08 Lis 2022, Wto 18:00, PID: 862963
Cześć, wiem, że rzadko ktoś tu wraca i pisze jak się wyleczył, pamietam to jak sam na tym forum siedziałem. Ludzie chcą zapomnieć i w końcu zacząć żyć, nikt nie chce wracać do nieprzyjemnych rzeczy. Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że jestem wyleczony, niestety w moim życiu praktycznie nic się nie zmieniło, ale o tym dalej.
Zacznę krótką historią, w podstawówce pojawiła się fobia ( byłem wyzywany z powodu innej urody, pierwsze ataki paniki podczas występów przed całą klasą). W liceum fobia się nasiliła ( przestraszony, małomówny, wycofany, wiecznie zestresowany). Na studiach fobia eksplodowała intensywnością (ataki paniki, nie dawałem radę wytrzymać na wykładach, byłem wykończony psychicznie). Później kolejne 5 lat męczarni psychicznej cały czas ukrywałem fobię przed innymi, jednocześnie męcząc się przy tym niemiłosiernie. Żyłem we Wrocku, pracowałem w całkiem dobrej robocie, niby żyłem normalnie, ale fobia cały czas utrudniała mi życie, nie było dnia żebym nie miał jakiś ataków i żeby dała o sobie zapomnieć. Po tych 5 latach mieszkania we Wro, powrót do mojego małego, prowincjonalnego miasteczka. Tutaj mogłem się otoczyć ludźmi którym ufam, przy których się nie denerwuje i fobia trochę mi odpuściła, chociaż zostało nadal multum stresujących sytuacji jak głupie zakupy w sklepie co kilka dni, rodzinne spotkania itp. Podreperowałem się psychicznie, jednocześnie moja strefa komfortu i jakichkolwiek interakcji z otoczeniem zaczęła się naturalnie kurczyć. I tak kurczyła się i kurczyła z każdym rokiem. Zacząłem sie leczyć SSRI, sertralina dała mi niesamowity efekt i boost do wszystkiego, podniosła mnie o 100% w każdym psychicznym aspekcie życia codziennego, łącznie kuracja trwała ponad rok. Nie wyleczyła mnie całkiem, ale przywróciła mnie na dobrą drogę, mogłem żyć, fobia skurczyła się do 20% tego co kiedyś. Poznałem dziewczynę, byłem z nią 2 lata, niestety nie pasowaliśmy do siebie, ciągle się kłóciliśmy, w końcu związek się rozpadł. Przez te 2 lata związku zapomniałem co to fobia. Po tym rozstaniu mała depresja i zaczęły się powolne nawroty, więc znowu psychiatra i SSRI. Rok czasu brałem ponownie sertralinę, jej efekt już nie był taki oszałamiający jak za pierwszym razem ( za pierwszym mocny efekt hipomanii ), po prostu działała stabilnie tak jak powinna, dokładnie tak Pan Bóg przykazał. Około rok temu wziąłem ostatnią tabletkę, od tego czasu mam praktycznie zero jakichkolwiek oznak fobii społecznej, czuje się całkowicie wyleczony, nawet powiedziałbym, że jestem śmielszy niż kiedykolwiek, w moim wnętrzu dominuje takie poczucie w stylu: " nie musisz się bać bo dobrze wiesz, że zawsze sobie poradzisz". I tutaj kończy się rozdział mojego życia pod tytułem fobia społeczna. Podsumowując pierwsze ataki rok 1996, wyleczony rok temu co razem daje fantastyczną sumkę ponad 25 lat z fobią, z krótkimi przerwami
