08 Maj 2016, Nie 2:09, PID: 539850
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08 Maj 2016, Nie 2:11 przez KtośTakiJakJa.)
Cześć, nie oczekuję na odpowiedzi a po prostu chciałem to z siebie wyrzucić bo na co dzień raczej nie mam z kim porozmawiać o moich sprawach wewnętrznych i umysłowych. Mam rodzinę ale oni już mnie nawet nie biorą na poważnie, ciągle wydaję mi się że gdy rozmawiam z kimś o moim problemie to w głębi duszy się ze mnie naśmiewa. A problem mam jak wielu ludzi, czuję się można by powiedzieć dosłownie jak alien. Ciągle mi się wydaję że każdy się na mnie krzywopatrzy a może dlatego też że i ja też tak robię, może nawet nie świadomie. Gdy patrzę na ludzi to mnie dosłownie rażą tak jakbym patrzył w słońce, wydaję mi sie to dość po+.
Drugi problem to zaś nawiązywanie kontaktów międzyludzkich, uczuciowych z płcią przeciwną. Ciągle jestem napięty i staram się ukryć swoje słabości, nawet gdy rozmawiam z koleżanką. Może dlatego mi się wydaję że mają mnie za świra. Mój pokój to swego rodzaju oaza, jedyne miejsce gdzie nie muszę się napinać i mogę czuć się "wolnym". To dość paradoksalne, bo jak można czuć się wolnym w klatce z betonu. Ale podobno ludzie przyzwyczaili się już do niewoli i ciężko im być wolnym bo wolni czują się w niewoli. Za każdym razem gdy mam impuls aby porozmawiać z płcią przeciwną to zdaję mi się że skończy się na tym że doznam bezpodstawnego odrzucenia, może przez to że za bardzo staram się być lubianym, a zaś dzięki temu nie lubi mnie nikt. Spaliłem wszystkie mosty, nie mam nic. A do tego jestem uzależniony od marihuany i za każdym razem wydaję mi sie że ten kolejny joint to będzie zbawienie a tylko mnie to pogrąża. Nie potrafię odblokować swoich uczuć co ludzi, za każdym razem gdy chcę to zrobić zapala się lampka że zostanę zraniony a nie robiąc tego ranię samego siebie. Można powiedzieć że jestem zaawansowanym masochistą umysłu. Nie wiem czy ktokolwiek chcę te brednie czytać ale musiałem bo sam siebie irytuję. A do tego użalam się nad sobą tak jakbym stracił wszystkie możliwe kończyny i wyglądał jak zombie a do tego otwarty zgryz w szczęce którego nie chciałem naprawić daję mi poczucie nieatrakcyjnego . Jeśli to przeczytałeś to wiedz że jesteś wytrwały. Dzięki. Po prostu musiałem się komukolwiek wyżalić, bo od środka mnie to pali.
Drugi problem to zaś nawiązywanie kontaktów międzyludzkich, uczuciowych z płcią przeciwną. Ciągle jestem napięty i staram się ukryć swoje słabości, nawet gdy rozmawiam z koleżanką. Może dlatego mi się wydaję że mają mnie za świra. Mój pokój to swego rodzaju oaza, jedyne miejsce gdzie nie muszę się napinać i mogę czuć się "wolnym". To dość paradoksalne, bo jak można czuć się wolnym w klatce z betonu. Ale podobno ludzie przyzwyczaili się już do niewoli i ciężko im być wolnym bo wolni czują się w niewoli. Za każdym razem gdy mam impuls aby porozmawiać z płcią przeciwną to zdaję mi się że skończy się na tym że doznam bezpodstawnego odrzucenia, może przez to że za bardzo staram się być lubianym, a zaś dzięki temu nie lubi mnie nikt. Spaliłem wszystkie mosty, nie mam nic. A do tego jestem uzależniony od marihuany i za każdym razem wydaję mi sie że ten kolejny joint to będzie zbawienie a tylko mnie to pogrąża. Nie potrafię odblokować swoich uczuć co ludzi, za każdym razem gdy chcę to zrobić zapala się lampka że zostanę zraniony a nie robiąc tego ranię samego siebie. Można powiedzieć że jestem zaawansowanym masochistą umysłu. Nie wiem czy ktokolwiek chcę te brednie czytać ale musiałem bo sam siebie irytuję. A do tego użalam się nad sobą tak jakbym stracił wszystkie możliwe kończyny i wyglądał jak zombie a do tego otwarty zgryz w szczęce którego nie chciałem naprawić daję mi poczucie nieatrakcyjnego . Jeśli to przeczytałeś to wiedz że jesteś wytrwały. Dzięki. Po prostu musiałem się komukolwiek wyżalić, bo od środka mnie to pali.