14 Lut 2021, Nie 4:57, PID: 837656
Mam taką nieciekawą sytuację, że mam prawie 25 lat i od około 2 lat moje życie zaczęło się pogarszać, wcześniej miałem dużo ludzi na których mogłem liczyć.
1. Praktycznie co weekend byłem u kuzyna z wspólnym znajomymi,
2. W tygodniu mieszkałem w akademiku ze znajomymi z liceum, w większym mieście i regularnie chodziliśmy na siłownię, wakacje itd. czułem, że mam rodzinę, wsparcie, przyjaciół itd.
3. Matka z ojczymem, wuja, ciotka, kuzyn, dziadkowie częściej się spotykali na grill/w weekend/imprezy rodzinne itp.
A po studiach jak wróciłem do swojego mieszkania w swoim mieście wszystko zaczęło się walić.
1. Zwykle spotykaliśmy się u kuzyna w domu wuja i ciotki jak wyprowadził się na swoje z dziewczyną no to trochę rzadziej już się spotykaliśmy, potem pracowałem z nim i znajomymi u jego ojca, przez problemy finansowe zwolnił mnie i parę osób, a że praca w delegacjach to w sumie kuzyn i wuja jakby trochę odsunęli się ode mnie.
2. Jak pisałem mieszkałem w akademiku, teraz mieszkam sam, a część znajomych została w mieście gdzie studiowałem, w moim mieście zostało 2, ale no jeden zjeżdża tylko na weekendy, drugi ma dziewczynę.
3. Co do rodziny wiadomo dziadkowie są starsi, co do matki i ojczyma to ona nie jest towarzyska, jakby nie dba o relacje ze mną, nie zaprasza do siebie żeby obejrzeć wspólny mecz, no spędzić wspólnie wieczór, jej facet (ojczym) no też zbyt rozmowny nie jest, ogólnie nie mogę na nią liczyć.
I moje życie wygląda tak pracuje w zawodzie za 3k od 7-15 i wracam do domu i w sumie nie mogę na nikogo liczyć, z kim pogadać. Matka, kuzyn, rodzina sami się nie odezwą, ewentualnie zaproszenie (krótki telefon/SMS) na obiad w sobotę żeby zjeść pogadać z 5 min.
Dodam też, że mam na barkach również niespełnioną/nieodwzajemnioną miłość, z dziewczyną którą kiedyś się spotykałem ostatni raz widzieliśmy się z 2 lata temu, w tym roku mieliśmy się spotkać, ale jakoś nie wyszło koronawirus itp. i teraz rzadziej piszemy.
I teraz zastanawiam się czy jedynym ratunkiem dla mnie jest znalezienie sobie dziewczyny, która mnie pokocha? Czy to jest jedyny sposób na to, żebym przestał odczuwać nieszczęście/smutek/poczucie, że nikomu na mnie nie zależy itp.? Bo tak się zastanawiam, że szukanie dziewczyny, która odwzajemni miłość, może potrwać nie wiem miesiąc/rok/2 no nie wiadomą liczbę czasu. Albo powiedzmy, że nie znajdę jej nigdy i czy w ogóle poleganie na jednej osobie ma sens.
Przyznajcie, że jest to trochę nieciekawa sytuacja, wiecie inni ludzie zwykle mogą liczyć na znajomych/przyjaciół, a na pewno na rodziców/siostra/brata oczywiście drugą połówkę jak mają. A ja mam tylko siebie. A z drugiej strony jeśli ja czuję się nieszczęśliwy i będę jakby szukał dziewczyny, żeby zapełnić jakąś pustkę żeby być szczęśliwy jest też trochę dziwne. No bo dziewczyny po prostu wyczuwają takie rzeczy i zwykle lgną do ludzi którzy są radośni, potrafią rozweselić, mają duże grona znajomych/siatkę przyjaciół/zgraną rodzinę i też przez to ciekawe życie.(Mówi się, że jeżeli samemu nie jest się wewnętrznie szczęśliwy to drugiemu człowiekowi tego szczęścia się nie da)
A ja tak jak mówię teraz w sumie mogę tylko liczyć na spotkanie z tymi dwoma przyjaciółmi z tego, że jeden ma dziewczynę, drugi jest tylko w weekendy, więc powiedzmy są to z 2/3 spotkania w tygodniu na 2/3h, do tego w przeszłości nieodwzajemniona miłość. Więc w mojej sytuacji może być z tym ciężko, co sądzicie? Po prostu próbuję się zastanowić jak nie mając dziewczyny i będąc po prostu w takiej sytuacji jak ja, czyli nikomu na mojej osobie nie zależy itd. jednak nie czuć tego przekonania (nie zamartwiać się) i cieszyć się życiem, no, bo szukanie dziewczyny może zająć X czasu i tak jak pisałem może być to utrudnione albo np. znów trafię na nieodwzajemnioną miłość itp.
Do tego drugi problem, że przez to, że stałem się taki samotny, to bardzo mało rozmawiam z kimkolwiek, a nie będąc gadatliwym raczej będą problemy z poznaniem dziewczyny. I nie wiem jak ten problem wyeliminować czy ja mam chodzić po mieście i podchodzić do zupełnie obcych kobiet/ludzi i z nimi rozmawiać, bo z rodziną to za bardzo sobie nie porozmawiam.