Co dalej ? Dalej z jednej strony człowiek się cieszy, że nic go już nie ogranicza, ale z drugiej budzisz się mając 38 lat na karku i z ręką w nocniku Grono znajomych skurczone do garstki, dwóch kolegów na krzyż z którymi weekend w weekend spędzamy takie same powtarzalne wieczory, że już rzygać się chce. Znajomi którzy jeszcze jakiś czas temu się wokół mnie kręcili, pozakładali rodziny, porobili dzieci, ich priorytety się całkowicie pozmieniały, więc relacje z nimi naturalnie się urwały. Powiem wam szczerze, że to trochę jak z tym powiedzeniem "jak nie urok to sraczka". Teraz ja już nie mam fobii, chcę poznawać nowych ludzi, jestem otwarty na związki z kobietami, a totalnie nie mam ku temu okazji, po prostu nikt mnie nie chce Starzy koledzy nie mają dla mnie czasu, stałe wykrętki, ale stare znajomości nigdy nie mają zbytnio sensu, już się kilka razy o tym przekonałem, nasze drogi totalnie się rozeszły. Nowe znajomości z kolei bardzo ciężko nawiązać, bo w taki prowincjonalnym miasteczku możliwości są dosyć mocno ograniczone. Ostatnio napisałem do gościa na fb daleki znajomy, że widzę że po górach łazi i chciałbym się dołączyć to nawet nie raczył mi odpisać. Towarzyszy mi takie uczucie, że wszyscy mają na mnie wyrąbane i nikt nie chce wyciągnąć do mnie pomocnej ręki Oprócz rodziny rzecz jasna. Łapię się gdzie tylko mogę, na każdą złożoną propozycję żeby gdzieś wyjść, ale te propozycje składają mi głównie moi starzy, a nie rówieśnicy Więc praktycznie stoję w miejscu, w takim błędnym kole i nie mogę się z niego wydostać. Od razu napiszę dlaczego nie mogę opuścić ponownie mojego małego miasteczka. Ze względu na to, że mamy dobrze prosperującą firmę rodzinną, z którą wiążę przyszłość i wiem, że sam takiego sukcesu nigdy nie osiągnę, jak pozostając w tej firmie i przejmując interes po ojcu, po prostu jestem realistą, mamy ciężkie czasy. Tak samo z dziewczynami, moje miasto to prawie jak duża wieś. A wiecie co się na wsi teraz dzieje ? 2/3 wsi to kawalerzy bez szans na kobietę. I tak też maluje się obraz mojej sytuacji, "na żywo: to ja mam okazję dosłownie jedną na rok żeby się odezwać do wolnej dziewczyny. Jestem na 3 portalach randkowych i co z tego. Są matche, a rozmowy urywają się po 3 zdaniach bo dziewczyny dostają 20 wiadomości dziennie i łapią lepsze oferty (przystojniejsi kolesie). A ja się produkuję w tych rozmowach, staram się być niebanalny, zabawny. Tylko po co, przychodzi "chad" i napisze, że "rucha psa jak sra" i one padają do stóp. Po prostu ręcę opadają
po+ świat, po+ życie, po+ czasy. Najpierw człowiek ćwierć wieku walczył z wielkim g, tylko dlatego, że urodził się trochę inny od pozostałych, a teraz na wszystko za późno, albo "nie dla psa kiełbasa"...
