego wszystkiego nie czuję, w zawodzie siebie w stu procentach nie wyobrażam. Robię to, bo rodzina i znajomi mówią, żebym odbębniła. A mi nie chcę się wykłócać. Za każdym razem, gdy napomknę, że jest coś nie tak, otrzymuję odpowiedź "miej to z głowy", "to nowy rozdział życia" i wszystko to, co na porządku dziennym. Przez moje braki w umiejętnościach społecznych z nikim się też tak naprawdę nie zaprzyjaźniłam. Moje zobojętnienie na kierunek i uczelnię sprawia, że w głównej mierze mało mnie to przejmuje. Ale nadal jestem człowiekiem i są dni, gdy samotnia jest prawdziwym gwoździem do trumny. Przez to, że choruję na depresję od kilku lat, łatwo też było odruchowo mówić na spotkaniu rekrutacyjnym dotyczącym specjalizacji (mam nauczycielską), że to jest to, czego chcę, choć prawda była inna. A to wszystko dlatego, że nie wiem, co mam robić z życiem. Widziałam sugestie, by wziąć przerwę do następnej rekrutacji, znaleźć pracę i przerobić sobie to wszystko. Ale też nie wiem, co o tym myśleć, bo może faktycznie trzeba się zmusić i doczołgać się do chociażby licencjatu i potem się martwić? Naprawdę nie wiem, jak to wszystko poskładać, a może ktoś był w podobnej sytuacji.