1. Praktycznie co weekend byłem u kuzyna z wspólnym znajomymi,
2. W tygodniu mieszkałem w akademiku ze znajomymi z liceum, w większym mieście i regularnie chodziliśmy na siłownię, wakacje itd. czułem, że mam rodzinę, wsparcie, przyjaciół itd.
3. Matka z ojczymem, wuja, ciotka, kuzyn, dziadkowie częściej się spotykali na grill/w weekend/imprezy rodzinne itp.
A po studiach jak wróciłem do swojego mieszkania w swoim mieście wszystko zaczęło się walić.
1. Zwykle spotykaliśmy się u kuzyna w domu wuja i ciotki jak wyprowadził się na swoje z dziewczyną no to trochę rzadziej już się spotykaliśmy, potem pracowałem z nim i znajomymi u jego ojca, przez problemy finansowe zwolnił mnie i parę osób, a że praca w delegacjach to w sumie kuzyn i wuja jakby trochę odsunęli się ode mnie.
2. Jak pisałem mieszkałem w akademiku, teraz mieszkam sam, a część znajomych została w mieście gdzie studiowałem, w moim mieście zostało 2, ale no jeden zjeżdża tylko na weekendy, drugi ma dziewczynę.
3. Co do rodziny wiadomo dziadkowie są starsi, co do matki i ojczyma to ona nie jest towarzyska, jakby nie dba o relacje ze mną, nie zaprasza do siebie żeby obejrzeć wspólny mecz, no spędzić wspólnie wieczór, jej facet (ojczym) no też zbyt rozmowny nie jest, ogólnie nie mogę na nią liczyć.
I moje życie wygląda tak pracuje w zawodzie za 3k od 7-15 i wracam do domu i w sumie nie mogę na nikogo liczyć, z kim pogadać. Matka, kuzyn, rodzina sami się nie odezwą, ewentualnie zaproszenie (krótki telefon/SMS) na obiad w sobotę żeby zjeść pogadać z 5 min.
Dodam też, że mam na barkach również niespełnioną/nieodwzajemnioną miłość, z dziewczyną którą kiedyś się spotykałem ostatni raz widzieliśmy się z 2 lata temu, w tym roku mieliśmy się spotkać, ale jakoś nie wyszło koronawirus itp. i teraz rzadziej piszemy.
I teraz zastanawiam się czy jedynym ratunkiem dla mnie jest znalezienie sobie dziewczyny, która mnie pokocha? Czy to jest jedyny sposób na to, żebym przestał odczuwać nieszczęście/smutek/poczucie, że nikomu na mnie nie zależy itp.? Bo tak się zastanawiam, że szukanie dziewczyny, która odwzajemni miłość, może potrwać nie wiem miesiąc/rok/2 no nie wiadomą liczbę czasu. Albo powiedzmy, że nie znajdę jej nigdy i czy w ogóle poleganie na jednej osobie ma sens.
Przyznajcie, że jest to trochę nieciekawa sytuacja, wiecie inni ludzie zwykle mogą liczyć na znajomych/przyjaciół, a na pewno na rodziców/siostra/brata oczywiście drugą połówkę jak mają. A ja mam tylko siebie. A z drugiej strony jeśli ja czuję się nieszczęśliwy i będę jakby szukał dziewczyny, żeby zapełnić jakąś pustkę żeby być szczęśliwy jest też trochę dziwne. No bo dziewczyny po prostu wyczuwają takie rzeczy i zwykle lgną do ludzi którzy są radośni, potrafią rozweselić, mają duże grona znajomych/siatkę przyjaciół/zgraną rodzinę i też przez to ciekawe życie.(Mówi się, że jeżeli samemu nie jest się wewnętrznie szczęśliwy to drugiemu człowiekowi tego szczęścia się nie da)
A ja tak jak mówię teraz w sumie mogę tylko liczyć na spotkanie z tymi dwoma przyjaciółmi z tego, że jeden ma dziewczynę, drugi jest tylko w weekendy, więc powiedzmy są to z 2/3 spotkania w tygodniu na 2/3h, do tego w przeszłości nieodwzajemniona miłość. Więc w mojej sytuacji może być z tym ciężko, co sądzicie? Po prostu próbuję się zastanowić jak nie mając dziewczyny i będąc po prostu w takiej sytuacji jak ja, czyli nikomu na mojej osobie nie zależy itd. jednak nie czuć tego przekonania (nie zamartwiać się) i cieszyć się życiem, no, bo szukanie dziewczyny może zająć X czasu i tak jak pisałem może być to utrudnione albo np. znów trafię na nieodwzajemnioną miłość itp.
Do tego drugi problem, że przez to, że stałem się taki samotny, to bardzo mało rozmawiam z kimkolwiek, a nie będąc gadatliwym raczej będą problemy z poznaniem dziewczyny. I nie wiem jak ten problem wyeliminować czy ja mam chodzić po mieście i podchodzić do zupełnie obcych kobiet/ludzi i z nimi rozmawiać, bo z rodziną to za bardzo sobie nie porozmawiam.