Postanowiłem, że wezmę się za siebie, podniosę swoją wartość, zainwestuje w swoje zdrowie, samopoczucie i wygląd to może ktoś sam się pojawi. I tak ćwiczę na siłowni od 2 miesięcy, jeżdżę na rowerze. Ok przynosi mi to satysfakcje, ale czasami mam chwile zwątpienia. Ja nie wiem jak tu poznać nowych ludzi, jak załapać się do nowego towarzystwa, może tam będzie jakaś wolna dziewczyna. A może w tym wieku, są już praktycznie same parki, a single to tylko w dużych miastach ? Tak przynajmniej to wygląda u mnie. Czuje, że takich jak ja jest więcej, nawet o nich słyszę, tylko nie widzę sensu się z nimi bratać bo nie o to chodzi żeby było nas więcej w tym życiowym zastoju, tylko o to żeby się ciągnąć w górę, żeby coś w końcu ze sobą zrobić. Zresztą ja już dwóch takich kolegów mam, bez jakichkolwiek ambicji, piwko w sobotę i znowu do tyry cały tydzień. Chciałbym czegoś więcej, a po prostu nie mam pomysłu na siebie, po tej fobii pozostała pustka, moje zainteresowania są banalne, typowo męskie, niczym się nie wyróżniam, nie mam hobby dzięki którym mógłbym poznać innych ludzi. Podsumowując moją sytuację LIPA
Zacznę krótką historią, w podstawówce pojawiła się fobia ( byłem wyzywany z powodu innej urody, pierwsze ataki paniki podczas występów przed całą klasą). W liceum fobia się nasiliła ( przestraszony, małomówny, wycofany, wiecznie zestresowany). Na studiach fobia eksplodowała intensywnością (ataki paniki, nie dawałem radę wytrzymać na wykładach, byłem wykończony psychicznie). Później kolejne 5 lat męczarni psychicznej cały czas ukrywałem fobię przed innymi, jednocześnie męcząc się przy tym niemiłosiernie. Żyłem we Wrocku, pracowałem w całkiem dobrej robocie, niby żyłem normalnie, ale fobia cały czas utrudniała mi życie, nie było dnia żebym nie miał jakiś ataków i żeby dała o sobie zapomnieć. Po tych 5 latach mieszkania we Wro, powrót do mojego małego, prowincjonalnego miasteczka. Tutaj mogłem się otoczyć ludźmi którym ufam, przy których się nie denerwuje i fobia trochę mi odpuściła, chociaż zostało nadal multum stresujących sytuacji jak głupie zakupy w sklepie co kilka dni, rodzinne spotkania itp. Podreperowałem się psychicznie, jednocześnie moja strefa komfortu i jakichkolwiek interakcji z otoczeniem zaczęła się naturalnie kurczyć. I tak kurczyła się i kurczyła z każdym rokiem. Zacząłem sie leczyć SSRI, sertralina dała mi niesamowity efekt i boost do wszystkiego, podniosła mnie o 100% w każdym psychicznym aspekcie życia codziennego, łącznie kuracja trwała ponad rok. Nie wyleczyła mnie całkiem, ale przywróciła mnie na dobrą drogę, mogłem żyć, fobia skurczyła się do 20% tego co kiedyś. Poznałem dziewczynę, byłem z nią 2 lata, niestety nie pasowaliśmy do siebie, ciągle się kłóciliśmy, w końcu związek się rozpadł. Przez te 2 lata związku zapomniałem co to fobia. Po tym rozstaniu mała depresja i zaczęły się powolne nawroty, więc znowu psychiatra i SSRI. Rok czasu brałem ponownie sertralinę, jej efekt już nie był taki oszałamiający jak za pierwszym razem ( za pierwszym mocny efekt hipomanii ), po prostu działała stabilnie tak jak powinna, dokładnie tak Pan Bóg przykazał. Około rok temu wziąłem ostatnią tabletkę, od tego czasu mam praktycznie zero jakichkolwiek oznak fobii społecznej, czuje się całkowicie wyleczony, nawet powiedziałbym, że jestem śmielszy niż kiedykolwiek, w moim wnętrzu dominuje takie poczucie w stylu: " nie musisz się bać bo dobrze wiesz, że zawsze sobie poradzisz". I tutaj kończy się rozdział mojego życia pod tytułem fobia społeczna. Podsumowując pierwsze ataki rok 1996, wyleczony rok temu co razem daje fantastyczną sumkę ponad 25 lat z fobią, z krótkimi przerwami
Co dalej ? Dalej z jednej strony człowiek się cieszy, że nic go już nie ogranicza, ale z drugiej budzisz się mając 38 lat na karku i z ręką w nocniku Grono znajomych skurczone do garstki, dwóch kolegów na krzyż z którymi weekend w weekend spędzamy takie same powtarzalne wieczory, że już rzygać się chce. Znajomi którzy jeszcze jakiś czas temu się wokół mnie kręcili, pozakładali rodziny, porobili dzieci, ich priorytety się całkowicie pozmieniały, więc relacje z nimi naturalnie się urwały. Powiem wam szczerze, że to trochę jak z tym powiedzeniem "jak nie urok to sraczka". Teraz ja już nie mam fobii, chcę poznawać nowych ludzi, jestem otwarty na związki z kobietami, a totalnie nie mam ku temu okazji, po prostu nikt mnie nie chce Starzy koledzy nie mają dla mnie czasu, stałe wykrętki, ale stare znajomości nigdy nie mają zbytnio sensu, już się kilka razy o tym przekonałem, nasze drogi totalnie się rozeszły. Nowe znajomości z kolei bardzo ciężko nawiązać, bo w taki prowincjonalnym miasteczku możliwości są dosyć mocno ograniczone. Ostatnio napisałem do gościa na fb daleki znajomy, że widzę że po górach łazi i chciałbym się dołączyć to nawet nie raczył mi odpisać. Towarzyszy mi takie uczucie, że wszyscy mają na mnie wyrąbane i nikt nie chce wyciągnąć do mnie pomocnej ręki Oprócz rodziny rzecz jasna. Łapię się gdzie tylko mogę, na każdą złożoną propozycję żeby gdzieś wyjść, ale te propozycje składają mi głównie moi starzy, a nie rówieśnicy Więc praktycznie stoję w miejscu, w takim błędnym kole i nie mogę się z niego wydostać. Od razu napiszę dlaczego nie mogę opuścić ponownie mojego małego miasteczka. Ze względu na to, że mamy dobrze prosperującą firmę rodzinną, z którą wiążę przyszłość i wiem, że sam takiego sukcesu nigdy nie osiągnę, jak pozostając w tej firmie i przejmując interes po ojcu, po prostu jestem realistą, mamy ciężkie czasy. Tak samo z dziewczynami, moje miasto to prawie jak duża wieś. A wiecie co się na wsi teraz dzieje ? 2/3 wsi to kawalerzy bez szans na kobietę. I tak też maluje się obraz mojej sytuacji, "na żywo: to ja mam okazję dosłownie jedną na rok żeby się odezwać do wolnej dziewczyny. Jestem na 3 portalach randkowych i co z tego. Są matche, a rozmowy urywają się po 3 zdaniach bo dziewczyny dostają 20 wiadomości dziennie i łapią lepsze oferty (przystojniejsi kolesie). A ja się produkuję w tych rozmowach, staram się być niebanalny, zabawny. Tylko po co, przychodzi "chad" i napisze, że "rucha psa jak sra" i one padają do stóp. Po prostu ręcę opadają
po+ świat, po+ życie, po+ czasy. Najpierw człowiek ćwierć wieku walczył z wielkim g, tylko dlatego, że urodził się trochę inny od pozostałych, a teraz na wszystko za późno, albo "nie dla psa kiełbasa"...
Postanowiłem, że wezmę się za siebie, podniosę swoją wartość, zainwestuje w swoje zdrowie, samopoczucie i wygląd to może ktoś sam się pojawi. I tak ćwiczę na siłowni od 2 miesięcy, jeżdżę na rowerze. Ok przynosi mi to satysfakcje, ale czasami mam chwile zwątpienia. Ja nie wiem jak tu poznać nowych ludzi, jak załapać się do nowego towarzystwa, może tam będzie jakaś wolna dziewczyna. A może w tym wieku, są już praktycznie same parki, a single to tylko w dużych miastach ? Tak przynajmniej to wygląda u mnie. Czuje, że takich jak ja jest więcej, nawet o nich słyszę, tylko nie widzę sensu się z nimi bratać bo nie o to chodzi żeby było nas więcej w tym życiowym zastoju, tylko o to żeby się ciągnąć w górę, żeby coś w końcu ze sobą zrobić. Zresztą ja już dwóch takich kolegów mam, bez jakichkolwiek ambicji, piwko w sobotę i znowu do tyry cały tydzień. Chciałbym czegoś więcej, a po prostu nie mam pomysłu na siebie, po tej fobii pozostała pustka, moje zainteresowania są banalne, typowo męskie, niczym się nie wyróżniam, nie mam hobby dzięki którym mógłbym poznać innych ludzi. Podsumowując moją sytuację LIPA